"Mirek przecież powtarzałem ci, ze dostałeś gigantyczny podarunek w postaci tych Orlików, mogłeś tylko dzięki nim znaleźć się w encyklopedii i zjeb... dokumentnie" - tak według Janusza Palikota reagował premier na widok ministra sportu po wybuchu afery hazardowej. Dziś Mirosław Drzewiecki jest jedyną osobą "wyrzuconych" przez szefa rządu, która nie startuje do Sejmu.
Kilka minut do godziny szesnastej. Na sejmowych schodach w holu głównym gromadzą się posłowie Platformy Obywatelskiej. Ma być wspólne zdjęcie. "Zaraz będzie tu Donald" - rozlegają się szepty. Donald jednak nie dojeżdża, do Sejmu wbiega za to Mirosław Drzewiecki i dziarsko ustawia się w jednym z pierwszych szeregów. Koledzy ochoczo robią mu miejsce, bo o ile Zbigniewa Chlebowskiego nikt tak naprawdę nie żałuje, to "Miro", "Drzewko" bądź "Mirunia" w klubie wciąż budzi ogromną sympatię. W końcu to jeden z najbardziej lubianych ministrów.
"To wszystko wina Rosoła" - wciąż przekonuje wielu posłów PO podtrzymując tym samym wersję przedstawianą przez świadków zeznających przed komisją. Wszyscy jak jeden mąż zeznawali, że podwładny ministra działał na własną rękę. Marcin Rosół to były szef gabinetu ministra sportu. Człowiek młody i bardzo zaradny. W resorcie stworzył coś na wzór pośredniaka pracy. I nie chodziło tylko o posadę dla Magdaleny Sobiesiak - córki Ryszarda Sobiesiaka.
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla video
Zobacz więcej filmów z przesłuchania Marcina Rosoła.
Fragmenty Korespondencji mailowej Marcina Rosoła ujawnili dziennikarze "Uważam RZe". Oto one:
"W załączeniu przesyłam CV klienta od Mira (...) zależy mi, aby realizacja nastąpiła jak najszybciej, forma umowy dowolna, o pracę, o zlecenie, na pół roku, kwota pomiędzy 6 a 8 brutto PLN"
"Przypomnij, że to jest gość od Mira, dla którego robiliśmy już przymiarki, i o którym już z nim rozmawiałem".
"Sprawa jest pilna, człowiek jest od Drzewieckiego (...) proszę załatw mu cokolwiek, ale musi być członek jakiegoś zarządu, sprawa jest naprawdę pilna".
Szef gabinetu Drzewieckiego nawet po dymisji zachowywał się niefrasobliwie, jednocześnie nie tracąc pewności siebie. W kwietniu 2011 ujawniony został kolejny mail. Przed przesłuchaniem Mirosława Drzewieckiego, w ramach przygotowań Rosół pisał do Andrzeja Długosza - współwłaściciela agencji PR - Cross Media, że chciałby " aby słuchacz odniósł wrażenie, że pismo z 30 czerwca 2009 powstało w wyniku drobnego błędu, który powstał przy ciężkiej pracy, a nie w wyniku telefonu Sobiesiaka, Mirek musi pokazać, że panował nad urzędem".
Opozycja wobec braku twardych dowodów (nie ma rozmowy Sobiesiaka z Drzewieckim o rezygnacji z dopłat) uznała to za dowód na interwencję biznesmena. Posłwie PO bronili, że ów mail świadczy jedynie o tym, iż pracownicy ministerstwa bardzo przejmowali się oskarżeniami pod adresem ich byłego szefa i starali się przygotować materiały i jego samego tak aby wypadł jak najlepiej.
Andrzej Dera z PIS po zakończeniu prac komisji często powtarzał, że Rosół wielokrotnie przekraczał swoje urzędnicze kompetencje. Chodziło mu właśnie o ów pośredniak pracy. Jeśli chodzi o Magdalenę Sobiesiak wyglądało to tak:
Pod koniec maja biznesmen poprosił Drzewieckiego o załatwienie pracy dla córki. Minister przekazał sprawę Rosołowi. Ten początkowo zaproponował posadę wicedyrektora Centralnego Ośrodka Sportowego w Szczyrku, na co jednak nie zgodził się Drzewiecki. Potem w rozmowie telefonicznej Rosół mówił Sobiesiakowi, iż "Ma już pomysł, Mirek musi to przyklepać".
Potem wszystko potoczyło się szybko. CV Magdaleny Sobiesiak trafiło do ministerstwa skarbu z jasnym wskazaniem: członek zarządu Totalizatora Sportowego. Rosół zadzwonił do Sobiesiaka: "no słuchaj tam wszystko poszło", "Z Magdą wszystko poukładane, tylko wiesz ma złożyć papiery i tam rada ją wybierze" W połowie sierpnia Rosół poinformował Drzewieckiego o kandydaturze córki biznesmena, ten stwierdził jednak, że to "głupi pomysł".
Dziś wielu posłów PO przekonuje, że gdyby nie Rosół to "Mirunia" mógłby z powodzeniem startować do sejmu, bo przecież prokuratura śledztwo w sprawie afery hazardowej umorzyła. Czy rzeczywiście Drzewiecki mógł nie wiedzieć o działalności swoich podwładnych? Po tym pytaniu najczęściej słyszałam: "no..... trudno to sobie wyobrazić".