O godz. 6 z warszawskiego Okęcia do egipskiego Mars Alam odleciał samolot. Na pokładzie znaleźli się klienci biura, którym zaproponowano zmianę terminu badź kierunku. Zdecydowali się oni jednak na wylot do Egiptu na własną odpowiedzialność.
Jak informuje reporter RMF FM, który obserwował stanowiska odpraw, przez kilkadziesiąt minut nie było ich więcej niż 20. W miejscu odbioru biletu spotkał kilka rodzin, którym ich biuro Sun & Fun nie zaproponowało żadnej zmiany. Firma wysyła pracownika, który nie ma zielonego pojęcia, infolinia nie odpowiada, my przejeżdżamy 300 km w naszym wypadku i stoimy tutaj, pytamy co mamy robić. Całujemy klamkę. I bezpieczeństwo jest dla nas ważniejsze, tym bardziej że jesteśmy z dziećmi i nie bardzo nam się chce tam lecieć - mówili rozgoryczeni podróżni.
I rzeczywiście, pani za biurkiem nie wie, dlaczego mimo ostrzeżeń MSZ-u biuro chce wysyłać klientów do Egiptu. Odsyła do siedziby w Warszawie. Ale nie wszyscy obawiają się zamieszek. Jest więcej szumu wokół całej tej sprawy. Nie ma się czego obawiać. Jesteśmy twardsi od nich - mówił jeden z turystów. Jednak takich osób jest niewiele, a w samolocie, który wystartował rano ponad połowa miejsc była wolna.