Wiceszef Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosji i były prezydent Dmitrij Miedwiediew po raz kolejny straszy bombą jądrową. W mediach społecznościowych umieścił wpis, w którym znowu podkreślił, że "w razie potrzeby" Rosja może użyć broni masowego rażenia.

REKLAMA

Dmitrij Miedwiediew to jeden z "psów wojny" rosyjskiej administracji. Od początku inwazji nie przebiera w słowach, grożąc i krytykując każdego, kto uderza w "operację specjalną".

W kolejnym wpisie na swojej ulubionej aplikacji Telegram Miedwiediew ponownie skrytykował "wrogów". Najbardziej nie spodobały mu się ostrzeżenia dotyczące możliwego wykorzystania broni jądrowej przez Rosję.

Biden i Truss, różne Blinkeny i Sullivany, plujące atlantycką śliną, żądają, aby Rosja zdjęła rękę z "nuklearnego guzika". Razem nieustannie grożą nam "przerażającymi" konsekwencjami, jeśli Rosja użyje broni jądrowej. A ciotka z Londynu, myśląc o młodych, jest gotowa do natychmiastowego rozpoczęcia wymiany uderzeń nuklearnych z naszym krajem - napisał były prezydent.

Podkreślił, że "Rosja ma prawo w razie potrzeby użyć broni jądrowej w odgórnie określonych przypadkach". Jeśli my lub nasi sojusznicy zostaniemy zaatakowani przy użyciu tego typu broni albo jeśli agresja z użyciem broni konwencjonalnej zagraża samemu istnieniu naszego państwa - mówił.

Miedwiediew zaznaczył, że Rosja zrobi wszystko, aby "zapobiec pojawieniu się broni jądrowej u naszych wrogich sąsiadów".

Na przykład na nazistowskiej Ukrainie, która jest dziś bezpośrednio kontrolowana przez państwa NATO. Nie ma sensu liczyć na rozsądek i wolę polityczną kijowskiego reżimu. Ale wciąż jest krucha nadzieja na zdrowy rozsądek i chęć przetrwania wrogich krajów, które to rozumieją. Rozumieją, że jeśli zagrożenie dla Rosji przekroczy ustaloną granicę, będziemy musieli zareagować. Bez pytania o pozwolenie, bez długich rozmów. I na pewno nie jest to blef - napisał.

Stwierdził, że jeśli Rosja zostanie zmuszona do użycia broni jądrowej przeciwko Ukrainie, to wierzy, że NATO nie będzie interweniować. W końcu bezpieczeństwo Waszyngtonu, Londynu i Brukseli jest o wiele ważniejsze dla Sojuszu Północnoatlantyckiego, niż los umierającej Ukrainy, której, nawet obficie zaopatrzonej w różną broń, nikt nie potrzebuje - napisał.

Stwierdził, że dostawy broni na Ukrainę to "biznes dla krajów zachodnich", a "zagraniczni i europejscy demagogowie nie zginą w nuklearnej apokalipsie".

Miedwiediew znowu straszy

Dmitrij Miedwiediew to człowiek uważany za jednego członków nieformalnej "partii wojny", czyli grupy urzędników i funkcjonariuszy, którzy naciskają na kontynuowanie rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Według doniesień mediów, to działania jego, sekretarza generalnego Jednej Rosji Andrieja Turczaka i dowódcy Rosgwardii Wiktora Zołotowa doprowadziły do tego, że Putin ogłosił mobilizację.

Częściowa mobilizacja jest prowadzona od 21 września. Moskwa oficjalnie chce zrekrutować 300 tysięcy rezerwistów, ale pojawiają się doniesienia, że łącznie może to być ponad milion osób. Władimir Putin podczas przemówienia skarżył się na "szantaż nuklearny" Zachodu.

Tym, którzy wypowiadają takie słowa, przypominam, że nasz kraj też ma takie możliwości. Używamy wszelkich środków, aby chronić naszych ludzi. To nie blef. Nasza suwerenność i wolność zostaną zabezpieczone wszelkimi dostępnymi środkami - mówił Putin.

Równolegle prowadzone są pseudoreferenda na okupowanych terytoriach Ukrainy. Kreml chce zdobyte tereny połączyć w jeden okręg federalny. Dmitrij Miedwiediew w zeszłym tygodniu zapowiadał, że Rosja będzie ich bronić i może wykorzystać broń nuklearną.

Rosja zapowiedziała, że do takiej ochrony można użyć nie tylko zdolności mobilizacyjnych, ale także wszelkiej rosyjskiej broni, w tym strategicznej broni jądrowej i broni opartej na nowych zasadach - pisał.