"Mam siedzieć i czekać, aż wywrócą Mińsk do góry nogami?" – mówił w czasie piątkowej narady prezydent Białorusi Alaksandr Łukaszenka, odnosząc się do protestów po niedzielnych wyborach prezydenckich. "Inicjują to wszystko i organizują ludzie zza granicy. W pierwszych rzędach idą ludzie z przeszłością kryminalną, i to porządną" – przekonywał.

REKLAMA

Łukaszenka ocenił, że wielu funkcjonariuszy służb mundurowych ucierpiało w ostatnich dniach z powodu aktywności uczestników protestów.

Oni wyszli, żeby ich bronić, a ci ich w plecy. Z nożami, na drogówkę. Przecież to jest specjalnie. My rozumiemy przecież, kto to robi - stwierdził białoruski prezydent. Po raz czwarty mówię rodzicom: zobaczcie, co robią wasze dzieci- ostrzegł.

Nie wychodźcie na ulice. Zrozumcie, że i was, i nasze dzieci wykorzystują jako mięso armatnie. Dzisiaj przyjechali tu już z Polski, Holandii, Ukrainy tej Otwartej Rosji (...). Już zaczęła się agresja przeciwko krajowi - opisywał Łukaszenka. Co ja mam robić? Mam siedzieć i czekać, aż Mińsk wywrócą do góry nogami. Dlatego trzeba się zatrzymać, wziąć się w garść i uspokoić się. I dać nam przywrócić porządek, rozwiązać sprawę tych, którzy tu przyjechali - podsumował.

Centralna Komisja Wyborcza Białorusi ogłosiła w piątek całościowe wyniki wyborów prezydenckich z 9 sierpnia. Według CKW urzędujący prezydent Alaksandr Łukaszenka zdobył 80,1 proc. głosów, a jego główna oponentka Swiatłana Cichanouska - 10,1 proc. głosów.

Cichanouska i jej zwolennicy uważają, że wyniki zostały sfałszowane. Od niedzieli na Białorusi trwają protesty przeciwko fałszerstwom wyborczym. Od czwartku rozpoczęły się strajki w państwowych zakładach pracy.