Reprezentacyjna siatkarka Joanna Wołosz liczy, że polski zespół stać na sprawienie kolejnej niespodzianki, jaką byłby awans do najlepszej czwórki turnieju finałowego Ligi Narodów. Doświadczona rozgrywająca wraca do pełni sił po kontuzji stawu skokowego.
3 lipca biało-czerwone rozegrają w chińskim Nankinie pierwszy pojedynek Final Six Ligi Narodów ze Stanami Zjednoczonymi, a dzień później spotkają się z Brazylią. W decydującej rozgrywce drużynie powinna już pomóc Wołosz. Najbardziej doświadczona zawodniczka reprezentacji wraca do pełnej dyspozycji po kontuzji stawu skokowego.
Ten uraz przytrafił mi się tak naprawdę pięć dni przed finałem Ligi Mistrzów. Podjęłam decyzję i ryzyko, że zagram ten mecz (jej klub Volley Imoco Conegliano przegrał z Igor Gorgonzola Novara 1:3) na środkach przeciwbólowych. Potem przyjechałam do Opola, gdzie zagrałam trzy kolejne mecze. Miałam zerwane trzy więzadła w kostce, trzeba było w końcu się tym poważnie zająć - powiedziała siatkarka.
Do kadry wróciła na ostatnie dwa turnieje fazy zasadniczej LN, rozgrywane w Chinach i Korei Południowej. Nie była jednak w pełni sił, sztab szkoleniowy nie chciał ryzykować i Wołosz obejrzała wszystkie mecze z kwadratu dla rezerwowych.
W życiu tak się nie nastałam w kwadracie jak podczas tych dwóch turniejów w Azji. Pomyślałam, że trzeba rzucić temat, aby w siatkówce było tak, jak np. w koszykówce, że rezerwowe siedzą na ławce, a nie stoją. Nie ukrywam, że w trakcie kariery rzadko zdarzało mi się być rezerwową, ale tu była trochę inna sytuacja. Poza tym dziewczyny bardzo dobrze sobie radziły. Oczywiście, nie ustrzegłyśmy się błędów, z boku sporo się tego widzi, będąc na boisku już niekoniecznie - tłumaczyła.
Te dwa tygodnie spędzone w Azji nie były dla niej stracone, bo cały czas, choć z pewnymi ograniczeniami, trenowała z zespołem. Musiała jednak uważać na kontuzjowaną nogę. Liczy, że w turnieju finałowym w Nankinie będzie mogła już pomóc koleżankom przede wszystkim na boisku.
W piątek dostałam od lekarza kadry "zielone światło", mogę już coraz więcej rzeczy wykonywać. Teraz wprawdzie mamy wolne, ale pracuję indywidualnie w domu, trochę siłowni, powoli też skacze - opowiadała.
W Final Six czeka Polki niezwykłe wyzwanie - w fazie grupowej zmierzą się z ubiegłorocznymi triumfatorkami - Amerykankami oraz Brazylijkami. W drugiej grupie rywalizować będą Chinki, Turczynki oraz Włoszki.
Myślę, że oprócz nas, jest tam pięć najlepszych zespołów na świecie. Brakuje Rosjanek, które przechodzą przebudowę i wymianę składu, oraz Serbek. Dla nas to jest super sprawa zagrać z tymi najmocniejszymi ekipami - zaznaczyła Wołosz, która uważa, że Amerykanki będą trudniejszym przeciwnikiem.
Jeśli miałabym upatrywać jakieś szanse, to chyba w meczu z Brazylijkami, z którymi coraz częściej udaje nam się wygrywać. Amerykanki z kolei grają bardzo szybką siatkówkę i mają niezwykle szeroką, wyrównaną ławkę. Kto tam nie wjedzie na boisko, to gra drużyny się nie burzy. Tym bardziej, że w Lidze Narodów zagrały bez Foluke Akinradewo, Kimberly Hill i Rachel Adams. Na pewno ich trener Karch Kiraly ma spory ból głowy, kogo wstawić do składu i jak tu kogoś nie skrzywdzić - przyznała.
29-letnia rozgrywająca nie ukrywa, że po cichu liczy na udział w półfinale, bowiem drużyny, które zajmą trzecie miejsce w grupach, zakończą udział w turnieju.
Jedziemy tam, by sprawić niespodziankę. Nie zamierzamy tylko odhaczyć obecności. Nie po to męczyłyśmy się przez ostatnie pięć tygodni. Ale też kibice nie powinni nie wiadomo czego od nas oczekiwać. Bez względu na wyniki, zostajemy do końca turnieju i będziemy po prostu trenować. Ale każda z nas zamiast treningu wolałaby zagrać jeszcze dwa kolejne spotkania, bo to byłoby tylko i wyłącznie z korzyścią dla reprezentacji - podsumowała Wołosz.
Polki po bardzo krótkim zgrupowaniu do chińskiego Nankin wylecą w sobotę.