30 lipca był do tej pory szczęśliwym dniem dla Li Qian. Tego dnia w 1986 roku przyszła na świat, a przed dwoma laty wyszła za mąż. "W życiu nie zawsze się układa" - stwierdziła reprezentantka Polski w tenisie stołowym po odpadnięciu z turnieju igrzysk w Londynie. Zapowiedziała też, że zawiesza aktywność sportową na najbliższy rok.
Polska Agencja Prasowa: Nie tak miał wyglądać poniedziałek...
Li Qian: Ja też nie w ten sposób wyobrażałam sobie 26. urodziny i drugą rocznicę ślubu. Ale w życiu nie zawsze się układa, nie każdy dzień musi być szczęśliwy. Ten na pewno zapamiętam na zawsze. Bardzo mi smutno i chce mi się płakać. Tak mi szkoda, cztery lata czekałam na igrzyska.
Wspominała pani już po ubiegłorocznych mistrzostwach Europy, że do Londynu jedzie po medal.
To moje wielkie marzenie i naprawdę widziałam szansę na jego zdobycie. Niestety, trafiłam na świetną zawodniczkę, dużo lepszą od wczorajszej Tajwanki Yi-Hua Huang. Jeszcze nigdy nie walczyłam z rywalką posyłającą tak szybko piłki. W pewnym momencie nie wierzyłam, że mogę za nimi nadążyć.
Straciła pani wiarę w zwycięstwo?
Trener Zbigniew Nęcek powtarzał mi, że trzeba wierzyć. Próbowałam walczyć sama z sobą, żeby tak w środku się przekonać. To nie jest łatwe w sytuacji, gdy w przeszłości nigdy nie pokonałam żadnej Japonki. Z pewnością nie pokazałam też najlepszej formy, zagrałam na około 80 procent możliwości. Nie da się wycisnąć maksimum w każdym pojedynku.
Rozmawiała już pani z mężem?
Wczoraj się kontaktowaliśmy, dziś - nie. Ja byłam zajęta przygotowaniem do meczu, on ma swoją pracę w roli trenera ping-ponga w Belgii. Nie mógł do mnie przyjechać i wspierać, ale tak to już jest.
Odchodzi pani na rok od tenisa stołowego?
Tak, chcę odpocząć, poza tym planujemy z mężem powiększenie rodziny. Sześć miesięcy spędzimy w Belgii, a drugie sześć w Chinach. Ale wrócę do gry jeszcze mocniejsza. Czuję, że mogę prezentować się lepiej.