"Gra w reprezentacji to spełnienie dziecięcych marzeń. Zaszczyt grać dla kraju, w którym się wychowałem, z orzełkiem na koszulce" - podkreśla w rozmowie z dziennikarką RMF FM Martą Grzywacz Robert Lewandowski. "Wierzę, że będziemy wygrywać" - dodaje gwiazda numer jeden naszej kadry. "Na boisku trzeba myśleć, głowa to 70 procent sukcesu" - mówi. Pytany o marzenia i cele, odpowiada: "Stać się lepszym piłkarzem".
Marta Grzywacz: Panie Robercie, po ostatnich sukcesach Polaków w Borussii dziwię się, że jeszcze wam pomników nie postawiono przed siedzibą klubu... To jakieś przeoczenie? :)
Robert Lewandowski: Do pomnika trochę jeszcze brakuje, ale kto wie, może niedługo będzie :).
Ubezpieczył pan już swoje nogi?
Prywatnie nie, ale przy podpisywaniu kontraktu z klubem ubezpieczenie idzie z automatu. W razie kontuzji nóg czy czegokolwiek innego, jesteśmy ubezpieczeni.
Ile warte są więc nogi Lewandowskiego? Milion dolarów?
Nie umiem określić, ale na pewno nie można tu mówić o takich ubezpieczeniach jak w Stanach.
Często odpowiada pan na pytanie o tego słynnego gola, którego strzelił pan tyłem Bayernowi?
Wiele razy, znam już swoją odpowiedź na pamięć. Ale z nowości mogę dodać, że ostatnio telewizja ZDF, podczas mojej wizyty u nich w studiu, wyliczyła, że miałem 0,56 sekundy czasu na reakcję, więc sam byłem zdziwiony, że to stało się tak szybko. Jak widać, piłka jest sportem, w którym szybkość reakcji jest bardzo ważna. A ja się cieszę, że udało mi się nie tylko strzelić bramkę Bayernowi, ale też strzelić ją w taki fajny sposób, czyli piętą.
To był fuks...
Może nie fuks, ale szczęście, że znalazłem się w dobrym miejscu w odpowiednim czasie. Strzał leciał w środek bramki, wiedziałem, że bramkarz stoi za mną i tylko czeka, żeby złapać piłkę do tzw. "koszyczka". W takiej sytuacji wystarczy tylko lekko dotknąć piłkę, żeby zmieniła kierunek. Bramkarz ma wtedy małe szanse, żeby obronić.
Co było potem, nosili pana na rękach?
Może nie dosłownie, ale cała drużyna była w euforii, bo to zwycięstwo bardzo poważnie pozwoliło nam myśleć o mistrzostwie Niemiec. Kibice w Dortmundzie zaczęli w nas znowu wierzyć.
Chodzi pan spokojnie po ulicach Dortmundu czy rozdaje autografy na każdym kroku?
Nie mam za dużo czasu, żeby spacerować, ale zdarza się, że muszę sobie zrobić z kimś zdjęcie albo dać autograf. Nie mam z tym najmniejszych problemów i robię to z przyjemnością.
W hotelu, kiedy powiedziałam, że jadę z panem na wywiad usłyszałam: "Lewandowski? Ach, to ten wysoki".
Wysoki? Mam 185 cm. Patrząc na inne dyscypliny, choćby na siatkówkę, nie jestem zbyt wysoki, ale na boisku na pewno wyższy niż niższy. Piłkarz jednak nie powinien być za wysoki, bo jeśli ma 190 cm, to może mieć problem z koordynacją ruchów. 187 cm to jest jeszcze normalny wzrost.
Pan też mógł wybrać inne dyscypliny sportu, gdyby się pan kierował zainteresowaniami rodziców - mamą, która grała w piłkę siatkową i tatą, który trenował sztuki walki.
Zgadza się. Mama była siatkarką, siostra też, tata był judoką, a ja od początku interesowałem się piłką nożną. Mimo że trenowałem wszystkie możliwe dyscypliny sportu. Judo też. Ale tata mnie do tego nie namawiał. Zdawał sobie sprawę, jak bardzo stracił na zdrowiu, uprawiając ten sport. Zdarzało się, że w drastyczny sposób musiał zrzucić parę kilo, żeby się załapać na jakieś zawody, miał przez to problemy z wątrobą, potem z sercem. Mama czasem pytała pół żartem, czy jednak nie chciałbym grać w siatkówkę - wiedziała, że mam predyspozycje, ale tłumaczyłem jej, że to nie ma sensu, bo nie osiągnę przecież 2 metrów wzrostu, a poza tym piłka nożna była sportem, który zawsze kochałem.
Jednak podczas trenowania judo nauczył się pan padania, uników. To się przydaje na boisku?
Czasami tak. Tata był moim nauczycielem wychowania fizycznego, mama zresztą też - rodzice byli wuefistami, dlatego ja miałem mnóstwo zajęć sportowych, także gimnastycznych. A zwinność bardzo się przydaje, szczególnie ta wyuczona podczas treningów judo, gdzie jest szczególnie ważna. W judo, żeby wygrać walkę trzeba przecież być "chytrym".
Widać, że został panu sentyment do sztuk walki, bo pana dziewczyna trenuje karate.
Teraz już narzeczona. Ania trenuje karate z sukcesami. To jest w sport, w którym chodzi o szybkość i technikę walki. Ania świetnie daje sobie z tym radę. Ilekroć obserwuję jej walki, widzę, że jest szybka.
Jak to jest mieć dziewczynę-karatekę? Nie boi się pan jej?
Nie, bo między nami jest duża różnica w kilogramach. Ania waży 52 kg, jest bardzo drobna. Myślenie, że karate to sport dla wielkich i silnych jest złudne.
Ale nie dałby pan jej rady w walce?
Judo trochę umiem... Mam sporą przewagę siłową... Ale chyba nie byłoby takiej potrzeby, żebym musiał tego używać.
Czy u pana w domu oglądało się wyłącznie programy sportowe?
Jako dzieciak oglądałem mnóstwo meczy. Dziś, kiedy przyjeżdżam do domu, oglądam tylko te ważniejsze. Nie chcę myśleć i rozmawiać wyłącznie o piłce, ile można mówić o tym samym? Wolę poruszać inne tematy czy oglądać inne programy. Nie chcę przenosić tego, co się dzieje na boisku, do domu. Gdybym przynosił do domu złość po przegranym meczu, to nieciekawie by to wyglądało.
Ania mieszka w Polsce czy w Niemczech?
Mieszka ze mną tutaj, ale sporo czasu spędza w podróży, bo często bywa w Polsce.
A co pan robi, kiedy wraca do domu? Staje pan w kuchni do gotowania?
Gotuję w zasadzie tylko dla siebie, nauczyłem się tego trochę, bo od 16. roku życia mieszkam sam. Zamiast iść do restauracji, zostaję w domu. Lubię posiedzieć przed telewizorem i nigdzie się nie ruszać, bo ciągłe wyjazdy na zgrupowania, hotele, powodują, że brakuje mi tego błogiego stanu, w którym nic nie robię.
Ma pan czas na jakiekolwiek inne pasje, poza piłką nożną?
Wiadomo, że interesuję się też innymi dyscyplinami sportu, oglądam mecze siatkówki czy piłki ręcznej, bo przyjaźnię się z Grześkiem Tkaczykiem i śledzę jego osiągnięcia na bieżąco, ale na inne pasje nie mam czasu. Czasem zdarza mi się poczytać o motoryzacji.
Co jeszcze pan czyta?
Najbardziej lubię biografie sportowców. Ostatnio czytałem biografię Christiano Ronaldo i Lansa Armstronga.
A gdyby napisać biografię Roberta Lewandowskiego, od czego by się zaczęła?
Zaczęłaby się od pierwszego treningu Varsovii na obozie. Miałem wtedy 8 lat. Pierwszy obóz, z daleka od mamy, od rodziców. Pamiętam, że bardzo tęskniłem za mamą. Ale po tym obozie nie mogłem się już doczekać następnego. Atmosfera była fantastyczna. Wiele się nauczyłem. W wieku 8 lat umiałem ścielić łóżko.
Dziecko wróciło do domu i zaczęło samo ścielić?
Jak jest mama, to zawsze pomoże. Ale wiedziałem, co mam zrobić, gdybym miał na to ochotę. Potem z kolejnych obozów już się nie spieszyłem do domu.
Aż mając lat 16 wyprowadził się pan z domu?
Tak, najpierw mieszkałem w Warszawie, potem w Poznaniu i teraz w Dortmundzie.
Nie było panu trudno?
Było, ale musiałem szybko dorosnąć. Kiedy miałem 16 lat, umarł mój tata, byłem jedynym mężczyzną w domu, nagle musiałem wziąć niektóre sprawy na siebie. I to pewnie przyczyniło się do mojej szybszej dojrzałości.
Taki młody człowiek, któremu umiera najbliższa osoba, traci grunt pod nogami.
Tak. Tym bardziej, że to było nieoczekiwane. Tata miał problemy zdrowotne, nie wziął leków. Zasnął i się nie obudził. To było dla mnie ciężkie przeżycie, ale wiedziałem, że nie mogę się załamać, bo to mi nic nie da. Muszę się stać twardym chłopem, wziąć życie na swoje barki. Wchodziłem w trudny wiek. Zacząłem grać w klubie seniorskim. Musiałem pokazać, że jestem odporny i dam sobie radę.
Nie miał pan szansy na przeżycie młodzieńczego buntu.
Miałem szansę. Były imprezy, zabawa, koledzy. Imprezowałem, ale wolałem pójść na mecz, bo wiedziałem, że to mi przyniesie korzyści. Tyle lat ciężkiej pracy nie mogło pójść na marne.
Kiedy usłyszał pan od swojej narzeczonej: "Cieszę się, że jesteś odpowiedzialnym facetem?"
Wiele było takich sytuacji, kiedy widziała, że nie daję się ponieść euforii, tylko myślę o tym, żeby się przygotować do meczu.
I docenia to?
Docenia. Ja też jej pomagam w przygotowaniach do turnieju. Ania zresztą nie tylko mnie chwali i klepie po plecach. Jak zagram słabszy mecz, to mi powie, co źle zrobiłem.
Ciężko się pozbierać po przegranym meczu?
Adrenalina po przegranym meczu utrzymuje się jeszcze przez parę godzin, wielu piłkarzy ma problem z zasypianiem. Ja się czasem męczę do trzeciej zanim zasnę. A następnego dnia trzeba wstać na trening o 10.00.
Dlatego resetujecie się na balangach?
Wiadomo, że czasem nawet w sezonie można się zabawić, wyjść do klubu, ale niekoniecznie dużo pić. Po sezonie nie ma problemu, ja też często chodzę do klubu, żeby się pobawić, to jest normalne. Trzeba wiedzieć, kiedy jest czas na zabawę, a kiedy na pracę.
Niektórzy chyba nie wiedzą. Myśli pan, że selekcjoner ma rację, ostro obchodząc się z balangowiczami w reprezentacji?
Trener decyduje. To on ma wizję, to on wie, co chce osiągnąć, ale niektóre afery zostały zbyt mocno rozdmuchane. To jest charakterystyczne dla Polski. Zawsze szukamy tych złych rzeczy, nawet jeśli zrobimy coś dobrego. Wybudowaliśmy stadiony, a i tak szukamy tego, co jest nie tak.
Trawa na nich nie rośnie...
Trawa nie rośnie, no właśnie, chociaż wiadomo, że przed Euro wszystko będzie w porządku i przygotowane jak należy.
Trener ostro potraktował Peszkę, ale może ta kara mu się należała?
Sławek wiedział, że zrobił źle. Myślę, że wyciągnął z tego wnioski i że będzie się pilnował. Ale wydaje mi się, że media przesadziły. Można się kłócić, czy to było w ramach reprezentacji czy nie, niemniej to selekcjoner decyduje i to on będzie później odpowiadał za to, że wybrał taki skład, a nie inny.
Ale pan się pilnuje?
Staram się pilnować. Można się napić, kiedy mecz jest za jakiś czas, ale większa impreza alkoholowa przeszkadza w utrzymaniu dobrej formy. Trzeba też pamiętać, że problemy alkoholowe istnieją w każdym sporcie. Wiadomo, człowiek to nie robot i czasem chciałby się napić. Nie można powiedzieć, że my w ogóle nie wychodzimy z domu i nigdy nie napiliśmy się piwa czy czegoś innego.
Słyszałam, że jeśli chodzi o formę fizyczną, bardzo pan dba o dietę i skrupulatnie jej przestrzega.
Tak, może dlatego, że moja Ania zajmuje się dietetyką i zdrową żywnością. Zacząłem o to dbać i na pewno lepiej się czuję niż wcześniej.
Co je Robert Lewandowski?
Przestał jeść słodycze i pić mleko. Nie mam jakiejś specjalnej diety, ale wiem, kiedy co zjeść i w jakiej kolejności.
W jakiej?
Ostatnio się dowiedziałem, że jeśli chcę zjeść deser, to przed obiadem, a nie po, bo deser zakwasza organizm. Obiad to wyrównuje. A żołądek jest jak rurka, w którą wszystko wpada i to co zostaje przykryte najdłużej się trawi.
Pana narzeczona wiele pana nauczyła.
Na pewno. Jeśli chodzi o odżywianie - bardzo wiele.
Czego jeszcze?
Mnóstwa rzeczy. Ania też jest sportowcem, więc się doskonale rozumiemy. Kiedy sama wyjeżdża na obozy ja też to rozumiem. Poza tym jesteśmy jeszcze w takim wieku, że możemy sobie pozwolić na częste wyjazdy i na to, żeby nie widzieć się przez jakiś czas.
A kiedy będzie tak, że spotkacie się w domu i nikt już nie będzie wyjeżdżał?
Kiedy ja zakończę karierę piłkarską, Ania może trochę wcześniej. Ale dopóki będę grał, będą wyjazdy. Czasem nawet raz w tygodniu. Jak skończę grać, to już pewnie nie będę tak jeździł.
Gdzie będziecie wtedy mieszkać?
Sam chciałbym to wiedzieć. Dzisiaj chciałbym mieszkać w swoim mieście, w Warszawie, ale gdzie nas życie poniesie, kto wie... mam jeszcze trochę lat grania i nie wiadomo, gdzie wyląduję.
Próbują panu przypisywać transfery do różnych klubów. Myśli pan o jakimś konkretnym klubie, do którego chciałby się pan przenieść?
Skupiam się na tym, co dzisiaj. Chciałbym grać tu, gdzie jestem, tu strzelać bramki. A kiedy jakaś oferta przyjdzie, to się zastanowię. W Borussii jestem zadowolony z tego, co mam.
Wasz trener Jurgen Klopp to bardzo charyzmatyczny człowiek i chyba ma na was dobry wpływ?
Trener musi być dobrym psychologiem, to nie ulega wątpliwości. Jurgen Klopp nim jest. Ciężko utrzymać grupę 25 zawodników i sprawić, żeby każdy był zadowolony, że jest w tym klubie, nawet jeśli nie gra. Czasem ktoś to niezadowolenie okazuje, a wtedy trener musi znaleźć takie rozwiązanie, żeby nie miało to wpływu na wyniki i atmosferę w drużynie.
W pana przypadku Borussia Dortmund to był dobry wybór?
Tak, od początku chciałem tu przyjść, mimo że miałem inne propozycje. Ale wiedziałem, że tu będę się mógł rozwinąć.
Patrząc na wyniki, jakie osiąga z wami Jurgen Klopp, widać, że to on pozwala wam się rozwijać. Kiedy wybierze pan inny klub, za większe pieniądze, może szkoda będzie dobrej współpracy z tym człowiekiem.
Zawodnik jednak rozwija się sam. Trener może pomóc. Ale zawodnik sam musi dbać o swój rozwój.
Piłka nożna to sport nie dla grzecznych chłopców?
Raczej dla mężczyzn. Grzeczny chłopiec będzie miał ciężej. Czasem trzeba grać agresywnie i zachowywać się po męsku. Tu jest jednak sporo kontuzji i walki, ważne są też sprawy poza boiskiem, to, co się dzieje w szatni, trzeba wiedzieć jak nawiązać kontakt z zawodnikami. Wiele czynników wpływa na to, jakim się jest piłkarzem.
A co się dzieje w szatni?
Oj, różne rzeczy. Wyniki budzą atmosferę. Kiedy są dobre, atmosfera w szatni też jest dobra. To jest też miejsce, w którym możemy sobie pozwolić na zabawę czy żarty.
Kiedy jest dobrze. A kiedy jest źle?
Wtedy jest trochę ciszej. Czasem atmosfera bywa grobowa.
Robert Lewandowski fauluje?
Tak, nawet często.
Specjalnie?
Raczej nie, chociaż wiadomo, że czasem trzeba oddać, kiedy mnie faulują. Ale staram się grać czysto. Nieraz podczas walki o piłkę chce się za bardzo i wtedy popełnia się faul. Ale nie można dać się spalić nerwom. Na boisku trzeba myśleć. Głowa to jest 70 proc. sukcesu u piłkarza. Kiedy mecz ogląda 80 tysięcy osób, a piłkarzowi nie wyjdzie jedna czy druga sytuacja, to zaczyna się bać. I do końca meczu już nie gra. Nie można się poddawać. Jak nie wyjdzie, to normalne. Trzeba dalej próbować. A nuż nadarzy się sytuacja, którą będzie można zamienić na bramkę.
Naprawdę tyle ma pan w sobie siły?
Trzeba mieć. To nie jest łatwy sport. Wiele wyrzeczeń, wiele trudnych sytuacji, celów, które się wyznacza.
Jakie pan ma cele?
Żeby się stać lepszym piłkarzem. Grać w Bundeslidze, brakuje mi jednej bramki, żeby przejść do historii. Ale nieważne, ile ich strzelę. W Polsce lubi się statystyki, dla mnie to nie ma znaczenia.
Czy przyjaźnicie się z Łukaszem Piszczkiem i z Kubą Błaszczykowskim?
Czy przyjaźnimy? Wiadomo, że codziennie spędzamy ze sobą czas. Ale kiedy mam wolne, wolę posiedzieć na kanapie czy spotkać się z bliskimi.
Delikatnie mi pan powiedział, że się nie przyjaźnicie.
Przyjaźń to dla mnie mocne słowo. Nie ma się wielu przyjaciół w życiu. Można ich mieć jednego, dwóch, a nie dziesięciu. Mam takich, których znam od kilkunastu lat. Ważne, że w trudnych sytuacjach mam w nich oparcie. I że mogę z nimi pogadać, kiedy siedzę sam w domu.
Zapewnił pan już sobie byt na przyszłość, gdyby nawet teraz przestał pan grać?
Ja mam wysokie wymagania. My nie mamy emerytury, więc przez te 10 lat grania w piłkę musimy zarobić tyle, żeby do końca życia móc się z tego utrzymać. Nie zadowalam się pierwszym lepszym kontraktem. Dążę do tego, żeby mój byt był najlepszy. Wiadomo jednak, że na pierwszym miejscu będę stawiał miejsce, gdzie będę szczęśliwy, grając w piłkę, a nie gdzie będę zarabiał najwięcej pieniędzy, bo pieniądze nie są najważniejsze. Ale nie ma chyba osoby na świecie, która powie, że w ogóle się nie liczą. Nikt sobie bez pieniędzy nie poradzi. Nigdy nie poszedłem jednak do klubu tylko dlatego, że były tam większe pieniądze.
Gdzie nie poszedłby pan grać?
Były już takie miejsca, na które się nie zdecydowałem. Może za ileś tam lat pójdę grać do jakiegoś arabskiego kraju, bo będę mógł już grać na dorobku. Żartuję. Na razie pieniądze nie były na pierwszym miejscu.
A co jest na pierwszym?
Zdrowie, rodzina.
Co to znaczy dla pana być w reprezentacji Polski?
Spełnienie dziecięcych marzeń. Zaszczyt grać dla kraju, w którym się wychowałem, z orzełkiem na koszulce.
A jakie zalety ma nasz selekcjoner? Albo wady?
Wiele ma zalet. Myślę, że od dwóch lat tworzy drużynę, która gra coraz lepiej. Apogeum formy ma przyjść 8 czerwca, w czasie pierwszego meczu Euro z Grecją. Mam nadzieję, że to, jak się przygotowujemy, spowoduje, że będziemy wygrywać.
I pan w to wierzy?
Wierzę i wiem. Znam chłopaków i wiem, na co nas stać.