Słowa, które zawsze nam powtarzał trener Kazimierz Górski, są nadal aktualne. Pamiętam sytuację z hiszpańskiego mundialu w 1982 roku, kiedy po dwóch bezbramkowych remisach wrzuciliśmy Peruwiańczykom 5 bramek i było po krzyku.
Mecze otwarcia są zawsze nieprzewidywalne i po dobrym początku możemy podziękować Opatrzności i Przemkowi Tytoniowi, że nie skończyło się gorzej. Mogło być lepiej, ale gramy do końca. Do końca też będę z naszymi na dobre i złe. Byłem po meczu w szatni, rozmawiałem z chłopakami i widać było, że są trochę przybici. Ale futbol to nie jest siatkówka czy koszykówka, gdzie przez cały mecz ciuła się punkty; w piłce nożnej często decyduje przypadek, jedna udana akcja albo... potknięcie.
Wczoraj było podobnie, choć powiem szczerze, nie sądziłem, że Grecy się podniosą po pierwszej połowie. Wojtek Szczęsny popełnił błąd przy stracie bramki, trochę zawiodła komunikacja i stało się.
Nasi wyraźnie siedli, a zasunięty dach i wilgotny zaduch na stadionie wyraźnie im nie służył. Ale przeciwnik miał te same warunki, więc nie narzekajmy na decyzję UEFA i inne, pozasportowe okoliczności. Cieszmy się z tego, co mamy i gramy dalej.
Inni też mają kłopoty. Czesi bardzo ładnie zaczęli, powiem nawet że grali piękną piłkę, dostali jednak parę kontr i polegli bez dyskusji. A to, co grają Rosjanie, musi dać do myślenia Frankowi Smudzie, ale nikt nie powiedział, że nie są do ogrania. Dziś wszyscy są do ogrania, ale trzeba walczyć na całego i do końca, bo dopóki piłka w grze...