20 maja w Poznaniu Krzysztof Włodarczyk skrzyżuje rękawice bokserskie z Niemcem Noelem Gevorem. Zwycięzca będzie miał szansę powalczyć o tytuł mistrza świata federacji IBF. Pięściarz przekonuje, że jest zupełne innym zawodnikiem niż jeszcze kilka lat temu. Do treningów podchodzi rzetelnej i nie lekceważy przeciwników.

REKLAMA

Jan Kałucki, RMF FM: Odczuwa już pan lekki stres przed majową konfrontacją? Ewentualna wygrana sprawi, że najprawdopodobniej dostanie pan walkę o mistrzostwo świata federacji IBF?

Krzysztof Włodarczyk: Jest stres, ale troszeczkę inny niż przed ostatnią grudniową walką. Wcześniej trochę olewałem tę adrenalinę. Teraz ten stres jest bardziej mobilizujący i pcha mnie do przodu. Pewne rzeczy wziąłem sobie głęboko do serca i poukładałem w głowie. Odczuwam swego rodzaju odpowiedzialność, bo chcę za kilka miesięcy powalczyć o pas mistrza świata

Adrenaliny dodaje fakt, że walka odbędzie się w Poznaniu przed własną publicznością?

Tak, jak najbardziej - jest większy stres. Trochę tych walk odbyłem za granicą i kiedy wchodziłem do ringu, to jakoś specjalnie się nie przejmowałem tą otoczką ,jaka jest dookoła mnie. Imprezy w Polsce sprawiają, że chcę pokazać coś specjalnego. Coś ekstra.

A będzie o to trudno. Przeciwnikiem będzie Noel Gevor, którego na ringu widzieliśmy 22 razy. Wygrał wszystkie pojedynki, z czego 10 przed czasem.

To prawda... ale, nikt nie powiedział, że będzie łatwo. Zawodnik bardzo niewygodny, mało przyjemny, ma bardzo ofensywny styl - chce się boksować, chce walczyć. Choć urodził się w Armenii, to reprezentuje Niemcy i mówiąc pół żartem pół serio - widać tę niemiecką precyzję w ringu.

Ten pojedynek będzie dla pana o "być albo nie być"?

Niezupełnie. Trochę inaczej podchodzę do tych walk. Powiedziałem sobie, że jeśli mam boskować tak, jak boksowałem w grudniu we Wrocławiu, to lepiej dać sobie spokój (Włodarczyk wygrał na punkty z Niemcem Leonem Harthem - przyp. red.). Jeśli uda mi się wejść dobrze w ten pojedynek i powalczę na swoim poziomie, to jestem przekonany, że jeszcze nie raz wejdę do ringu. Nie jestem zawodnikiem tego typu, że "tu pojadę i wygram, tam pojadę i przegram". To nie mój styl. Wolę sobie odpuścić. Jestem dobrze nastawiony psychicznie do tej walki. Chcę, aby było tak jak za starych dobrych czasów.

A wrócą?

Jestem bardzo zmobilizowany. Bardzo mi zależy na tym, aby wyjść i zaboksować nie tak jak we Wrocławiu. Podkreślam ten Wrocław jeszcze raz, bo dla mnie była to jednak mała kompromitacja. Wierzę, że będzie dobrze.

Dawno nie widzieliśmy pana tak zdeterminowanego. Śni się panu ten mistrzowski pas po nocach?

Pas pasem, ale inaczej podchodzę do treningu. Bardziej sumienniej, rzetelniej..., ale co najważniejsze zaznaczam za każdym razem, że Gevor to bardzo dobry zawodnik. Wcześniej było tak, że podchodziłem do przeciwników na zasadzie "jakoś to będzie", czyli: wyjdziemy do ring, wygramy, pieprz...emy go mocno, urwiemy głowę, a na końcu sędzia podniesie moją rękę. Teraz tak nie jest. Gevor to zawodnik, który umie boksować. Nie jest może królem nokautów, ale bardzo dobrze walczy. Dlatego muszę się przyłożyć do tej walki.

Ale z tego co wiem, nie obyło się bez problemów.

To prawda. Dwa tygodnie byłem na chorobowym. Na początku dziewięć dni brałem antybiotyk, potem dwa dni przerwy, a następnie dopadły mnie jakieś rotawirusy.

Czyli nie było świętowania z ostatniego wyróżnienia? Został pan czwartym pięściarzem na liście wszech czasów WBC. Tego typu rzeczy nakładają dodatkową presję?

Nie nazwałbym tego presją. Czuję jednak, że moje miejsce jest tam, gdzie byłem kilka lat temu. Zostałem zepchnięty, ale chcę wrócić i poczuć ten niesamowity smak zwycięstwa.