Finał turnieju hokejowego miał wszystko co niezbędne – dramaturgię, zwroty akcji, a co najważniejsze wygrali ci, co mieli wygrać, czyli Kanadyjczycy.
Cały kraj wstrzymał oddech. Mimo że Kanadyjczycy zdobyli grubo ponad 20 medali, to właśnie złoto wywalczone w turnieju hokejowym miało być tym najcenniejszym krążkiem. A jeśli już walczyć o złoto to tylko z Amerykanami. Finał był więc zatem spełnieniem marzeń organizatorów i kibiców i to od początku do samego końca.
Do hokejowej gorączki włączyli się nawet Barack Obama i premier Kanady Stephen Harper, którzy założyli się o skrzynkę piwa, o to która z drużyn zdobędzie złoto. Bilety na czarnym rynku osiągały zawrotne ceny, ale na pewno żaden Kanadyjczyk nie powie, że nie było warto.
Zgodnie z oczekiwaniami finał był bardzo wyrównany, a jedyny mankament to mała liczba bramek, co było skutkiem bardzo uważnej gry w obronie obydwu zespołów. Podobnie jak w poprzednich występach filarem ekipy USA był bramkarz Ryan Miller, który kilkakrotnie wychodził obronną ręką z poważnych opresji.
W pierwszej tercji Kanadyjczycy stworzyli kilka bardzo groźnych akcji pod bramką Millera, ale tylko raz zdołali go pokonać. Dokonał tego Jonathan Toews w 13. minucie. Gospodarze oddali w niej dziesięć strzałów, o dwa więcej od rywali. Druga tercja była bardzo wyrównana, o czym świadczy bilans strzałów 15-15 i goli 1:1. W 28. minucie kanadyjscy kibice oszaleli z radości, gdy na 2:0 podwyższył Corey Perry, ale pięć minut później pierwszą bramkę dla Amerykanów zdobył Ryan Kesler. W końcówce trzeciej tercji Miller opuścił lód, a w jego miejsce wjechał szósty hokeista USA. Przewaga jednego zawodnika w ataku przyniosła zamierzony skutek. Na 24,4 s przed zakończeniem meczu na 2:2 wyrównał Zach Parise, wykorzystując niezdecydowanie kanadyjskich obrońców.
Doszło więc do dogrywki, która trwała siedem minut i 40 sekund. Kanadyjczycy mieli przewagę w strzałach 7-4, a złoty medal zapewnił im Sidney Crosby, kapitan klubu ligi NHL Pittsburgh Penguins, ubiegłorocznych zdobywców Pucharu Stanleya.