Jestem bardzo szczęśliwa. To trzecia wielka impreza z rzędu, na której zdobyłam medal. W dodatku odczarowałam Oslo, bo nigdy, nawet w zawodach Pucharu Świata, nie udało mi się tu stanąć na podium - mówiła Justyna Kowalczyk po zdobyciu w Oslo srebrnego medalu narciarskich MŚ. W biegu łączonym na 15 km triumfowała Norweżka Marit Bjoergen, a trzecia była jej rodaczka Therese Johaug.
Ostateczne rozstrzygnięcia zapadły na mniej więcej kilometr przed metą. Na ostatnim długim zjeździe Johaug puściła Marit, a mnie już nie chciała. Przytrzymała mnie na tyle skutecznie, że straciłam do Bjoergen kilka sekund, a przy takim zmęczeniu bardzo trudno to odrobić. Nie mam jednak do Johaug żalu. Takie są właśnie biegi narciarskie. Gdybym ja miała koleżankę do współpracy, pewnie rozegrałybyśmy to podobnie - przyznała Polka. Ja zamierzałam zaatakować dopiero w samej końcówce. Wiem, że Bjoergen jest mocna i wcześniejsza próba pewnie nic by nie dała. Chciałam jak najdłużej utrzymać jej tempo i w decydującym momencie spróbować szczęścia. Niestety nie udało się - dodała.
Zawody toczyły się w trudnych warunkach atmosferycznych, ale - jak się okazało - gęsta mgła przeszkadzała tylko kibicom, zawodniczkom na szczęście nie. Mgła nie przeszkadzała. Zwykle i tak widzę tylko śnieg tuż przed moimi nartami. Serwismeni spisali się doskonale. Szczególnie w pierwszej części biegu nie miałam żadnych problemów z nartami. Później zaczął padać śnieg, który lekko utrudniał bieganie - podkreślała Kowalczyk.
Polska zawodniczka zapowiedziała, że to nie było jej ostatnie słowo na tegorocznych MŚ, a wychodząc z konferencji prasowej, pożegnała się z dziennikarzami niczym Arnold Schwarzenegger w "Terminatorze": I'll be back - rzuciła z uśmiechem.
Kolejny start Kowalczyk już w poniedziałek. O godzinie 13 rozpocznie się bieg na 10 km techniką klasyczną.