"Agnieszka Radwańska jest w dobrej formie i co najważniejsze dojrzała do sukcesów. Te wyniki, które osiągnęła, dają jej poczucie pewności siebie" - mówi o szansach krakowianki na wygraną w Australian Open Paweł Ostrowski. Były szkoleniowiec Marty Domachowskiej i Angelique Kerber o Jerzym Janowiczu mówi: "Ten chłopak nigdy nie odpuszcza. Jest twardy i wielokrotnie pokazywał, że potrafi grać w tenisa".
Jan Kałucki: Chyba pierwszy raz od wielu lat trudno nam przewidzieć, co się stanie podczas żeńskiego wielkoszlemowego turnieju Australian Open. Zawodniczki, które uchodzą za faworytki, uskarżają się na najróżniejsze urazy (Agnieszka Radwańska, Simona Halep, Maria Szarapowa, czy do niedawna Serena Williams), natomiast Wiktoria Azarenka, którą już kilka lat temu skreślono, wygrała turniej WTA w Brisbane. Czego więc możemy się spodziewać na kortach w Melbourne?
Paweł Ostrowski, były szkoleniowiec Marty Domachowskiej i Angelique Kerber: Wszystkiego i niczego. Najlepiej rzucić monetą i zobaczymy, co z tego wyniknie. Ale mówiąc teraz całkowicie poważnie, to faworytką jak zawsze jest Serena Williams. Amerykanka powiedziała, że nie ma już śladu po kontuzji i jest w stu procentach gotowa do walki. Przypomnę, że Williams nie grała w Mastersie i jest głodna zwycięstw i rywalizacji. Ona nigdy nie gra na pół-gwizdka co zawsze mi imponowało. Co do Azarenki - Białorusinka ostatnio była w cieniu. Dochodziła do siebie, miała kontuzję, potem zaczynała coś grać.... Ale teraz widać, że te urazy są już przeszłością. Zaprezentowała się super podczas ostatniego turnieju i ona też będzie bardzo, bardzo niebezpieczna. Poza tym doskonale zna korty Melbourne Park - wygrywała tam w 2012 i 2013 roku.
Na tym horyzoncie zawsze pojawia się też nazwisko Marii Szarapowej, choć wycofała się z turnieju w Brisbane.
Zawsze pojawia się jej nazwisko, ponieważ Szarapowa jest bardzo ambitna. Jest profesjonalistką w stu procentach. Jeżeli już wychodzi na kort ,to daje z siebie wszystko - to mi się bardzo podoba. W Australii będzie chciała się też pokazać z jak najlepiej strony tym bardziej, że w Mastersie jej nie wyszło. Z następnych zawodniczek - Angelique Kerber. Myślę, że ona powoli dojrzewa do tego, aby wreszcie wygrać Wielkiego Szlema. Teraz się bardzo ciężko przygotowywała w Puszczykowie i jest gotowa do ciężkich meczów. No i oczywiście nasza Agnieszka Radwańska, która wreszcie trochę odpoczęła. Mówię o tym dlatego, ponieważ co roku z tym odpoczynkiem nie było do końca tak jak powinno być. Teraz zagrała w pokazowym turnieju w Tajlandii, wygrała w Szenzen...
Ale to trochę szczęście w nieszczęściu. Agnieszka wystartowałaby w turnieju w Sydney, tylko z gry wyeliminowała ją kontuzja nogi. W innym przypadku o żadnym odpoczynku nie byłoby mowy.
Wie pan, w zawodowym sporcie zawsze trzeba mieć dużo szczęścia. Obojętnie czy mówimy o tenisie, piłce nożnej, czy skokach narciarskich. Czasami takie wydarzenia nam pomagają. Kiedyś prowadziłem Martę Domachowską i ciężko trenowaliśmy do Australian Open. Na początku pojechaliśmy do Sydney i Marta jako ostatnia nie dostała się do turnieju - i Bogu dzięki, że się nie dostała! W Melbourne wyszła na luzie, przeszła kwalifikacje i była w najlepszej "szesnastce" Australian Open. Co by było, gdyby się dostała do turnieju w Sydney? Pograłaby, zmęczyłaby się... to jest tylko taki drobny przykład, ale proszę mi wierzyć że takich przykładów jest naprawdę bardzo dużo. Oczywiście - nie dobrze, że Agnieszka Radwańska uskarża się na ból nogi, ale uważam że po wygranym turnieju nie należy brać się za następny i grać dalej. Zastanówmy się - co by było, gdyby Agnieszka wygrała w Sydney? Ja prawdę powiedziawszy nie wyobrażam sobie, że miałaby jeszcze tyle siły aby wygrać w Melbourne, bo to byłyby już jakieś czary. Tak się po prostu nie zdarza. Więc tak jak pan powiedział - szczęście w nieszczęściu.
W takim razie jak weźmiemy te wszystkie rzeczy pod uwagę - przerwa, zwycięstwa w Mastersie, w Szenzen - Agnieszka jest w stanie wygrać Australian Open? Wiem, że to pytanie wraca co roku, ale ostatnie triumfy sprawiają że tym razem to pytanie brzmi zupełnie inaczej.
Jak najbardziej. Widać, że Agnieszka jest w dobrej formie i co najważniejsze dojrzała do sukcesów. Te wyniki, które osiągnęła, dają jej poczucie pewności siebie. Może teraz z pełnym przekonaniem powiedzieć "mogę", "umiem", potrafię". Do tej pory brakowało zawsze tej kropki nad i - grała pięknie przez cały turniej, dochodziła do półfinałów, finału i wtedy gdzieś ta forma uciekała i brakowało jej tej pewności siebie. Moim zdaniem każdy wybitny zawodnik dojrzewa w pewnej chwili do sukcesu i Ona do tego sukcesu po prostu już dojrzała.
Dużo też zależy od tego jakiej rangi turnieje wygrywamy. Jeżeli triumfujemy w zawodach mniejszej rangi zdobywamy pewność siebie, ale zwykle jak wypływamy na głębokie wody napotykamy na jakąś barierę. Na przykład: jak skoczkowie narciarscy wygrywają w turnieju interkontynentalnym, to potem przy "zawodowym skoku" czegoś brakuje. W związku z tym, jeśli "Isia" zaczyna wygrywać te największe turnieje jak Masters to oznacza, że jest gotowa żeby udźwignąć jakość gry od początku do samego końca. Oznacza też, że nie przestraszy się w ostatniej chwili tego sukcesu. Moim zdaniem to jest w tym wszystkim najważniejsze.
Ale to wystarczy na Serenę Williams?
Na pewno Serena Williams jest główną kandydatką do zwycięstwa w Melbourne. Ona wygrywała już tyle Wielkich Szlemów, że w jakimś sensie jest do tych sukcesów przyzwyczajona. Williams już przeszła ten moment, gdzie zawodnik się zachłystuje sukcesem. A jak weźmiemy pod uwagę, że Amerykanka odpuściła turniej Masters, odpoczęła i wyleczyła wszystkie kontuzje to Serena będzie bardzo groźna.
Jest jednak mała szansa (oczywiście nie życzymy jej tego), że może odpaść we wcześniejszych fazach przypadkowo, tylko dlatego że jest nieograna. Bo jeśli wychodzi się na wielki turniej po dłuższej przerwie to czasami te zawodniczki, które teoretyczne są słabsze mogą sprawić Williams wiele problemów. Tenisistki z drugiej, czy trzeciej dziesiątki będą niesamowicie skupione i jak trafi im się mecz życia to mogą wyeliminować Amerykankę, ale tylko dlatego bo będzie nieograna. Jednak jeśli Serena dojdzie półfinału, to myślę że potem będzie nie do zatrzymania.
A będzie bardzo zdeterminowana. Wygrała wszystko co było do wygrania, zostało jej tylko zwycięstwo w czterech wielkoszlemowych turniejach w jednym roku. Ostatni raz tej sztuki dokonała Steffi Graf w 1988 roku. Rok temu było bardzo blisko - podczas US Open odpadła w półfinale.
Na pewno będzie chciała dokonać tej sztuki. Teraz tylko pozostaje pytanie, czy znowu nie nastąpi ten moment, gdzie jest już bardzo blisko i okazało się coś ją przerosło w zeszłym roku. Tenis jest wyjątkowo skomplikowaną dyscypliną sportową. Utrzymanie wysokiej formy przez cały sezon jest wybitnie ciężkie. Bycie cały czas na topie jest potwornie trudne, szczególnie kiedy zwycięstwo jest już naprawdę na wyciągnięcie ręki i dopada nas niemoc... i tak się właśnie skończyło rok temu w przypadku Williams. Ale mimo wszystko - wygranie trzech Wielkich Szlemów w jednym roku - życzyłbym każdemu.
To teraz może przejdźmy do turnieju mężczyzn, bo tu chyba sytuacja jest prostsza. Faworytem jest bezapelacyjnie Novak Djoković.
No rzeczywiście Novak jest wielkim faworytem. Chyba jeszcze za wcześnie dla Rafaela Nadala, aby mógł w Australii powalczyć z Serbem. Ćwierćfinał, półfinał - to dla Hiszpana będzie sukces. Nadal będzie groźny w Paryżu na turnieju Rolanda Garrosa. Tam będzie wybitnie przygotowany pod tamtą nawierzchnię. Tak więc prym będzie wiódł Djoković, ale mam nadzieje że będzie mu wtórował nieoceniony Roger Federer, który jest moim idolem i życzyłbym mu żeby jak najdłużej grał w tenisa. Jego gra jest piękna, szlachetna i wspaniała - czyta definicja "białego sportu".
Z drugiego garnituru ciężko kogokolwiek tak na dobrą sprawę wymienić bo wszyscy mają szansę. Ten poziom męskiego tenisa poszedł tak w górę, że nie zdziwię się jak ktoś nagle wyskoczy. Myślę, że zawodnicy z Australii mogą powalczyć. Jest tam kilku młodych "gangsterów kortowych", którzy mogą być niesieni oklaskami swojej publiczności. Ewentualnie nasz Jerzy Janowicz, pod warunkiem że będzie zdrowy.
Do Janowicza zaraz dojdziemy, ale na początku mam pytanie odnośnie ścisłej czołówki. Kilka dni temu pokończyły się turnieje ATP, które były rozgrzewką przed Australian Open. I tak - w finale w Dauszy spotkali się Nowak Djoković i Rafael Nadal - Serb wygrał 6:1, 6:2. Natomiast w Brisbane Federer przegrał z Milosem Raoniciem 4:6, 4:6. Czy możemy wyciągnąć jakiekolwiek wnioski po tych finałach?
Każdy turniej rządzi się innymi prawami. Inna jest nawierzchnia, inne jest wszystko (nie wspominając o Pucharze Davisa, w którym nawet nie ma sensu patrzeć na rankingi). To pierwsza sprawa. Druga sprawa jest taka, że każdy turniej ma swój specyficzny klimat, który pasuje mniej, albo bardziej poszczególnym zawodnikom. Na przykład Federer uwielbia grać na trawie - Szwajcar na Wimbledonie czuje się jak ryba w wodzie. Z kolei beton wyjątkowo leży Djokovicicowi. Nadal jak już wcześniej mówiliśmy dobrze czuje się na cegle. Każdy turniej rządzi się swoimi prawami i ciężko się doszukać jakiegoś wspólnego mianownika. Na pewno imprezy poprzedzające Australian Open pokazały kto jest w formie. Zawodnik, który do tej pory prezentował się wyśmienicie raczej nie zaliczy nieoczekiwanej obniżki.
Mówił pan, że każdy turniej ma swój niepowtarzalny klimat. Co jest wyjątkowego w Australian Open?
Tam jest adrenalina. Trybuny cały czas żyją, kibice bębnią, dudnią. Na kortach w Melbourne cały czas coś się dzieje. Zupełnie inaczej jest na Wimbledonie - tam panuje cisza, a publiczność popija szampana oraz zajada się kawiorem i truskawkami. Z kolei na US Open fani przede wszystkim zajadają się hamburgerami, tak więc słychać jak ludzie mlaszczą i popijają colę. Swoją drogą bywa tak, że duża część nowojorskiej publiczności kompletnie nie ogląda meczu i nie rozumie tenisowej punktacji, ale dzięki temu że się zjawią zaspokajają swoją potrzebę uczestniczenia w czymś elitarnym. Natomiast co do Australii, to zewsząd słychać bębny, huki, piszczałki, śpiewy... jest piknik. Kibice są umalowani w flagi narodowe, kupują sobie piwo i się bawią do rana.
To taki klimat pasuje chyba Jerzemu Janowiczowi biorąc pod uwagę jego temperament.
No właśnie! Dlatego myślę, że będzie się nakręcał tą atmosferą tym bardziej, że w Australii jest nasza fantastyczna Polonia, która od lat przychodzi i kibicuje naszym zawodnikom. Ja powiem szczerzę, że dla mnie to jest jeden z najlepszych turniejów pod kątem atmosfery i organizacji. Prawdziwy sportowy festyn.
Skupmy się jednak jeszcze na Janowiczu, bo jego występ na tegorocznym Australian Open będą wielką zagadką. Kilka lat temu był okrzyknięty jako nadzieja polskiego tenisa, a teraz plasuje się w szóstej dziesiątce rankingu ATP. Czego powinniśmy się spodziewać?
Najważniejsza sprawa - jeśli "Jerzyk" będzie zdrowy, to będzie dobrze. Ten chłopak nigdy nie odpuszcza. Jest twardy i wielokrotnie pokazywał, że potrafi grać w tenisa. Oby tylko nie było sytuacji, że po pierwszym secie złapie się za plecy i będzie serwował 50 kilometrów na godzinę wolniej. W męskim tenisie (w odróżnieniu do żeńskiego), kiedy zawodnik zobaczy, że rywalowi idzie słabiej, to od razu to wykorzystuje. Chwyci za gardło i nie puści - tenis w wydaniu męskim jest pod tym kątem brutalny. W związku z tym życzymy Jerzykowi przede wszystkim zdrowia. Jak będzie zdrowie, to jest w stanie zajść bardzo daleko i wygrać z każdym. Takim jest zawodnikiem i dlatego tak go lubimy, cenimy i szanujemy.
I na koniec porozmawiajmy o deblach. Z racji tego, że turniej deblowy nie jest w całości transmitowany w telewizji, kibice traktują go trochę z przymrużeniem oka. A to właśnie w grze podwójnej możemy pochwalić się największymi sukcesami. Australian Open wygrywali Wojciech Fibak (1978 rok) i Łukasz Kubot (2014 rok).
Tak, zawsze jest traktowany po macoszemu co jest trochę bolące, bo przez debla można bardzo dużo osiągnąć, a potem ewentualnie przejść na singla - Kubot jest idealnym przykładem. Ludzie traktują go z przymrużeniem oka, a w rzeczywistości debel jest szalenie widowiskowy. Bracia Bob i Mike Bryanowie udowadniają to za każdym razem kiedy mają pokazowe mecze - to jest po prostu bajka. Profesjonalizm w pełnym tego słowa znaczeniu. Nie mówiąc też o stronie finansowej, ponieważ grając debla też można się spokojnie utrzymać. Tam są też niemałe pieniądze. Dlatego dziwię się, że ta konkurencja jest trochę pomijana. Tak jak Pan powiedział Łukasz Kubot wygrał Australian Open co jest dla mnie gigantycznym sukcesem. Co by nie mówić jest to wygranie Wielkiego Szlema, a to przeszło trochę z boku. Wydaje mi się, że naszych zawodników powinno się trochę bardziej doceniać i eksponować, bo mamy zawodników którzy w grze podwójnej wymieniani jako kandydaci do zwycięstwa.
A są?
Myślę, że tak. Wiadomo, że trzeba mieć zawsze trochę szczęścia (jak w każdej innej dyscyplinie sportu). Każda piłka będzie szalenie ważna. W tego typu spotkaniach ciężej coś przewidzieć i to co w singlu można jeszcze nadrobić, w deblu jest praktycznie niewykonalne. Myślę jednak, że Łukasz Kubot i Marcin Matkowski, tak samo jak Mariusz Fyrstenberg i Jerzy Janowicz są tej czołówce. Tak więc nie pozostaje nam nic innego jak nastawić budziki i ściskać kciuki.