Prokuratura generalna Białorusi poinformowała o „zawieszeniu” postępowania związanego ze śmiercią aktywisty Ramana Bandarenki, brutalnie pobitego jesienią ubiegłego roku na mińskim Placu Przemian. Śledczy nie zdołali zidentyfikować sprawcy pobicia.
Sprawa śmierci Ramana Bandarenki wstrząsnęła Białorusią w listopadzie 2020.
Aktywista zaatakowany został przez "nieznanych sprawców" w znanej z protestów przeciw prezydentowi Alaksandrowi Łukaszence mikrodzielnicy Mińska, zwanej potocznie Placem Przemian.
Według mieszkańców mikrodzielnicy, nieznajomi mężczyźni w maskach przyjechali tam, by zdjąć wywieszone w tym miejscu biało-czerwono-białe flagi używane przez środowiska opozycyjne. W momencie, kiedy 31-letni Raman Bandarenka coś do nich powiedział, został mocno popchnięty przez jednego z nich, a potem biło go już dwóch napastników. W końcu mężczyźni wciągnęli go do mikrobusa i zawieźli na komisariat.
Półtorej godziny później karetka pogotowia zabrała aktywistę do szpitala. Bandarenka miał ciężkie obrażenia, m.in. pękniętą czaszkę.
Kilkadziesiąt godzin po ataku, 12 listopada, zmarł.
Według opozycyjnych mediów, za pobicie Ramana Bandarenki odpowiadali najprawdopodobniej nieustaleni funkcjonariusze resortów siłowych.
Z nagrań rozmów telefonicznych opublikowanych w internecie przez byłych funkcjonariuszy wynika, że w dniu ataku na Placu Przemian obecne mogły być osoby z bliskiego otoczenia Alaksandra Łukaszenki, w tym były szef federacji hokeja Dzmitryj Baskau.
Przedstawiciele organów ścigania i sam Łukaszenka twierdzili natomiast, że na podwórku doszło do "sąsiedzkiej awantury", a Bandarenka był pijany.
Za ujawnienie informacji, że we krwi aktywisty nie było alkoholu, skazano później dziennikarkę Kaciarynę Barysewicz i lekarza Arcioma Sarokina.