"Tomek - jak meldowała w SMS-ach Elisabeth - ma śnieżną ślepotę i nie jest w stanie sam się poruszać. Jest też osłabiony i poodmrażany. Dlatego ona postanowiła schodzić sama" - mówi alpinista Janusz Majer o sytuacji Tomasza Mackiewicza i Elisabeth Revol na Nanga Parbat. Na pomoc dwójce himalaistów ruszyło czterech uczestników polskiej zimowej wyprawy na K2: Adam Bielecki, Denis Urubko, Piotr Tomala i Jarosław Botor. "Mamy świetną ekipę, ci chłopcy są w stanie spokojnie tamtejsze techniczne trudności pokonać, a jednocześnie osiągnąć dosyć duże tempo, tak że jesteśmy dobrej myśli" - podkreśla Majer. Jak zaznacza: "W zależności od tego, jaka będzie pogoda, wspinanie może trwać także nocą".

REKLAMA

Marcin Buczek, RMF FM: Co wiadomo o sytuacji tam na górze?

Janusz Majer: Dzięki polskiemu ministrowi spraw zagranicznych, który opłacił koszty akcji helikopterowej, w końcu helikoptery doleciały dzisiaj do bazy pod K2. O 13:40 tamtego czasu (9:40 czasu polskiego - przyp. RMF FM), biorąc na pokład czterech naszych członków wyprawy, poleciały do bazy nad Nanga Parbat. (...) Ta ekipa to jest Adam Bielecki, Piotr Tomala, Jarek Botor i Denis Urubko. (...) Ekipa dzieli się na dwa zespoły. Jeden, który powinien poruszać się szybciej, czyli Denis i Adam - oni będą bardziej na lekko, mając ze sobą tylko niezbędne rzeczy, potrzebne, żeby pomóc Elisabeth i Tomkowi. Te rzeczy to tlen i właściwe lekarstwa. Druga dwójka idzie już bardziej na ciężko, podążając za nimi, żeby ta akcja była sprawna. (...) W zależności od tego, jaka będzie pogoda, to wspinanie może trwać także nocą.

Ile mają do przejścia?

Ta ściana to jest 2,5 kilometra, gdzieś tak trzeba liczyć. (...)

Mozolna wspinaczka po stromej, oblodzonej ścianie?

Ta droga Kinshofera została "zrobiona" późną jesienią przez Aliego Sadparę - partnera Alexa Txikona (razem z Simone Moro w lutym 2016 roku dokonali pierwszego zimowego wejścia na Nanga Parbat; Ali Sadpara wspinał się tam także w tym roku - przyp. RMF FM). Tam powinny być świeże poręczówki. Mamy nadzieję, że nie są za mocno wrośnięte w lód i że umożliwią szybsze poruszanie się w górę w ścianie.

Ile to może zająć czasu?

Liczyliśmy, że prawie półtora dnia, ze 20 godzin ciągłego wspinania. Zobaczymy, jak warunki na to pozwolą.

Czyli w niedzielę rano będą tam, gdzie mogą być Tomasz Mackiewicz i Elisabeth Revol?

Przypomnę, że oni są w dwóch miejscach - to są ostatnie wiadomości od męża Eli Revol. Mianowicie ona z tej jamy, w której spędzili pierwszy biwak, pierwszą noc, sprowadziła jeszcze Tomka do ich ostatniego namiotu - to jest na wysokości około 7200 metrów - i zaczęła schodzić sama. Wczoraj (w piątek) osiągnęła wysokość 6670 metrów - tak podaje GPS - i tam czeka na pomoc.

Czy wiadomo, dlaczego się rozdzielili?

Tomek - jak ona meldowała już wcześniej w SMS-ach - ponieważ ma śnieżną ślepotę, nie jest w stanie sam się poruszać. Jest też osłabiony i poodmrażany. Dlatego ona postanowiła schodzić sama, może też po to, żeby tę pomoc jakoś przyspieszyć czy zaalarmować...

On został w namiocie? W szczelinie?

On został w namiocie. Tak, jak mówiłem: ona go sprowadziła do tego namiotu około 200 metrów poniżej tej szczeliny.

A ona jak spędziła noc? W namiocie?

Właśnie tego dokładnie nie wiemy. Chyba drugiego namiotu nie miała, więc miała chyba kombinezon puchowy i w tym miejscu, w którym normalnie zakłada się trzeci obóz na drodze Kinshofera, może znalazła jakieś stare, podarte namioty i tam się jakoś od wiatru zabezpieczyła.

Co wiadomo o jego stanie zdrowia?

Nie wiadomo praktycznie nic, były tylko te pierwsze doniesienia, że jest słaby, nie potrafi schodzić sam i że ma tą śnieżną ślepotę.

Jest z nim jakikolwiek kontakt? Wiadomo, gdzie jest?

Wiadomo, gdzie jest, ale kontaktu żadnego z nim nie ma. Ten jedyny radiotelefon, przez który sporadycznie wysyła jakieś SMS-y, ma Elisabeth i wysyła to do swojego męża i do swoich przyjaciół we Francji.

AKTUALIZACJA: około 14:00 polskiego czasu pojawiła się informacja, że utracono kontakt z Elisabeth Revol - wyczerpała się bateria w jej telefonie.

Czy to taka decyzja zapadła, że ona zabiera sprzęt łącznościowy?

Nie wiem, to jest ich decyzja. Nie wiem, w jakim on jest stanie.

Pan zna tę górę. Co tam jest najtrudniejszego w tej akcji?

Generalnie ta droga Kinshofera jest trudna technicznie właśnie do tego miejsca, w którym przebywa teraz Elisabeth Revol. Mamy świetną ekipę, ci chłopcy są w stanie spokojnie te techniczne trudności pokonać, a jednocześnie osiągnąć dosyć duże tempo, tak że jesteśmy dobrej myśli.

To jest rzeczywiście walka z czasem?

Na pewno, bo jednak to nie jest tylko tak, że Tomek i Elisabeth przebywają tam 2-3 dni na tej wysokości. Oni mieli 11 dni do góry, już jak szli w kierunku szczytu, i teraz te kolejne noce - już chyba bez właściwego jedzenia, nie wiem, jak z piciem, a to jest najważniejsze. Organizm może być już mocno wyczerpany.

Wiadomo, co on ma w tym namiocie ze sobą?

Nie wiemy, to są wszystko takie szczątkowe wiadomości. Wiemy, jak oni organizowali te swoje wyprawy, że to były wyprawy niskobudżetowe, bez żadnego wsparcia, zabezpieczenia. Po prostu dwójka ludzi poszła w góry w stylu alpejskim, niosąc wszystko na grzbiecie, usiłując wejść na ośmiotysięcznik. Wiemy, że oni wcześniej podczas aklimatyzacji osiągnęli 6300 m, wtedy wrócili do bazy i potem już wyszli w kierunku szczytu, zakładając po drodze kolejne obozy. To, co trzeba powiedzieć, to chyba nie mieli zbyt dobrej aklimatyzacji, a to się odbija na tym, że już tam między 7000 a 8000 m człowiek nie jest tak szybki, nie jest tak sprawny.

Co wiadomo o pogodzie? Jakie tam są teraz warunki?

Do tej pory były znośne, z tym, że nie wiadomo, jak długo to okno pogodowe w rejonie Nanga Parbat będzie trwało w porównaniu na przykład z K2. Mieliśmy tam parę dni dobrej pogody, ale już w piątek zaczęło mocno wiać, a na Nandze te prognozy są takie pół na pół. Ale prognozy czasami się nie sprawdzają, tak że miejmy nadzieję, że pogoda pozwoli na to, żeby zespół ratowniczy poruszał się szybko w ścianie.

Czy technika tego wspinania się jest taka, że jak najszybciej do góry? Oczywiście dbając o bezpieczeństwo.

Oczywiście, ale oni muszą mieć ten drugi zespół, bo musi nieść też sprzęt biwakowy, namiot, bo wygląda na to, że w ciągu jednego dnia, tym bardziej krótkiego teraz, oni tam nie dotrą, więc jeżeli w nocy warunki nie pozwolą na wspinanie, to będą musieli zabiwakować w którymś miejscu.

A dlaczego poszły akurat cztery osoby?

Bo więcej się w tych helikopterach nie zmieściło i tyle. Ciągle mamy nadzieję, że ta akcja się powiedzie. Zostały tu zmobilizowane wszystkie środki, jakimi dysponowaliśmy, i miejmy nadzieję, że ich uratujemy.

Tu na Śląsku ratownicy górniczy zawsze mówią: "Idziemy po żywego".

Tak też trzeba powiedzieć.


(az, MRod, e)