W styczniu Jan Zieliński wygrał z Su Wei Hsieh rywalizację miksta na wielkoszlemowym Australian Open. To właśnie w dwuosobowej odmianie tenisa – szczególnie w deblu - Polak odnosi sukcesy. W rozmowie z RMF FM opowiedział o początkach kariery, wpływie rodziców i nauce gry deblowej, o co dbał tata zawodnika.
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio
Historia Jana Zielińskiego jest dość typowa. Większość tenisistów rakietę trzymało w rękach właściwie niedługo po tym, jak nauczyli się chodzić. Podobnie było w przypadku naszego znakomitego deblisty. Rakieta tenisowa była jedną z jego pierwszych zabawek. Oczywiście droga od zabawy do zarabiania pieniędzy i sukcesów była długa i trudna.
Droga do zostania zawodowym tenisistą, bo to już jest określenie kogoś, kto na tym zarabia, była bardzo długa i ciernista. A początki to była zabawa. Tenis był pasją mojego taty. Miałem roczek, dwa. Mama jeszcze studiowała, a ja wychowywałem się na kortach. Tata zabierał mnie w wolnym czasie. Grał z kolegami. Ja to wszystko obserwowałem. Mam zdjęcia, gdy jako bardzo młody człowiek trzymam już rakietę w ręku. Wszystko więc zaczęło się od taty. Później jego znajomi, przyjaciele, którzy byli trenerami, pozwalali mi stawiać pierwsze kroki, odkrywali mój talent. Dalej to już się samo potoczyło - wspomina Zieliński.
Zawodnik podkreśla, jak ogromnym wsparcie była dla niego rodzina. Tata był siłą napędową, bo to on zaraził pasją młodego chłopaka. Mama dbała później o różne kwestie, które pozwalały zorganizować rodzinne życie. Bez rodziny sukcesu by nie było.
W moim przypadku byłoby to niemożliwe. Rodzice dołożyli największą cegiełkę do mojego sukces na przestrzeni całej kariery. Moja mama do dziś jest zaangażowana. To było wiele wyrzeczeń, poświęceń. Tysiące godzin spędzone na organizowaniu, planowaniu, przygotowaniach. Bez pomocy rodziców, wyrzeczeń młodszego brata, który pozostawał odrobinę w cieniu mojej kariery, nie byłoby dziś wielkoszlemowego zwycięzcy Jana Zielińskiego - podkreśla tenisista.
A czy na przestrzeni lat chciał rzucić rakietę w kąt i odpuścić?
Takich konkretnych momentów sobie nie przypominam. Oczywiście było dużo porażek, które mnie zabolały. Były momenty, gdy zaczynałem w siebie wątpić, ale tenis był zawsze częścią mojego życia. Mniejsze czy większe sukcesy się pojawiały i to dawało mi siłę oraz nadzieję. Rodzice nigdy do niczego mnie nie zmuszali, za co jestem im bardzo wdzięczny Po prostu wspierali w każdej decyzji, którą podejmowałem. Najtrudniejsze są okresy kontuzji, które wykluczają cię z gry. Miałem sytuacje, gdy początkowe diagnozy mówiły o 6-8 miesiącach przerwy. Ostatecznie udawało się wszystko wyleczyć szybciej - opowiada Zieliński.
W czachach gdy wszyscy szukają swojej szansy w tenisowym singlu, on stał się jedną z ważnych postawi deblowego świata. To dzięki tej specjalności ugruntował swoją pozycję na tenisowych kortach. Żeby zrozumieć drogą, jaką przeszedł ponownie musimy się cofnąć do początków kariery.
Tata od młodych lat wpajał we mnie poprawną grę deblową. Chodzenie do siatki, ustawianie się przy siatce, kwestie taktyczne. Na to wszystko tata zwracał uwagę. Często to wygląda na korcie jak granie czterech singli. Ja wiedziałem, jak to robić. Szczególnie na początku ta wiedza pozwalała mi uzyskać przewagę nad rówieśnikami. Byłem po prostu lepszym deblistą. Każdy najbardziej pcha się do singla. Debel jest traktowany po macoszemu, a ja miałem specjalistyczną wiedzę. To przełożyło się na sukcesy. Dzięki temu wiedziałem, że jeśli nie pójdzie mi w singlu, to w deblu mam duży potencjał, który będę mógł wykorzystać. Wszystko to zapoczątkował mój tata. Później moją inspiracją byli Mariusz Fyrstenberg, Marcin Matkowski, Łukasz Kubot. Oglądałem ich mecze po nocach, wspólnie z nimi przeżywałem porażki i zwycięstwa - opowiada Zieliński.
Polski tenisista w styczniu wywalczył swój pierwszy wielkoszlemowy tytuł. Triumfował w mikście na Australian Open wspólnie z Su Wei Hsieh z Tajwanu. Przed rokiem w deblu wspólnie z Hugo Nysem dotarł tam do finału. To właśnie z tenisistą z Monako Zieliński gra regularnie w deblu i - jak podkreśla - właśnie taka długa, deblowa współpraca daje większe szanse na sukces. Potrzebne jest zrozumienie na korcie i uzupełnianie swoich słabych stron. Polska i Monakijczyk w poprzednim sezonie wygrali dwa turnieje: w Rzymie i Metz. Z pewnością jeszcze o tej parze usłyszymy.