Te słowa cisną mi się na usta i pod palce na klawiaturze, kiedy myślę o ujawnieniu przez tygodnik „Wprost” bulwersujących nagrań polityków Platformy Obywatelskiej i prezesa Narodowego Banku Polskiego.
Pomijam dokładnie już cytowaną i omówioną przez wiele mediów żenującą treść tych dyskusji, podobnie jak nie wdaję się w rozważania na temat autentyczności owych nagrań oraz tego, czy mogła to być prowokacja i kogo wobec kogo. Te wątki są już mocno obecne w debacie publicznej i będą w niej zajmować sporą przestrzeń w ciągu następnych kilku (a może nawet więcej) dni, zwłaszcza po zapowiedzianej na jutro popołudniowej konferencji prasowej premiera Donalda Tuska. Domysłom, dociekaniom, przypuszczeniom, snuciu spiskowych teorii długo nie będzie końca.
Ja chcę krótko zatrzymać uwagę czytelnika na całkiem innym aspekcie tego niewątpliwego skandalu, którego ujawnienie powinno - jak słusznie twierdzą politycy opozycji - skutkować dymisją rządu lub powołaniem sejmowej komisji śledczej.
Nie po raz pierwszy (bo mieliśmy już do czynienia z wyciekami nagrań różnych tajnych rozmów ważnych osób) zachodzę w głowę, jak to jest możliwe, żeby doświadczeni politycy z ministrem spraw wewnętrznych na czele byli tak nieostrożni i zachowywali się jak tytułowe pijane dzieci we mgle. Nawet jeżeli nie byli pod koniec tych spotkań całkiem trzeźwi powinni sobie jednak doskonale zdawać sprawę, że dzisiaj wszyscy podsłuchują wszystkich, że trwa bezpardonowa walka polityczna na różnych poziomach i że swoje gry toczą również dysponujące znakomitymi technikami podsłuchowymi służby specjalne, nie tylko te bezpośrednio podległe szefowi MSW i nie tylko polskie.
Niepomni tylu fatalnych w skutkach zachowań swoich poprzedników w tej materii kolejni politycy dali się podejść jak dzieci. Nie usprawiedliwia ich nawet spożycie nadmiernej ilości wysokoprocentowych trunków, ponieważ na pewnych stanowiskach nigdy nie wolno przebrać miary, aby nie stać się żałosną ofiarą tabloidów, nie mówiąc już o czymś znacznie poważniejszym, co właśnie im się przydarzyło.
Należy więc ubolewać nie tylko nad treścią ich rozmów, ale także nad kompletną beztroską i nieodpowiedzialnością dyskwalifikującą każdego z nich jako osobę publiczną. Nie jest przecież wykluczone, że podobnymi sposobami zdobywają poufną wiedzę o tajemnicach naszego kraju także służby innych państw, zwłaszcza niezbyt nam życzliwych. Można więc zasadnie przypuszczać, że chodzą one krok w krok (wykorzystując również swoją wysoko ulokowana w strukturach kierowniczych III RP agenturę) za tymi polskimi politykami, którzy w pijanym widzie, w ramionach kochanek(ków), w biesiadnym rozbawieniu tracą instynkt samozachowawczy i zdradzają ważne tajemnice stanu.
Ostatni przypadek dowodzi, że mamy się czego poważnie obawiać w delikatnej materii bezpieczeństwa państwa.