Rodzina króla popu Michaela Jacksona, domaga się surowego ukarania jego lekarza, który podał mu trankwilizatory będące przyczyną śmierci. Prokuratura w Los Angeles zamierza oskarżyć doktora Conrada Murraya o "nieumyślne zabójstwo", za co groziłoby mu do czterech lat więzienia.
Adwokat rodziny piosenkarza Brian Oxman powiedział, że uważa tę kwalifikację czynu za zbyt łagodną i chce, by postawiono mu zarzut morderstwa drugiego stopnia, czyli bez premedytacji. Taki czyn zagrożony jest karą długoletniego więzienia.
Tymczasem obrońca Murraya poinformował, że jego klient gotów jest oddać się w ręce władz, jeżeli prokuratura przedstawi mu formalny zarzut.
Murray podał Jacksonowi - jak twierdzi, na jego prośbę - silny środek znieczulający propofol i dwa inne leki uspokajające. Gwiazdor przygotowywał się w czerwcu do serii koncertów w Anglii, ale cierpiał na bezsenność, co utrudniało próby.
Jackson od dłuższego czasu zażywał rozmaite leki. Oskarżyciele jego lekarza zwracają jednak uwagę, że propofol powinien być podawany w warunkach zapewniających, że będzie można kontrolować jego działanie. Lek ten bowiem tłumi oddech i tętno oraz obniża ciśnienie krwi, co może zagrażać życiu pacjenta.
Murray twierdzi, że jest niewinny i podawane przez niego środki nie mogły Jacksona zabić.
Zebrane dowody wskazują jednak, że po podaniu propofolu doktor m.in. rozmawiał przez komórkę i odszedł od łóżka, gdzie leżał Jackson. Byłoby to naruszeniem norm lekarskich.