Iran ani myśli tonować nastroje na Bliskim Wschodzie. Zastępca naczelnego dowódcy Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej Ali Fadavi powiedział, że "jeśli będzie to koniecznie i zostanie wydany rozkaz", to Iran "bez wahania uderzy w Hajfę".
Na Bliskim Wschodzie gotuje się od ponad dwóch tygodni. Konflikt co prawda dotyczy na razie Izraela, palestyńskiego Hamasu i libańskiego Hezbollahu, ale niektóre kraje regionu ani myślą tonować nastroje.
Mowa konkretnie o Iranie, który wspiera zarówno Hamas, jak i Hezbollah. Obie grupy są uznawane przez wiele krajów za organizacje terrorystyczne i od lat są zwalczane przez Izrael.
Po tym, jak w sobotę 7 października terroryści z Hamasu zaatakowali południowy Izrael, zabijając co najmniej 1,4 tys. i raniąc ponad 5,1 tys. osób, Siły Obronne Izraela (IDF) rozpoczęły kampanię, której celem jest całkowite zniszczenie palestyńskiej frakcji. Podczas trwających już 17 dni nalotów na Strefę Gazy zniszczonych zostało tysiące budynków (Izrael określa je celami Hamasu), zginęło ponad 4,6 tys. Palestyńczyków, a 14,2 tys. zostało rannych.
Na pokonanie Hamasu nie może pozwolić Iran, któremu zależy na dalszej destabilizacji sytuacji w Izraelu. Nie dziwi zatem ostatnia wypowiedź zastępcy naczelnego dowódcy Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej (IRGC).
Podczas spotkania ze studentami na Uniwersytecie Teherańskim Fadavi odpowiedział na pytanie dotyczące podjęcia przez Iran bezpośrednich działań przeciwko Izraelowi. Niektórzy z was, młodzi ludzie, uważają działania praktyczne za bezpośredni atak rakietowy na Hajfę. Oczywiście, jeśli jest to konieczne, tak się stanie i to bez wahania - odparł.
Wysoki rangą oficer irańskiej armii stwierdził ponadto, że IDF kłamią na temat wskaźnika udanych przechwyceń pocisków przez Żelazną Kopułę. O ile w 2012 roku dziennik "The Jerusalem Post" informował, że wynosi on 90 proc., zdaniem Fadaviego jest znacznie niższy, oscyluje bowiem w granicach 30 proc.
Ameryka stworzyła Izrael dla swojego bezpieczeństwa i jeśli poczuje się niepewnie, z łatwością go poświęci - stwierdził Fadavi.
To nie pierwsza tak ostra wypowiedź Fadaviego. Na początku wojny Izraela z Hamasem zastępca naczelnego dowódcy IRGC groził Tel Awiwowi "falą uderzeniową ze strony ruchu oporu, jeśli okrucieństwa Izraela nie ustaną w Strefie Gazy".
Uderzenia ruchu oporu skierowane przeciwko reżimowi syjonistycznemu będą trwać, dopóki ten guz nie zostanie wykorzeniony z mapy świata - powiedział.
Do ataku Hamasu na Izrael doszło w sobotę 7 października o godz. 6:30 czasu lokalnego (godz. 5:30 czasu w Polsce). Terroryści przeniknęli do wielu miast na południu kraju - atak przeprowadzono z lądu, powietrza i od strony morza. Przedstawiciele izraelskiego wojska oświadczyli, że ze Strefy Gazy w kierunku Izraela wystrzelono w sumie kilka tysięcy rakiet.
Według najnowszych informacji, przekazanych przez izraelskie media, w Izraelu zginęło co najmniej 1400 osób, a ponad 5,1 tys. zostało rannych; 203 osoby zostały porwane przez Hamas do Strefy Gazy; Hamas porwał do Strefy Gazy 224 osoby (terroryści do tej pory uwolnili dwie amerykańskie zakładniczki).
W odpowiedzi lotnictwo IDF prowadzi naloty na Strefę Gazy - przedstawiciele Hamasu poinformowali, że życie straciło ponad 5 tys. Palestyńczyków, a prawie 15,3 tys. zostało rannych.