Za mało i zbyt późno - brytyjskie media krytykują zakres sankcji wprowadzonych przeciwko Rosji. Dołączają się do nich także niektórzy politycy, krytykując zakres tej interwencji. To tak, jakby ktoś z wiatrówką stanął do pojedynku z rewolwerowcem.
Ciekawych porównań jest wiele: jaki ma sens zamykanie stajni na klucz po tym, gdy uciekły z niej konie - to angielskie przysłowie przytaczane jest najczęściej. Zdaniem wielu komentatorów sankcje, które wczoraj ogłoszono, mają także przytępione pazury. Chodzi głównie o ich ograniczony zakres, ale nie tylko.
Jak się okazuje, trzech oligarchów, którym zamrożono aktywa i zakazano przyjazdu na Wyspy, od 2018 roku znajdowało się na liście osób obciążonych sankcjami przez Stany Zjednoczone. Oznacza to, że brytyjskie firmy nie mogły z nimi współpracować. Włączanie tego zakazu w poczet wczorajszych sankcji mijało się zatem z celem.
Według komentatorów, należało uderzyć w pięćdziesięciu innych oligarchów, którzy mieszkają lub mają aktywa w Wielkiej Brytanii, a którzy de facto, za zgodą Władimira Putina, zarządzają majątkiem rosyjskiego prezydenta. Rosja te sankcje wchłonie - twierdzą obserwatorzy - a wprowadzanie ich stopniowo, przedłuży tylko konflikt. Trzeba zupełnie zakręcić kurek z napływem rosyjskiego pieniądza. Można także zakazać rosyjskim firmom powiązanym z Kremlem działania na londyńskiej giełdzie i uprawiania handlu w funtach szterlingach. Można jeszcze bardzo dużo.
Rosyjskich oligarchów przyciągają do brytyjskiej stolicy intratne inwestycje w nieruchomości i stabilność tego rynku. Ich dzieci chodzą do ekskluzywnych szkół, a brytyjski urząd podatkowy obchodzi się z nimi bardzo łagodnie, by nie powiedzieć w białych rękawiczkach. Poza tym, jeśli poróżnią się z Putinem, w każdej chwili mogą przeciąć pępowinę i pozostać na Wyspach. To niezwykle istotna dla nich otwarta furtka.
Z kolei Wielkiej Brytanii oligarchowie są na rękę. Rosjanie pompują miliony funtów w brytyjską gospodarkę, mimo iż pieniądze te nie zawsze są jawnego pochodzenia.
Oligarchów wspiera cała armia brytyjskich prawników, którzy z tego żyją i to całkiem nieźle. To daje mieszkającym lub bywającym na Wyspach Rosjanom wysoki standard życia i nieporównywalnie większą stabilność niż w ich rodzimym kraju. Także prestiż, o którym najbardziej marzą - bo jak ktoś mieszka w domu za kilkanaście milionów funtów w Londynie i rozbija się Rolls Roycem, to ma o czym opowiadać na imprezach w Moskwie między jednym a drugim wiadrem kawioru.
Wcześniejsze sankcje, jakie wprowadzono przeciwko oligarchom po nielegalnej aneksji Krymu i zestrzeleniu przez separatystów malezyjskiego boeinga nad Ukrainą, okazały się zbyt słabe.
Uznanie przez Moskwę niepodległości samozwańczych republik na wschodzie Ukrainy zszokowało świat. Ale nie cały. Ich nowy status uznały także Białoruś, Kuba, Wenezuela, Nikaragua i Syria. Putin jest dla tych krajów białym gołębiem i niebieskim hełmem, a jego "siły pokojowe" aktem pomocy humanitarnej.
Jednocześnie Korea Północna skrytykowała Stany Zjednoczone, które jej zdaniem przyczyniają się tylko do pogłębiania kryzysu na wschodzie Ukrainy. Towarzystwo jest zatem zacne i bez trudu można połączyć wektory, które te kraje łączą. Ale to jedna odsłona tego groteskowego spektaklu, druga - jak zauważają komentatorzy - jest bardziej niebezpieczna.
Chiny tylko ostrzą zęby, żeby z Tajwanem zrobić to samo, co Rosja z Donieckiem i Ługańskiem. Oto stajemy u progu potencjalnie sejsmicznych zmian, które na mapach mogą rozrysować nowe granice. Konflikt w Donbasie nie jest zatem w tym kontekście lokalnym konfliktem, nie jest tylko europejskim. Ma znaczenie globalne i to bardzo duże.