Rząd Hiszpanii zapowiedział łagodzenie obostrzeń i otwarcie od 4 maja salonów fryzjerskich. Choć listy oczekujących na wizytę są rekordowo długie, to nie brakuje osób, które w obawie przed zakażeniem koronawirusem biorą sprawy w swoje ręce i wolą się strzyc samodzielnie lub w rodzinnym gronie.
W madryckim salonie fryzjerskim Tacha Beauty lista oczekujących liczy już blisko 800 osób. Wydawany w stolicy dziennik “El Mundo" podkreśla, że zjawisko masowego pędu klientów do fryzjera widoczne jest również w innych placówkach.
Warunkiem przyjmowania klientów przez salony fryzjerskie jest zapewnienie personelowi placówki materiałów ochronnych, a także dwumetrowych odstępów pomiędzy osobami oczekującymi w placówce.
Po 11 maja pracę mogą rozpocząć salony, w których usługa fryzjerska odbywa się bez zapisów. Liczba obsługiwanych w tych placówkach osób ma być jednak ograniczona o 30 proc. w stosunku do dziennego grona klientów przed epidemią.
Mimo długiego, trwającego od 15 marca zakazu funkcjonowania salonów fryzjerskich, część Hiszpanów woli "przeczekać szturm na salony fryzjerskie".
Mieszkający w pobliżu Caceres, na zachodzie, nauczyciel Antonio Silva twierdzi, że zarówno on, jak i członkowie jego najbliższej rodziny, by uniknąć zakażenia koronawirusem nie planują w najbliższych tygodniach wizyty u fryzjera.
Mam zdolną wnuczkę, która podczas obowiązkowej kwarantanny ostrzygła męską część familii, żona i córka wolą poczekać, aż pierwsze tłumy przetoczą się przez salony fryzjerskie - tłumaczy.
Silva dodał, że wśród wielu jego znajomych upowszechniła się moda na kupowanie maszynek do włosów i "branie spraw w swoje ręce".