"Baśni z tysiąca i jednej nocy jak w ostatnich dniach już nie przeżywamy" - mówił po trzecim etapie rajdu Dakar kierowca RMF Caroline Team Albert Gryszczuk. W poniedziałek w aucie Gryszczuka i jego pilota Michała Krawczyka najpierw odpadło koło, a później spod maski buchnął ogień.
Nic takiego jak ostatnie "baśnie z tysiąca i jednej nocy", jakie przeżyliśmy w ostatnich dniach, się nie stało. Raz utknęliśmy w koleinach. Auto, które jechało przed nami, całkowicie zasłoniło drogę i wjechałem w koleiny. Nasze auto zawisło - żeby się wyciągnąć, musieliśmy skorzystać z pomocy innego zawodnika, bo okazało się, że nie mamy prądu w aucie, nie chciało zapalić. Podejrzewam, że to może mieć coś wspólnego z poniedziałkowym pożarem. Przyczyny tego pożaru jeszcze nie znaleźliśmy - opowiadał kierowca RMF Caroline Team.
Jak podkreślał, o miejsce w klasyfikacji generalnej się nie martwi, bo nie to jest najważniejsze. Dla nas jest istotne, żebyśmy byli jak najbliżej Adama (Małysza) - mówił.
Mimo problemów z lewą stopą Gryszczuk nie zjawił się u lekarza. Nie poszedłem. Nie chcę ryzykować. Bo gdyby lekarz powiedział, że nie mogę jechać, byłaby tragedia. Radzę sobie. Mam jakieś maści przeciwbólowe, staram się tą stopę oszczędzać. W naszych autach jest sekwencyjna skrzynia biegów, więc sprzęgło potrzebne jest tylko do ruszania. A hamuję prawą - żartował.
Surową lekcję otrzymał na etapie z San Rafael do San Juan quadowiec Łukasz Łaskawiec. Po dwóch świetnych etapach o mało nie odpadł z rywalizacji. W jego quadzie dwukrotnie pękały gałki przy kołach. To sprawia, że dolny wahacz wbija się w ziemię, a pojazd zatrzymuje się niemal w miejscu. Za pierwszym razem uderzyłem się w kolana. Niestety, przy drugim uderzyłem głową w konstrukcję roadbooka i przyrządów nawigacyjnych. Bardzo boli mnie twarz, jestem wykończony - mówił na mecie zawodnik.
Po przyjeździe na biwak długo nie mógł dojść do siebie. Nie miał nawet siły pójść pod prysznic. Do prowizorycznej łaźni na obozowisku zawieziono go samochodem.