Do najwyższego poziomu podniesiono alert bezpieczeństwa we Francji, a na ulice wysłano 7 tys. żołnierzy. Takie działania zostały podjęte po piątkowym ataku nożownika, który zabił nauczyciela liceum w Arras na północy Francji. Władze obawiają się przeniesienia przemocy z Bliskiego Wschodu, zwłaszcza po wezwaniu Hamasu do przeprowadzenia "dnia gniewu".
We Francji rosną obawy o przeniesienie na terytorium kraju trwającej od tygodnia nowej, krwawej odsłony konfliktu między Hamasem a Izraelem.
Decyzja o zwiększeniu kontyngentu wojskowego pilnującego bezpieczeństwa wewnątrz kraju w ramach antyterrorystycznej Operacji Sentinelle zapadła podczas spotkania zwołanego przez prezydenta Emmanuela Macrona w piątek wieczorem.
7 tys. żołnierzy ma zostać rozmieszczonych do poniedziałkowego wieczoru, będą działać do odwołania. Operacja Sentinelle jest prowadzona przez francuskie wojsko od 2015 r., jej celem jest chronienie kraju przed terroryzmem.
W liceum w Arras, na północy Francji, uzbrojony w nóż mężczyzna zabił w piątek rano nauczyciela i ranił kilka osób. Sprawca miał krzyczeć "Allahu Akbar" - podawały media. Policja zatrzymała nożownika.
SUIVI - #Terrorisme : Ce vendredi 13 octobre, vers 11 heures, une attaque l'arme blanche s'est produite au lyce #Gambetta d'#Arras, causant le dcs d'un enseignant et blessant plusieurs autres personnes, selon une source policire rapporte par BFMTV. #arrasattack... pic.twitter.com/RqT0rsIoGM
FranceNews24October 13, 2023
Ten atak był wynikiem barbarzyńskiego terroryzmu islamistycznego - powiedział Emmanuel Macron, który udał się na miejsce zdarzenia.
Policja zatrzymała 10 osób, w tym napastnika, po piątkowym ataku nożownika w liceum w Arras, w którym zginał nauczyciel, a kilka osób zostało rannych - podała agencja AFP, powołując się na źródło policyjne.
Wśród zatrzymanych jest kilku członków rodziny napastnika: siostra, matka, wujek i dwóch braci.
Inne źródło policyjne mówi też o zatrzymaniu dwóch Białorusinów, którzy dzień przed morderstwem byli razem z napastnikiem sprawdzani przez policję, ale nic nie wskazuje na to, że byli zamieszani w przestępstwo.
Zamachowcem okazał się urodzony w Rosji Mohammed Mogouczkow. Mężczyzna uniknął wydalenia z Francji, które w 2014 r. miało objąć całą jego rodzinę - pisze portal "Le Figaro".
Wtedy właśnie straż graniczna zabrała jego rodziców wraz z pięciorgiem dzieci na lotnisko w Roissy, gdzie czekał samolot, którym mieli być odesłani do Moskwy.
Jednak wydaleniu temu sprzeciwiały się stowarzyszenia obrony praw człowieka, które wywierały presję na lokalnych polityków, w szczególności na kandydatów w wyborach samorządowych w Rennes. Ostatecznie władze wypuściły rodzinę Mogouczków.
Mogouczkow był znany ze swoich powiązań z radykalnym islamem. Napastnik podczas ataku krzyczał "Allahu akbar". We Francji wraz z rodziną mieszka od 2008 roku.
Zamachowiec w czwartek został poddany kontroli przez policję, ale nie postawiono mu żadnych zarzutów.
Reszta jego rodzeństwa także jest przesiąknięta fundamentalizmem religijnym - zaznacza "Le Figaro". Jeden z jego braci, Moswar został aresztowany w 2019 r. jako zamieszany w udaremniony atak na Pałac Elizejski. Został skazany na pięć lat więzienia. Znany jest również z propagowania terroryzmu.
Przywódcy palestyńskiej organizacji terrorystycznej Hamas, która 7 października dokonała brutalnego ataku na Izrael, wezwali społeczeństwa arabskie i muzułmańskie, aby solidaryzowały się z jej działaniami przeciwko "okupacji izraelskiej". Zaapelowali o "dzień gniewu" w piątek.
Był odzew po stronie społeczeństwa, ludzie wyszli na ulice. Były zamieszki. W Niemczech mieliśmy najpierw protesty wyrażające poparcie dla działań Hamasu, zanim Niemcy zakazali tego rodzaju demonstracji. W Anglii, w Londynie, były nie tylko demonstracje, ale doszło też do zamieszek - ocenia ekspertka ds. Bliskiego Wschodu z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (PISM) Sara Nowacka.
Zamieszki i masowe demonstracje poparcia dla Palestyny mamy też w innych państwach z dużymi społeczeństwami muzułmańskimi, na przykład w Indiach czy Malezji - zaznacza analityczka.
Według Nowackiej największego problemu z demonstracjami można się spodziewać we Francji. Mieszka tam duża społeczność algierska, a władze Algierii w zasadzie nie krytykowały Hamasu za atak z 7 października, lecz koncentrowały się na wykazaniu, że jego działania wynikają z izraelskiej okupacji palestyńskich terytoriów.
Jej zdaniem apel o "dzień gniewu" ze strony organizacji terrorystycznej może być odczytany jako wezwanie do przemocy także przez osoby mieszkające za granicą. Ta złość, działania przemocowe i zachęcanie do przemocy nigdy nie kończyły się na samym Izraelu, ale dotyczyły wszystkich podmiotów postrzeganych przez Hamas jako wspierające Izrael (...) Na pewno nigdy nie powiedzieliby "gniewamy się tylko na Izrael" - wyjaśnia.
Ekspertka podkreśla, że działania i narracja Hamasu są "destabilizujące i eskalacyjne". Są też "absolutnie wrogie Zachodowi", przede wszystkim Stanom Zjednoczonym, ale też państwom europejskim, w tym zwłaszcza Wielkiej Brytanii, które postrzegane są jako podmioty, które doprowadziły do powstania Izraela.
Państwa zachodnie zdają sobie sprawę, że po wezwaniu do "dnia gniewu" istnieje "spore ryzyko podniesionych napięć i ulicznej przemocy" z udziałem ludzi, którzy popierają działania Hamasu, ale też takich, którzy radykalnie popierają Izrael albo należą do ugrupowań antyimigranckich lub antymuzułmańskich - ocenia ekspertka.
Mamy reakcje władz państw zachodnich. Zakazuje się wyrażania poparcia dla Hamasu. We Francji ma to jeszcze mocniejszy wydźwięk, bo zakazuje się w ogóle demonstracji propalestyńskich, a nie tylko takich związanych z Hamasem - dodaje Nowacka.