„Dobrze, że trener Heynen korzysta z całej dostępnej czternastki. To może mieć znaczenie w najważniejsze fazie turnieju” – ocenia były siatkarz i wielokrotny reprezentant Polski Witold Roman. Jego zdaniem nasza dwa dotychczasowe pojedynki na mistrzostwach świata pokazują, że forma drużyny powinna powoli iść w górę. „Gramy bardzo dobrze środkiem, a to oznacza, że nie mamy też problemów z przyjęciem” – ocenia Roman.
Patryk Serwański, RMF FM: Za naszą reprezentacją dwa pojedynki mistrzostw świata. Na razie z drużynami, które byśmy określili jako najsłabsze w naszej grupie. Czy możemy zatem wysnuć pierwsze wnioski dotyczące formy biało-czerwonych?
Witold Roman: Musimy wyjść z założenia, że Polacy bronią tytułu, więc forma powinna przyjść w drugim tygodniu. Myślę, że lepiej jest zacząć słabiej - parafrazując słowa pewnego polityka, nie ważne jak się zaczyna, ważne jak się kończy. Pierwszy mecz z Kubą, a właściwie z młodzieżówką kubańską pokazał, że można nas ugryźć. Na razie jednak nie wiemy na co stać Kubę. Na pewno przegrany set w tym meczu trochę ostudził te nasze mistrzowskie zapędy. Z drugiej strony zwycięstwo z Portoryko było bardzo przekonujące i pokazało naszą siłę. Możemy wysnuć wniosek, że ta nasza forma powoli rośnie i będzie dalej wzrastać. Mam nadzieję, że kolejne mecze pokażą naszą przewagę nad resztą stawki. Pamiętajmy, że będziemy bić się o pierwsze miejsce z Iranem i Bułgarią. To będą ten najbardziej emocjonujące pojedynki.
Vital Heynen wystawił już Damiana Wojtaszka na przyjęciu, a Bartkowi Kwolkowi powierzył rolę libero. Poza tym w dwóch meczach skorzystał ze wszystkich 14 siatkarzy.
To jest pewne novum, ale z punktu widzenia tak długiego turnieju, dysponowanie pełnym składem daje możliwość oszczędzania sił. Szczególnie tych siatkarzy, którzy mają decydować o wyniku w końcówce tego turnieju. Może część kibiców nie pamięta, ale ja siedziałem tuż obok boiska w 2006 roku, kiedy zdobyliśmy wicemistrzostwo świata. Wtedy tuż przed finałem nasz libero skręcił nogę. Nie miał go kto zastąpić. W całym turnieju graliśmy wtedy może nie żelazną szóstką, ale ósemką zawodników i przed tym najważniejszym pojedynkiem wszyscy byli już strasznie zmęczeni. Teraz, kiedy Heynen korzysta z większej liczby zawodników, ta forma i możliwości rotacji są o wiele większe. To oczywista korzyść dla zespołu.
A kto pana zaskoczył indywidualnie? Jest może też jakiś element gry, którego funkcjonowania się pan nie spodziewał?
Gramy dobrze, bo gramy zespołowo. Od dłuższego czasu nie mamy problemów na środku. Zdobywamy dużo punktów właśnie przez środek. To wiąże się z dobrym przyjęciem, bo bez tego nie da się dobrze zaatakować właśnie ze środka. In plus zaskoczył mnie na razie Bartek Kurek, bo ostatnio ta jego forma, mówiąc delikatnie, falowała. Teraz właśnie on musi udźwignąć rolę głównego atakującego. Medale w 2006 i 2014 roku zdobyliśmy, gdy głównym atakującym był Mariusz Wlazły. Teraz trzeba zmierzyć się z jego legendą i grać na podobnym poziomie, jeśli znów marzymy o strefie medalowej.
Fabian Drzyzga i Grzegorz Łomacz a więc nasi rozgrywający. Jeden nieszablonowy, trochę spontaniczny w grze. Drugi do bólu dokładny. To też będzie w trakcie tego turnieju nasza przewaga nad rywalami?
Tak, oczywiście. Tak buduje się zespoły. Trzeba być gotowym na różne sytuacje. W momencie, w którym mamy dobre przyjęcie i ustabilizowaną piłkę myślę, że Drzyzga sprawdza się idealnie. Jest wyższy, więc czas, który potrzebuje by wystawić jest krótszy. Gdy pojawia się problem z przyjęciem i rozgrywający musi więcej biegać, wtedy przydaje się mniejszy i bardziej sprawny rozgrywający, który nie porywa się na wielką finezję, ale potrafi postawić bardzo dokładną piłkę. Taki jest Łomacz. Tacy dwaj, bardzo różni rozgrywający to duży plus naszej drużyny.
(ag)