"Ewentualne zagłosowanie za wyjściem Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej będzie miało reperkusje nie tylko dla Brytyjczyków i ich kraju, ale dla całego projektu europejskiego. Może dodać paliwa politycznego siłom eurosceptycznym, które poczują się wzmocnione decyzją Wyspiarzy. Przywódcy niektórych państw mogą wówczas znaleźć się pod presją do zorganizowania podobnego referendum" - mówi w rozmowie z brytyjskim korespondentem RMF FM Bogdanem Frymorgenem Agata Gostyńska-Jakubowska, analityk z londyńskiego think-tanku Centre for European Reform. "Niektórzy spekulują, że Brexit byłby porażką dla premiera Davida Camerona i można będzie się spodziewać jego rezygnacji. On sam twardzi, że takiej możliwości nie ma. Ja uważam, że nie nastąpiłoby to od razu" - dodaje. Analizuje też konsekwencje ewentualnej decyzji o wyjściu Wielkiej Brytanii z UE, jakie musieliby ponieść Polacy mieszkający na Wyspach.
Bogdan Frymorgen, RMF FM: Przenieśmy się w czasie do piątkowego poranka, gdy Wielka Brytania pozna wynik referendum. Wyobraźmy sobie również, że Brytyjczycy zagłosowali za Brexitem. Czego należy się od razu z spodziewać i jakie będą stopniowe następstwa tej decyzji.
Agata Gostyńska-Jakubowska, analityk z londyńskiego think-tanku Centre for European Reform: Będziemy mieli od razu do czynienia wystąpieniem Davida Camerona, który zaakceptuje decyzje wyborców. Niektórzy spekulują, że Brexit byłby porażką dla premiera i można będzie się spodziewać jego rezygnacji. On sam twardzi, że takiej możliwości nie ma. Ja uważam, że nie nastąpiłoby to od razu. Premier następnie odwoła się do tzw. 50 artykułu Traktatu Lizbońskiego, który określa całą procedurę wyjścia z Unii.
Rozwód to wyciąganie brytyjskiej wtyczki z unijnego kontaktu. Później nastąpiłaby znacznie dłuższa procedura określania nowych relacji miedzy Wielka Brytanią a Wspólnotą. Jak interpretują te fazy analitycy?
Mamy do czynienia z pewnym problemem prawnym: czy Wielka Brytanii powinna w kompleksowy sposób negocjować wyjście i relacje z Unią, czy miałyby to być procesy, które nastąpią po sobie. Przewodniczący Rady Europejskiej, Donald Tusk wskazał, że dla Brukseli priorytetem będą w takim przypadku negocjacje "rozwodowe", a dopiero potem te przyszłościowe. Artykuł 50 traktatu precyzuje, że te pierwsze mogą potrwać do dwóch lat. Jeśli w ciągu tego czasu strony nie osiągną porozumienia i nie dojdzie do podpisania umowy o wyjściu, Brexit stanie się automatyczny, a obywatele brytyjscy mieszkający w innych państwach znajda się bez wsparcia i opieki. W tych negocjacjach inne państwa członkowskie będą miały pozycję dominującą. Dopiero po nich można będzie rozpocząć te inne, handlowe. Brexitowcy chcą zawrzeć umowę o wolnym handlu z Unią Europejską. Nie brakuje wśród nich zwolenników opcji Norweskiej. Według niej, Wielka Brytania miałaby dostęp do rynku wewnętrznego i musiałaby płacić unijne składki, ale nie maiłaby wpływu na procesy decyzyjne. Oznacza to, że zmusiłaby przyjmować oferowane jej regulacje prawne, bez możliwości ich negocjowania.
Dodajmy, że Norwedzy, zawierając taką relację z Unia Europejską, musieli także się zgodzić na swobodny wjazd jej obywateli, czyli na to, czemu tak kategorycznie sprzeciwiają się zwolennicy Brexitu.
To rozwiązanie jest atrakcyjne, bo Wielka Brytania korzystałaby z dóbr rynku wewnętrznego, ale politycznie byłoby ono trudne do zaakceptowania, chociażby z powodu swobodnej migracji. Jest to przecież jeden z kluczowych argumentów ludzi, odrzucających dalsze członkostwo Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej, którzy w czwartek pójdą do urn.
Zajmijmy się teraz reperkusjami natury konstytucyjnej. Brexit prawie natychmiast doprowadzi do wznowienia niepodległościowych dążeń Szkotów, może też skomplikować sytuację w Irlandii, bowiem granica Unii Europejskiej przebiegały wówczas miedzy Republika a Ulsterem. Podpisany w 1998 roku porozumienie pokojowe zakładało de facto zniesienie tej granicy i kontroli na niej.
Bez wątpienia analitycy, którzy obserwują proces pokojowy w Irlandii Północnej, wskazują, że ewentualne wyjście z Unii wpłynie na sytuacje polityczną w tym regionie. Unia Europejka odegrała ważną rolę we wdrażaniu procesu pokojowego. I masz rację, Szkocja może ponownie podnieść kwestię niepodległości. Bo gdyby Szkoci zagłosowali w jasny sposób za pozostaniem w Unii, dałoby to amunicję Nicoli Sturgeon, liderce, SNP, do nawoływania do kolejnego referendum. Znowuż brytyjski premier, kimkolwiek on będzie, będzie miał problem nie tylko z unijnymi negocjacjami - jak poprowadzić rozmowy z partnerami w Europie - ale także z tym, co stanie się ze strukturami Zjednoczonego Królestwa w kontekście następnych kilku lat.
Odwiedźmy teraz nasze polskie podwórko, bo i w Szkocji, Anglii, Walii i Irlandii Północnej mieszka wielu Polaków. Mówi się nawet o milionie.
Trudno jednoznacznie powiedzieć, co stanie się Polakami mieszkającymi na terenie Zjednoczonego Królestwa, którzy pracują, ale nie maja jeszcze rezydencji lub brytyjskiego obywatelstwa. Moim zdaniem, gdyby Wielka Brytania zagłosowała za wyjściem z Unii, powinno się to stać priorytetem rządu polskiego. Unia Europejska ma tu silną pozycję negocjacyjną, bo nie tylko jej obywatele mieszkają w Wielkiej Brytanii, również ok 1,2 miliona Brytyjczyków mieszka w krajach Unii. Londynowi będzie zależało na sprawnym i korzystnym uregulowaniu jest kwestii. Wydaje się, że Polacy niekoniecznie pragną wracać do Polski. Nie można wykluczyć, i to pojawia się w komentarzach ekspertów, że będą chcieli wyjechać do innych krajów członkowskich, choćby do Irlandii, gdzie nie ma bariery językowej.
Jesteśmy w komfortowej sytuacji, ponieważ możemy ten scenariusz natychmiast odwrócić i zastanowić się, co nastąpi, gdyby Wielka Brytanii opowiedziała się za pozostaniem w Unii Europejskiej?
Chcę mieć nadzieję, że w takim przypadku Wielka Brytania zacznie prowadzić bardziej ambitną politykę europejską. To będzie zależeć od wyniku referendum, rozmiaru zwycięstwa zwolenników Unii nad jej przeciwnikami. Jego wynik nie rozwiąże oczywiście sporów w partii Konserwatywnej i premier Cameron nadal będzie odczuwał presję ze strony eurosceptyków.
W tym miejscu warto przypomnieć, że to właśnie David Cameron przyrzekł Brytyjczykom referendum. Oni sami o to specjalnie nie zabiegali. Chodziło o zjednoczenie szeregów Konserwatystów i poprowadzenie ich do zwycięstwa w wyborach, co też się skutecznie udało. To ważny aspekt tego referendum, szczególnie dla historyków.
David Cameron obiecał referendum w 2013 roku, natomiast wcześniej przyrzekł eurosceptykom, że w zamian za jego poparcie na lidera partii Konserwatystów, wyprowadzi eurodeputowanych z Europejskiej Partii Ludowej. Dzisiaj, jak wiemy, konserwatywni europarlamentarzyści siedzą w tym samym ugrupowaniu, co europejscy deputowani z polskiej PiS. To był początek, który w oczach wielu ekspertów, stał się początkiem malejącego wpływu Wielkiej Brytanii na system decyzyjny Unii. Ponieważ David Cameron obiecał, że nie będzie już kandydował na premiera Wielkiej Brytanii, tak na prawdę nie ma nic do stracenia. Może spróbować bardziej ambitnej polityki europejskiej, bo nie jest już uwikłany w spory i nie będzie mu specjalnie zależało na poparciu eurosceptyków.
Jeszcze sama Unia Europejska będzie musiała zatwierdzić pakiet ustępstw, które Cameron przywiózł z Brukseli.
Wszystkie państwa Wspólnoty już w lutym podpisały umowę o charakterze międzynarodowym. Niektóre elementy tego pakietu będą wymagały wdrażania w tzw. prawie wtórnym z zaangażowaniem Parlamentu Europejskiego. Chodzi głównie o wprowadzenie ograniczeń w zasiadkach wynikających z wykonywania pracy dla obywateli z Unii Europejskiej, jak choćby opóźnienie ich do czterech lat lub nawet dłużej. Chodzi o możliwość zaciągnięcia tzw. hamulca migracyjnego. Wielka Brytania już spełnia te warunki, ale Parlament Europejski będzie miał wpływ na to jak ten mechanizm zostanie doprecyzowany i uregulowany. Parlament Europejski może próbować ugrać coś na tym procesie, opóźnić go tak, by uzyskać dla siebie korzyści polityczne. Choć jest to mało prawdopodobne. Chyba że inne kraje europejskie się obudzą i dojadą do wniosku, że ten mechanizm powinien być zastosowany również wobec nich, bo także maja problemy z imigracją. Niestety wówczas opóźniłby się proces osiągnięcia tego porozumienia.
Na koniec naszej rozmowy chciałbym cię spytać o prognozy przez czwartkowym referendum. Jak zagłosują Brytyjczycy?
Nie chce spekulować na ten temat. Pragnę tylko podkreślić, że ewentualne zagłosowanie za wyjściem Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej będzie miało reperkusje nie tylko dla Brytyjczyków i ich kraju, ale dla całego projektu europejskiego. Może dodać paliwa politycznego siłom eurosceptycznym, które poczują się wzmocnione decyzją Wyspiarzy. Przywódcy niektórych państw mogą wówczas znaleźć się pod presją do zorganizowania podobnego referendum.
(MN)