Eksperci w USA są niemal zgodni, że rząd amerykański powinien dyskretnie skłonić prezydenta Egiptu Hosniego Mubaraka do ustąpienia. Eksperci uważają, że prezydent Egiptu powinien spełnić wolę demonstrantów protestujących przeciw jego reżimowi.
W sprawie kryzysu w Egipcie w USA panuje ponadpartyjna jednomyślność. Republikańska opozycja popiera lub co najmniej nie krytykuje posunięć administracji prezydenta Baracka Obamy. Od wczoraj w Egipcie przebywa nieoficjalny wysłannik administracji, były ambasador USA w Kairze Frank Wisner. Departament Stanu poinformował, że ma się on spotkać z Mubarakiem, chociaż nie potwierdził czy przekaże mu przesłanie od Obamy. Obserwatorzy przypuszczają, że celem misji jest stanowcze zasugerowanie Mubarakowi, że powinien odejść ze stanowiska. Wysłaliśmy bardzo jasny sygnał do Egiptu, publicznie i prywatnie - powiedział rzecznik Departamentu Stanu P.J. Crowley.
Jeden z czołowych dyplomatów amerykańskich, przewodniczący nowojorskiej Rady Stosunków Międzynarodowych (CFR) Richard N. Haass powiedział, że administracja musi być bardzo ostrożna w swych publicznych wypowiedziach, ale prywatnie musi mocno naciskać na przekazanie władzy, w formie utworzenia rządu tymczasowego lub zainicjowania procesu reformy konstytucji. Haass początkowo przestrzegał przed pochopnym cofaniem poparcia dla Mubaraka, bo obawiał się, że próżnię polityczną po jego odejściu mogą wypełnić fundamentaliści islamscy. Jednak dziś w wywiadzie dla biuletynu CFR.org wezwał by nie zwlekać z poparciem dla sił opozycyjnych. Czas działa na naszą niekorzyść. Proces ten zaczął się od świeckiej klasy średniej, w większości młodych ludzi. Bractwo Muzułmańskie, jak się wydaje, stara się za nim nadążyć. Jest ryzyko, że będą oni chcieli wykorzystać sytuację. Ważne więc, żeby prezydent Egiptu został odsunięty i to raczej szybko. Nie chcemy, aby doszło do momentu, kiedy wielu Egipcjan powie, że sprawy przedstawiają się tak źle, że poprą kogokolwiek lub cokolwiek, co by zastąpiło status quo - powiedział Haass. Jego zdaniem, Bractwo Muzułmańskie - działająca półlegalnie w Egipcie partia islamskich fundamentalistów - w ewentualnych wyborach nie powinna zdobyć większości głosów.
Podobną opinię wyraża wtorkowy "Washington Post". Bractwo Muzułmańskie jak dotychczas odgrywało marginalną rolę w demonstracjach. Nikt nie wie jakie poparcie islamiści uzyskaliby w wolnych wyborach, bo nie przeprowadzono takich w Egipcie od pół wieku. Wielu analityków egipskich uważa jednak, że partia islamska zdobyłaby mniejszość głosów i nie doszłaby raczej do władzy - napisał dziennik. Zgadza się z tym ekspert ds. Bliskiego Wschodu z konserwatywnego American Enterprise Institute (AEI), Michael Rubin. Usunięcie dyktatora nie musi doprowadzić do powstania republiki islamskiej, jak w Iranie, jeżeli USA zajmą aktywną postawę - napisał on w biuletynie Forbes.com.
Tylko skrajnie konserwatywni komentatorzy w prawicowej telewizji Fox News bronią Mubaraka i przedstawiają ruch protestu w Egipcie jako sterowany z ukrycia przez islamistów. Podkreślają oni radość w kręgach rządzących w Iranie z powodu rewolty i obawy w Izraelu.