Dzieci ze zniszczonego przez wojska Putina Mariupola zostały zmuszone do występów przed rosyjskimi żołnierzami. "Musiały podziękować mordercom swojego dzieciństwa, swoich rodziców i krewnych" - napisał na Telegramie Petro Andriuszczenko, doradca lojalnego wobec władz w Kijowie mera Mariupola.
"Jakiego draństwa brakowało jeszcze w Mariupolu? Prawdopodobnie takiego" - zaczyna swój post Andriuszczenko. Do wpisu dołączył zdjęcia.
Jak wytłumaczył, dzieci z Mariupola zostały zmuszone podziękować mordercom swojego dzieciństwa, swoich rodziców i bliskich.
"Podziękować i zabawiać (ich - przyp. red.) występami. Ostrzegano rodziców - kto nie zgodzi się, kto będzie filmował, to piwnice w Mariupolu czekają na niezadowolonych" - napisał na Telegramie.
"Jeśli wcześniej istniało drugie dno dna, dziś zostało ono ostatecznie przebite" - dodał.
Jak zaznaczył, przedstawiciele sekcji i kół nie są współpracownikami Rosjan. Są kolaborantami. "Moje zdanie jest dość radykalne. A kto ma inne zdanie - spójrzcie na zdjęcia i odpowiedz sobie jeszcze raz. Czy organizatorzy całego tego piekła na ziemi są kolaborantami, czy nie".
Leżący w granicach obwodu donieckiego Mariupol był celem licznych ataków prorosyjskich separatystów od 2014 roku. Żołnierze Federacji Rosyjskiej zaatakowali go 24 lutego, po rozpoczęciu inwazji na Ukrainę. Miasto zostało oblężone i było regularnie bombardowane. Władze wielokrotnie mówiły, że ma tu miejsce katastrofa humanitarna, brakowało bowiem żywności, wody i prądu. Większość budynków mieszkalnych została zniszczona lub uszkodzona. Problemy były także z ewakuacją cywilów.
Rosjanie zdobyli Mariupol w drugiej połowie maja, gdy ostatni żołnierze broniący zakładów Azowstal poddali się. Wojskowi zostali przewiezieni do kolonii karnej na terenach kontrolowanych przez separatystów, część trafiła natomiast do Rosji. Dowódców obrońców przetransportowano do Moskwy.
Według Kijowa, w wyniku rosyjskich ataków w Mariupolu zginęło nawet 20 tysięcy osób.