„Jeśli ktoś myśli, że przyjedzie perfekcyjnie przygotowany i to wykon,a to się grubo myli. Trzeba mieć szczęście. W moim przypadku pojawiło się ono po 10 latach” – mówił w RMF FM Krzysztof Hołowczyc, który zajął w Rajdzie Dakar 3. miejsce.
Maciej Jermakow, RMF FM: To był najtrudniejszy Dakar od momentu przeniesienia go do Ameryki Południowej?
Krzysztof Hołowczyc: Wszyscy tak mówią. Od początku było to widać - wielu zawodników odpadło, różnice czasowe były duże, w klasyfikacji motocyklistów już dawno takich nie było. Za mną super ciężki rajd. Wjechanie do Boliwii na 4 tysiące metrów to jest coś niesamowitego, towarzyszyły temu ból głowy, rozbicie. Tam wjeżdżało się w pół godziny, później 2 tysiące metrów w dół i znowu w górę. Szaleństwo dla organizmu.
Zawodnicy często mówią, że ostatni etap, który wystarczy przejechać, by być na mecie, jest najtrudniejszy, bo nie jedzie się na sto procent, tylko "na dojechanie". W pana przypadku też tak było?
Ja miałem 3 takie odcinki. Kolejny zawodnik był bowiem półtorej godziny za mną - nawet gdybym miał awarię, to mógłbym ją zdążyć naprawić. Ale i tak człowiek zaczyna wtedy słyszeć dźwięki w samochodzie, które są normalne, a wydaje się, że to może być jakiś problem. Starałem się jechać rozsądnie, bo jazda zbyt wolna też nie jest dobra, trzeba więc jechać swoim tempem, ale zarazem oszczędzać samochód. Nam się to udało, w zasadzie mieliśmy tylko jedną poważną awarię. W tym roku zmieniłem strategię na Dakarze i opłaciło się.
Czuje pan duże zmęczenie fizyczne?
Ze mnie "schodzi" to powoli. Tej adrenaliny, którą napompowałem do organizmu jest jeszcze sporo. Normalnie w tym momencie jechałem na moje odcinki i trenowałem, ale nie ma zimy! Więc będę chyba siedział w domu i dreptał trochę z nogi na nogę.
I będzie pan myślał o przyszłorocznym Dakarze?
Na pewno. Zawsze takie myśli są. Nasz zespół przygotowuje już kolejne rozwiązania do samochodów, będziemy budować nowe maszyny, pracy może być więc mnóstwo. Ale czy będę miał na to jeszcze energię, czy będę mógł jeszcze raz to robić.... Okres przygotowania do takiego rajdu to pół roku, gdy człowiek poświęca się tylko Dakarowi.
Gdyby ktoś zapytał pana o przepis na sukces w Dakarze, to wiedziałby pan co powiedzieć, jakie to są składniki?
Myślę, że już mógłbym tę potrawę klecić. Choć tu jest naprawdę bardzo dużo zmiennych. Ja zawsze mówiłem, że 20 procent to jest szczęście, choć mój szef, bardzo doświadczony człowiek twierdzi, że to nawet 30 procent. To jest to poczucie, że możesz zrobić wszystko, co jest w twojej mocy, a i tak może się popsuć coś, co teoretycznie jest nie do zepsucia. Jeśli ktoś myśli, że przyjedzie perfekcyjnie przygotowany i to wykona, to się grubo myli. Trzeba mieć szczęście. W moim przypadku pojawiło się ono po 10 latach.