Czy Rosja zaatakuje Ukrainę - to pytanie, które zadają sobie komentatorzy na całym świecie. Eksperci zastanawiają się, jak mogłaby przebiec inwazja. Ukraińcy ostrzegają, że prowokacja może przyjść z terenów nie tylko rosyjskich, ale także mołdawskich, a dokładniej - z Naddniestrza.
Mołdawia jest niewielkim krajem pomiędzy Ukrainą i Rumunią. Państwem targają jednak wewnętrzne konflikty. Wobec rządu centralnego w Kiszyniowie występuje autonomiczna Gagauzja na południu oraz Naddniestrze na wschodzie.
Naddniestrze jest nieuznawanym państwem ze stolicą w Tyraspolu. Ma własny rząd, administrację i walutę. Prowadzi mocną prorosyjską politykę i nawet używa jej symboli.
W Naddniestrzu stacjonują rosyjskie wojska. Oficjalnie to są "rozjemcy", którzy bronią pokoju po konflikcie z Mołdawią. Kontyngent nosi nazwę Grupy Operacyjnej Wojsk Rosyjskich i powstał z pozostałości po dawnej 14. Armii Rosyjskiej, która była w samozwańczym kraju od początku lat 90. Liczy ok. 1500-1800 żołnierzy.
Kontyngent jest oczywiście niewielki, ale Naddniestrze ma także swoją armię. Oficjalnie nielegalna formacja zbrojna ma ok. 7-8 tysięcy żołnierzy. Dwie brygady są w Tyraspolu i Benderze, jedna w mieście Dubosary, a jedna w Rybnicy.
Rosjanie w Naddniestrzu oraz tamtejsza armia dysponują transporterami opancerzonymi, działami przeciwpancernymi i moździerzami. Mają także kilkanaście czołgów T-64 i wyrzutnie Grad. Od 2014 roku liczba ćwiczeń znacznie wzrosła, aczkolwiek - jak wskazują obserwatorzy - praktykowane jest raczej odpieranie ewentualnych ataków.
Z pewnością nie miałaby sensu inwazja z Naddniestrza, gdyż tamtejsza armia ustępują Siłom Zbrojny Ukrainy w obwodzie odeskim pod każdym względem. Niewykluczone są jednak działania hybrydowe, np. sabotaż.
Ukraiński resort obrony w styczniu podał, że w Naddniestrzu rosyjscy wojskowi odbyli naradę. Ostrzegali na niej przed możliwą ukraińską prowokacją we wsi Kołbasno. Znajdują się tam magazyny z amunicją, m.in. posowieckim arsenałem. Zasugerowano, że Rosjanie sami mogliby przeprowadzić jakąś akcję, by obwinić za nią Ukraińców.
Od listopada pojawiają się informacje o zwiększonej liczbie rosyjskich wojsk przy granicach z Ukrainą. Amerykański wywiad przestrzega, że Moskwa przygotowuje się do możliwego ataku. Administracja prezydenta USA Joe Bidena przekonywała, że do ofensywy może dojść 16 lutego. Brytyjski tabloid "The Sun" podał nawet, powołując się na rzekomo przedstawicieli wywiadu, że inwazja miałaby się rozpocząć o godz. 1 w nocy czasu brytyjskiego (2 w nocy czasu polskiego). Ale prognozy te okazały się nietrafione.
Już wcześniej Ukraińcy wątpili w daty inwazji. Prezydent Wołodymyr Zełenski powiedział, że "straszy się ich wielką wojną i po raz kolejny wyznacza się datę wojskowego wtargnięcia". To już nie pierwszy raz - mówił. Z tego powodu 16 lutego - czyli w dzień zapowiadanej przez Zachód inwazji - został ustanowiony Dzień Zjednoczenia Ukraińców.
Także krytyczna wobec Kremla rosyjska "Nowaja Gazieta" powątpiewała w doniesienia Amerykanów. Dziennikarze wskazują na szereg nieścisłości w relacjach mediów. Wskazują na przykład, że od grudnia administracja amerykańska przekonywała, że kluczowa dla Rosji będzie pogoda - jeśli będzie ciepło, to ciężki sprzęt będzie miał problem z pokonywaniem np. bagien. Tymczasem na wschodzie Ukrainy trudno mówić o mrozie. W Doniecku czy Charkowie za dnia jest plusowa temperatura. A wywiad USA przekonuje, że teraz miał być idealny moment.
Rzecznik rosyjskiego resortu obrony Igor Konaszenkow ogłosił, że wojska ćwiczące przy granicy rozpoczęły załadunek i będą wracać do garnizonów. Nie wiadomo jednak, o jak wielu żołnierzy chodzi. Szef NATO Jens Stoltenberg stwierdził, że nie ma "żadnych oznak deeskalacji w terenie".