Do końca tygodnia nasi historycy z polsko-rosyjskiej grupy do spraw trudnych otrzymają "białoruską listę katyńską", odkrytą w archiwach po 72 latach. Zostanie ona gruntownie przeanalizowana, a także niezwłocznie opublikowana na stronach Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia.
Listę z nazwiskami Polaków, którzy podczas wojny trafili do Mińska i tam najprawdopodobniej zostali zamordowani przez NKWD, znalazła profesor Natalia Lebiediewa w Rosyjskim Wojskowym Archiwum Państwowym. Znajduje się na niej 1996 nazwisk. To wykaz osób wywożonych z kilku więzień do Mińska.
To bez wątpienia odkrycie przełomowe - przyznaje Sławomir Dębski z Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia. Zwraca jednak uwagę, że historycy mogli na ten dokument trafić już dawno, bo mieli dostęp do rosyjskiego archiwum wojskowego. Teraz każdy badacz może się tam zgłosić z wnioskiem o fotokopię tych dokumentów. Kiedy tylko grupa do spraw trudnych otrzyma listę, historycy zaczną szczegółowo ją opracowywać.
Będziemy próbować porównać listę odnalezioną przez Lebiediewą z listą będącą pewną rekonstrukcją części "białoruskiej listy katyńskiej", sporządzą na podstawie informacji znajdujących się w instytucjach polskich - mówi naszemu dziennikarzowi Sławomir Dębski.
Jak dodaje, najtrudniejsze przed nami. Trzeba będzie wystąpić do władz białoruskich z zapytaniem o ich archiwa dotyczące zbrodni katyńskiej. Mińsk konsekwentnie blokuje wszelkie informacje na ten temat.
Także prof. Andrzej Kunert, sekretarz Rady Pamięci Walki i Męczeństwa, zaznacza, że odnalezienie "białoruskiej listy katyńskiej", to bardzo ważne, wręcz przełomowe znalezisko. Do tej pory nie mieliśmy dostępu do żadnych dokumentów potwierdzających, co stało się z Polakami aresztowanymi na terenie dzisiejszej Białorusi. Teraz wiemy, że prawie 2 tysiące osób, czyli połowa aresztowanych, było zwożonych z pięciu więzień do Mińska i tam najprawdopodobniej rozstrzeliwanych na rozkaz Stalina. Tam są informacje, która ofiara z którego więzienia była wysłana na śmierć - zaznacza prof. Kunert.
Jak dodaje, listy pozwalają niemal ze 100-procentową pewnością powiedzieć, że wszystkie rozstrzelone w Mińsku ofiary zostały pochowane w nieodległych Kuropatach. Dlatego jest to podstawa do wystąpienia do władz białoruskich o zgodę na dokonanie badań archeologicznych ekshumacyjnych w tym miejscu.
Na razie jednak polska strona musimy wystąpić do Moskwy o udostępnienie odkrytej właśnie listy.
To na razie trop, który dopiero może doprowadzić do odkrycia "listy białoruskiej" - ocenia prezes Federacji Rodzin Katyńskich Izabella Sariusz-Skąpska. Podkreśla, że lista nazwisk, która ujrzała światło dzienne, znacząco różni się od dokumentów NKWD. Wydaje się, że to jest jakiś rejestr. Z punktu widzenia naszej dotychczasowej wiedzy jeszcze niepełny, bo zawiera niecałe 2 tysiące nazwisk, a poszukujemy ponad 3 tysięcy. Ale miejmy nadzieję, że zbieżność czasu - wiosna 1940 i miejsca, czyli Mińsk, a tam podejrzewaliśmy, że trafili ci ludzie - jest wystarczającą rękojmią, żeby szukać dalej - podkreśla.
Z kolei historyk prof. Wojciech Materski , zaznacza, że "to rutynowa lista wszelkich konwojowań dokonywanych przez NKWD w pierwszych miesiącach 1940 roku, a dokument w Polsce był znany, wąskiemu gronu specjalistów".
Najpierw ocenimy wagę odkrycia, dopiero potem wystąpimy do Rosjan o oryginały archiwalnych dokumentów - mówi naszemu dziennikarzowi rzecznik MSZ. Jak tłumaczy Marcin Bosacki, resort chce poznać opinie polskich badaczy na temat odnalezionych dokumentów. Pojawiają się już głosy, że te akta są od pewnego czasu znane historykom w kraju. Musimy rozwiać wszelkie wątpliwości - mówi Bosacki.
Odkrycie wymaga dalszych analiz i potwierdzenia przez polskich specjalistów. Gdy to się stanie, polski MSZ niezwłocznie wystąpi do władz Federacji Rosyjskiej o wydanie tych dokumentów - zaznacza.
Instytut Pamięci Narodowej wystąpi do rosyjskiej prokuratury z wnioskiem o przekazanie dokumentów dotyczących Polaków przewożonych z więzień na Białorusi do sowieckiej katowni w Mińsku, gdzie najprawdopodobniej zostali rozstrzelani przez NKWD.
"Białoruska lista katyńska" to zdaniem IPN pierwszy oryginalny źródłowy dokument odnaleziony w archiwach rosyjskich dot. Polaków mordowanych na rozkaz Stalina na Białorusi. Nie ma znaczenia, czy to lista osób rozstrzelanych, czy tylko przewożonych przez NKWD. Nie pochodzi ani z drugiej ręki, ani z rekonstrukcji, tylko jest już materiałem źródłowym - mówi Andrzej Arseniuk z IPN-u. Ważne jest, że teraz możemy wskazać we wniosku dokładnie Rosjanom, gdzie znajdują się dokumenty, o które prosimy. Do tej pory wszystkie wnioski kończyły się odpowiedzią: "Nic więcej nie mamy" - dodaje.
Odkrycie katyńskiej listy białoruskiej, na której są nazwiska polskich ofiar zbrodni pochowanych prawdopodobnie w Kuropatach, skomentował w rozmowie z reporterem RMF FM Krzysztofem Zasadą Zianon Pazniak. Opozycjonista badający od kilkudziesięciu lat mińskie Kuropaty twierdzi, że Łukaszenka nie zdecyduje się na współpracę. Obecne białoruskie władze nigdy nie będą współpracować z Polską w sprawie ujawnienia prawdy o zbrodni katyńskiej - podkreśla. Pazniak mówi, że od lat władze w Mińsku prowadzą kampanię zacierania prawdy o zbrodniach NKWD na terytorium Białorusi, a ujawnienie faktów jest nie na rękę Łukaszence i jego świcie: Ten reżim bierze swoje korzenie z KGB. Chce zniszczyć Kuropaty, wybudowano autostradę przez ten cmentarz - dodaje.
W Kuropatach jest prowizoryczny memoriał ofiar mordów. Postawiono na nim około tysiąca drewnianych krzyży. Na żadne prace archeologiczne obecne władze nie dają jednak zgody. Pazniak w końcu lat 80 dokonał na miejscu ekspertyz - z jego wyliczeń wynika, że może tam spoczywać ćwierć miliona ludzi.
Na liście - o której napisała dziś "Gazeta Wybiorcza" - są dane osób, które wywieziono z aresztów NKWD w Brześciu, Pińsku, Baranowiczach, Grodnie, Białymstoku i innych miastach na terenach okupowanych przez Armię Czerwoną po 5 marca 1940 r. Tego dnia bolszewicy zdecydowali o zabiciu bez sądu ponad 21 tys. polskich jeńców wojennych i Polaków uwięzionych na terenach zajętych pół roku wcześniej. Do dziś udało się sporządzić listy zamordowanych z obozów w Kozielsku (pochowani w Katyniu), Ostaszkowie (Miednoje pod Twerem) i Starobielsku (Charków) oraz na Ukrainie Zachodniej.
Dokumenty, które przekazała "GW" prof. Lebiediewa, to wypełnione odręcznie tabele z nazwiskami, imionami i "otczestwem" (imię tworzone w Rosji od imienia ojca) więźniów, których przewożono wiosną 1940 r. Są też informacje, kiedy, skąd i dokąd ich transportowano.