Najczęściej białe, bo aż dwa razy w tygodniu. Leżą wszędzie. I na ulicach, i na chodnikach, i na trawnikach... Można się o nie potknąć zarówno w zatłoczonym centrum pełnym turystów, jak i w bardziej oddalonych dzielnicach mieszkaniowych. Nie wszystkie są niestety szczelnie zamknięte. Niektóre wypluwają więc z siebie wnętrzności wprost pod nogi przechodniów. Na szczęście te żółte i niebieskie pojawią się znacznie rzadziej i chyba jednak budzą mniejszą odrazę. Podobno są jeszcze zielone, ale tych jeszcze nie widziałem...
O czym mowa?... O sposobie usuwania śmieci w stolicy Europy, w... Brukseli. Wprawia on w osłupienie nie tylko mnie, ale także większość ludzi z zagranicy. Porażające jest bowiem to, że wszędzie i niemal zawsze walają się po brukselskich chodnikach śmieci w białych workach - do nich wrzuca się odpadki kuchenne i wszystko to, czego nie udało się wcisnąć do niebieskich worków na plastik oraz do żółtych na papier. Wszystkie przyprawiają o mdłości. Do tego kartony. Wszędzie, zwłaszcza w okolicach sklepów, leżą opakowania po towarach. Najczęściej równo złożone - to pół biedy - i ułożone w pryzmy. Ale nie zawsze w takim stanie przetrwają do czasu odbioru przez smieciarkę. Wtedy widać ich wielkie kawały leżące wszędzie. Tak oto wygląda "wspaniały" belgijski sposób na zbiórkę i segregację odpadów komunalnych, śmieci z belgijskich mieszkań, domów i sklepów oraz firm.
OK, być może segreguje się tam więcej odpadków niż w Polsce, być może efektywność tej pracy jest wyższa, być może to, co się potem dzieje ze śmieciami nie wywołuje już tak nieestetycznych wrażeń... Ale system śmieci wykładanych w określone dni bezpośrednio na ulice miasta, tuż przed bramę domu, czy drzwi mieszkania, albo wejścia do sklepu, budzi odrazę. Lecz to nie wszystko. Co bowiem na przykład zrobić w mieszkaniu z workiem pełnym śmieci, jeśli można go wystawić dopiero w piątek, a wyjeżdża się na przykład służbowo w środę? Pół biedy, jeśli ma się balkon... Ale jeśli nie, to zostaje się ze śmierdzącym problem w kuchni, aż do powrotu. Ale jeśli powrót jest na przykład w sobotę, a worek można wystawić tylko w piątek, to co? Trzeba czekać ze śmieciami w domu przez kolejne dni, gdyż w Brukseli za wystawienie worka w niewłaściwy dzień grozi kara. Wysoka kara!
Na szczęście miejskie służby sprzątające miasto nie strajkują tak często, jak na przykład transport miejski. Trzeba wszak wiedzieć, iż Bruksela jest regularnie paraliżowana strajkami pracowników transportu publicznego. Niemal każdego miesiąca jest "dobry" powód, żeby sobie zorganizować większy lub mniejszy strajk. Jeśli do tego doda się zamknięte ulice z uwagi na częste przyjazdy szefów rządów i państw na spotkania i szczyty europejskie, albo antyunijne demonstracje i manifestacje np. przeciwko GMO, to nie ma się co dziwić, że brukselczyków szlag trafia, gdy tylko pojawią się pierwsze zapowiedzi o możliwych utrudnieniach. Ale wszystko jakoś gra, póki nie zastrajkują pracownicy służb zajmujących się... wywozem śmieci.
Dobrze, zostawmy już w spokoju już te śmieci. To źle pachnący problem Brukseli. Ale problemy komunikacyjne, to już nie tylko sprawa zapachu, ale np. przykład problem dojazdu do pracy. Może więc - ktoś by pomyślał - w tym ciekawym dla turystów mieście lepiej przesiąść się na rower? Nie, nic bardziej błędnego.
My, w Polsce zawsze myślimy, że na Zachodzie wszyscy jeżdżą na rowerach, bo to zdrowo, ekologiczne i na pewno każde miasto i miasteczko na zachód od Odry posiada gęstą sieć ścieżek rowerowych. Jeśli ktoś jednak myśli, że Bruksela to miasto tak przyjazne rowerzystom, jak na przykład Kopenhaga albo Amsterdam, to się grubo myli! Można zapomnieć o trasach wydzielonych jedynie dla jednośladów. Najczęściej nie ma ich wcale, lub są tylko takie pasy wymalowane na bruku, ze znakiem rowerzysty. Oznaczają one, że rowerem i owszem w tym miejscu można jechać, ale samochodem... też, i... przede wszystkim samochodem! Ot, taki brukselski sposób na "ścieżkę rowerową"... Wiele polskich miast pod tym względem, to rowerowy raj! No, ale być może Belgowie nie poradzili sobie z inną segregacją śmieci, niż poprzez używanie worków, bo maleńkie domki i kameralne kamieniczki nie dają szansy na posiadanie kubłów na odpady, a ułatwień dla rowerzystów nie udało im się zrealizować ze względu na starą i gęstą zabudowę ulic i uliczek. Nie będę się kłócił. Spójrzmy więc jak życie wygląda pod innym względem, np. systemu państwa i prawa.
Gdy poznamy system administracyjny, to już pewnie nie będzie nas dziwiło, że śmieci walają się tam po chodnikach, a rowerzyści muszą być wysoko ubezpieczeni na wypadek śmierci, inaczej nie powinni wyruszać na jednośladach z domów. System bowiem tego małego państewka to jest wielka piramida! Obok trzech regionów (Walonia na południu, Flandria na północy a pomiędzy nimi region Bruksela-stolica) są też trzy wspólnoty językowe: francuska, flamandzka i niemiecka. Ciężko się w tym wszystkim połapać, zwłaszcza, że granice tych regionów i wspólnot nie są wyraźnie określone. Na dodatek prawie każdy region i wspólnota ma swój rząd i parlament. Dlatego na ulicach Brukseli wszystkie informacje w sklepach, urzędach czy na przystankach są podawane, i po francusku, i po flamandzku, a czasami jeszcze po angielsku. Lecz nie to jest oczywiście problemem. Największym kłopotem jest to, że te regiony mają nie tylko swoje władze, ale i własne prawa. Mamy więc w tym samym kraju, w jego różnych częściach, różne przepisy. Wracając do przykładu stolicy, trudną do zaakceptowania sprawą jest na przykład rozbicie władzy miejskiej. Powoduje to sytuację, iż w różnych dzielnicach obowiązują na przykład różne podatki, o różnej wysokości. Trzeba być nieźle zorganizowanym, aby się w tym wszystkim połapać, zrozumieć, a przede wszystkim zapamiętać. Nie jest to łatwe zwłaszcza, jeśli ktoś gdzie indziej się wychował i ma rodzinę, gdzie indziej pracuje, gdzie indziej ma zameldowanie, a jeszcze gdzie indziej mieszka. Z przepisów, które trzeba znać, przestrzegać i stosować tworzy się wtedy istny groch z kapustą. Niby bowiem mamy jedno państwo, ale obowiązuje tam wiele systemów i praw...
Trudno się więc dziwić, że Belgowie uciekają niekiedy od problemów do kieliszka wina, czy szklanki piwa. Chyba dlatego tego dobra jest tu pod dostatkiem na każdej ulicy, placu i skwerku. Do tego zamawiają często rożek z frytkami - uwaga - smażonymi na tłuszczu wołowym (a nie na oleju roślinnym). To popularny sposób na spędzanie tu wieczorów. Zresztą, co mają innego robić skoro np. sklepy zamykane są wczesnym popołudniem, a oni w ciągu dnia są w pracy. Galerii usługowo-handlowych, jakie znamy w Polsce, natomiast praktycznie nie ma. W trakcie więc pracy trzeba urywać się na zakupy tak, by szef nie zobaczył, a po pracy spróbować jeszcze dokupić coś niezbędnego. Po tym wyścigu na śmierć i życie trzeba więc upaść gdzieś na restauracyjne krzesełko, odpocząć i się... napić. Gatunków win na szczęście jest sporo, a rodzajów piwa nie da się zliczyć. Można siedzieć i siedzieć na wolnym powietrzu, byle nie zapomnieć, w którym dniu jaki worek oraz z jakimi śmieciami można wyrzucić na ulicę przed swój dom.
I tak, można byłoby wiele brukselskich "fotografii" pokazywać. Jestem przekonany, że wywoływałby one zdumienie mieszkańców ziem znad Wisły i Odry, którzy uważają, że to Polska jest najgorzej urządzonym miejscem do życia w Europie. No cóż, stolica Belgii jest pełna podobnych paradoksów, sprzeczności i dziwnych rozwiązań. Z braku miejsca, nie wspomnę w tym tekście - ale może kiedyś do tego wrócę - o przytłaczjącej, wszechobecnej biurokracji i socjalizmie, które czuje się tu na każdym kroku. Ale, mimo wszystko, jak na 260 pochmurnych i deszczowych dni w roku, ludzie mieszkający w tym miejscu są sympatyczni, co niweluje większość codziennych moich zdziwień i rozczarowań...