Będą dwa raporty w sprawie przyczyn katastrofy smoleńskiej: oficjalny rosyjski i polski - bez znaczenia dla międzynarodowych organizacji lotniczych. To przewidywania ministra infrastruktury w rządzie PiS Jerzego Polaczka. Polityk twierdzi, że rosyjski projekt raportu jest nierzetelny, niepełny i powstał wbrew międzynarodowym przepisom.
Polskie wnioski i uwagi nie muszą być w nim uwzględniane. Nie ma tutaj możliwości, w której tego rodzaju uwagi byłyby rozpatrywane w jakichś gremiach sądowych - podkreśla były minister.
Sam polski raport też nie będzie pełny, bo Rosjanie nie przekazali nam istotnych informacji - między innymi o normach i procedurach obowiązujących ich wojskowych kontrolerów lotu. To oznacza, że nie będziemy mogli sformułować pewnych uwag, bo nie mamy się do czego odnieść.
Jerzy Polaczek uważa również, że raport Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego powstał wbrew prawu międzynarodowemu, bo Rosjanie złamali zapisy załącznika trzynastego do konwencji chicagowskiej. A właśnie w oparciu o tę konwencję wyjaśniane są przyczyny katastrofy.
Na czym miałoby polegać złamanie międzynarodowych umów? Jerzy Polaczek mówi o "czarnej informacyjnej dziurze", jeśli chodzi o procedury lotnicze w Rosji. Zgodnie z zapisami konwencji, Rosja miała obowiązek przekazać nam wszystkie informacje, o które wystąpiła polska komisja, a także polski akredytowany przy MAK-u. Wciąż jednak, mimo że raport już powstał, nie mamy wiedzy o procedurach sprawowania kontroli przestrzeni powietrznej nad smoleńskim lotniskiem, nie znamy też norm regulujących w Rosji odpowiedzialność wojskowych kontrolerów lotu i systemu przyznawania im certyfikatów.
Jeśli jedna strona nie wywiązuje się z rzetelnego i pełnego udokumentowania pracy własnych służb odpowiedzialnych za bezpieczeństwo w ruchu lotniczym, to znaczy, że uchyla się od podania kwestii, które są wymogiem międzynarodowym - podkreśla były wiceminister.
Kolejny przykład złamania zapisów załącznika trzynastego to brak zgody Rosjan na uczestnictwo polskiego przedstawiciela w oblocie lotniska w Smoleńsku po katastrofie. Oceniano wtedy między innymi stan techniczny urządzeń nawigacyjnych. Zgodnie z konwencją, akredytowany miał prawo uczestniczyć we wszystkich czynnościach prowadzonych przez MAK.