"Brytyjczycy zaczęli nagle wewnętrznie analizować, co to znaczy być Europejczykiem, czym jest Unia Europejska, z czego się zrodziła. I zorientowali się, że myślą zupełnie inaczej niż Francuzi, Niemcy, Polacy. (…) Paradoksalnie można powiedzieć, że tak naprawdę uczą się dopiero bycia Europejczykami" - mówi londyńskiemu korespondentowi RMF FM Bogdanowi Frymorgenowi dr Michał Garapich - antropolog z Uniwersytetu Roehampton w Londynie, autor książek i projektów antropologicznych, badacz polskiej emigracji na Wyspach. Jak podkreśla: "Dopiero za 10 lat Brytyjczycy popatrzą wstecz i zorientują się, że ‘zaraz, zaraz, straciliśmy tutaj masę rzeczy!’". To rozmowa o brexicie i europejskiej tożsamości. Przeczytajcie!
Bogdan Frymorgen: Jak brexit wpłynie na tożsamość europejską?
Dr Michał Garapich: Optymistyczna wersja jest taka, że dobrze wpłynie. Że będziemy o tym rozmawiać. Zresztą najlepszy dowód, że w tym kraju o Europie i Unii Europejskiej, tożsamości europejskiej zaczęto rozmawiać dopiero po referendum (ws. wyjścia Wielkiej Brytanii z UE - przyp. RMF). Nagle Brytyjczycy zaczęli wewnętrznie analizować, co to znaczy być Europejczykiem, czym jest Unia Europejska, z czego się zrodziła. I zorientowali się, że oni myślą zupełnie inaczej niż Francuzi, Niemcy, Polacy. Że Unia Europejska to struktura instytucjonalna zrodzona z idei, ale też zrodzona z masakry, z wojen, z przekonania, że trzeba jednak wymyślić inną formułę współżycia, a nie tylko wyrzynanie się nawzajem - i tą formułą jest unia polityczna, handlowa, ale też tworzenie takiego organizmu - i może tożsamość europejska jest jednym z nich.
Brytyjczycy tak naprawdę dopiero się tego uczą, więc paradoksalnie można powiedzieć, że uczą się dopiero bycia Europejczykami.
Tak że na tożsamość europejską brexit może wpłynąć pozytywnie, ale w długofalowej perspektywie. Brytyjczycy teraz dopiero przekonają się, że za kilka miesięcy, czy za kilka tygodni, czy za kilka dni prawa Europejczyka zostaną im nagle odebrane - na własne życzenie.
Będzie to bardzo stopniowy proces, bo tych 12 pierwszych miesięcy takiego rozruchu brexitowego czy okresu przejściowego da obu stronom czas na przyzwyczajenie się do nowej rzeczywistości.
Oczywiście. Można powiedzieć, że wszystkie zmiany społeczne następują powoli, jest pewna gradacja tych zmian itd. Dopiero za 10 lat Brytyjczycy popatrzą wstecz i zorientują się, że "zaraz, zaraz, straciliśmy tutaj masę rzeczy: straciliśmy wolny dostęp do europejskich rynków pracy, edukacyjnych, straciliśmy głos przy stole decyzyjnym, gdzie coś się dzieje - już nie mówiąc o dziurze finansowej". No ale to jest bogaty kraj, który - przypuszczam - pewnie w jakimś stopniu się podniesie.
Pytałeś o tożsamość europejską. Brytyjczycy stawali się dopiero Europejczykami. Zwłaszcza Londyn jest europejskim miastem, teraz można go tak definiować - 20 lat temu tak nie było.
Ale wydaje się, że w gruncie rzeczy nigdy się Europejczykami nie czuli - czemu dali wyraz w referendum.
A może właśnie teraz bardziej czują się Europejczykami, właśnie teraz dopiero czują, jak stracą pewne rzeczy albo jak nagle te byty polityczne zaczynają dryfować w inne strony.
Paradoksalnie przekonali się o tym głównie za sprawą Irlandii. Za sprawą tych swoich "młodszych, słabszych kuzynów" - jak ich traktują - którzy nagle się postawili i powiedzieli: "My jesteśmy Europejczykami, my mamy więcej wspólnego z Brukselą niż z wami - zwłaszcza, jak chcecie nam tutaj narzucać swój kolonialny dyktat".
Czy brexit siłą rzeczy pchnie Wielką Brytanię w kierunku Ameryki? Czy Brytyjczycy staną się bardziej amerykańscy?
Wydaje mi się, że Brytyjczycy - jak już raz weszli na drogę "europeizacji"... mówię tu trochę z przekąsem, ale odnoszę się do tego, jak np. Londyn jako miasto wyglądał 20 lat temu, 30 lat temu - kiedy trudno było powiedzieć, że było to europejskie miasto. Było w jakimś sensie zapyziałe, było specyficzne - a to, jakim kosmopolitycznym tyglem kultury, ekonomii się stało, jest m.in. zasługą bycia w Unii Europejskiej.
Ale równocześnie Brytyjczycy zawsze starali się mieć również idealny układ z Ameryką. Zawsze starali się mieć optymalne profity ze wszystkich możliwych światów.
Wydaje mi się, że po brexicie nie staną się bardziej amerykańscy. Natomiast na pewno pojawi się pewna kontra wobec tego prawicowego, bardziej ksenofobicznego skrętu z ostatnich lat.
Czyli wyspa - ale mimo wszystko w morzu Europy.
Tak, bo więzi zawodowych, rodzinnych, społecznych, przyjacielskich itd. nie zrywa się tak łatwo.
Mamy do czynienia z ogromną zmianą demograficzną, kulturową, społeczną tego kraju. Ale to, jak Brytyjczycy odnaleźli się w tym - i jednocześnie w tyglu europejskim, pokazuje, że jest to kraj, który cały czas ma społeczeństwu wiele do zaoferowania, ale przede wszystkim, że jest to kraj, który jest mimo wszystko otwarty, i że ten model brytyjskiej wielokulturowości jakoś funkcjonuje.
Przypuszczam, że w kontekście wyjścia z Unii Europejskiej Brytyjczycy będą chcieli udowodnić, że mimo brexitu są nadal otwarci i nadal przyjmują obcokrajowców z różnych krajów.
Wydaje mi się, że dla nich samych jest to być może taki proces dojrzewania - i że w pewnym momencie zdadzą sobie sprawę z tego, co stracili.
Dla Europy Wielka Brytania zawsze będzie bardzo smakowitym kąskiem - to jednak 40-letnia historia, związki kulturowe, muzyka, film, literatura...
...przede wszystkim unikalna perspektywa spojrzenia na Europę: trochę z boku, z dystansu, z anglosaskim przekąsem, sarkazmem, poczuciem humoru - ale też z gigantycznym wpływem na Amerykę. I brak tego będzie w Europie bardzo silnie odczuwalny.
Nie zdajemy sobie sprawy, co to może znaczyć w dłuższej perspektywie.
Europa będzie jeszcze bardziej egzotyczna, czyli jeszcze ciekawsza. Ludzie będą zaglądać tu jeszcze częściej, z grubszymi portfelami - choć ta kwestia: czy będzie drożej, czy będzie taniej, jest wciąż otwarta.
Ja myślę, że Wielka Brytania zachowa status państwa, które ma cały czas bliskie związki z Europą.
...ale jest świadome tej swojej inności, prawda? I to jest niezwykły atut.
Oczywiście. Ale to równocześnie bardzo skomplikowany temat, bo Brytyjczycy będą musieli wyplątać się z ogromnej liczby instytucjonalnych, formalnych związków.
Chociażby nauka: brytyjskie uniwersytety, brytyjska nauka gigantycznie na tym wszystkim tracą. Ale - z tego, co widzę - zaczęto już się adaptować do nowej sytuacji za pomocą różnych administracyjnych, formalnych zabiegów. No jest trochę kombinowania. Jak tu mieć kampusy w Europie, jak tu otworzyć filię Oxfordu we Włoszech...
Czyli jak w organizmie: powstał pewien zator - ale organizm szuka pośrednich połączeń, nowego krwiobiegu, nowych żył, arterii - żeby móc dalej jako całość funkcjonować.
To jest dobre porównanie. Trzeba pamiętać, że Brytyjczycy są do bólu pragmatyczni. Oczywiście brexit nie do końca o tym świadczy - ale są do bólu pragmatyczni w tym dawaniu sobie rady z problemami i przeciwnościami losu.
Ten problem sami sobie stworzyli, ale równocześnie, żeby np. zachować wiodący status nauki brytyjskiej w Europie i na świecie, będą musieli w jakimś sensie kombinować. I możliwe, że paradoksalnie wpłynie to na zwiększenie obecności naukowców angielskich czy anglojęzycznych w Europie - co nie będzie w sumie takie złe.