Nieżyjącej Kamili Skolimowskiej zadedykowała medal wicemistrzyni olimpijska w rzucie młotem Anita Włodarczyk. W Londynie startowała w rękawicach i butach należących przed laty do zwyciężczyni konkursu igrzysk w Sydney w 2000 roku.
Włodarczyk przyznaje, że olimpijskie srebro znaczy dla niej więcej od mistrzostwa świata. Medal igrzysk jest największym marzeniem każdego sportowca. Mam już złoto MŚ, złoto i brąz ME. Po części jestem spełniona. Jak widać zaraziłam się "chorobą" Tomka Majewskiego (dwukrotny mistrz olimpijski w pchnięciu kulą), tyle że nie złotem, a srebrem - mówiła po zwycięskim finale.
W finale, podobnie jak w środowych eliminacjach, zawodniczka startowała w rękawicy i butach Kamili Skolimowskiej. Zaraz po wejściu na stadion spojrzałam w niebo i pomyślałam, aby Kama była ze mną. I była. Kiedy wchodziłam do koła przed piątym i szóstym rzutem też patrzyłam w górę i prosiłam Kamilę, żeby rzucała razem ze mną. Dziękuję jej i dedykuję ten medal - opowiadała wzruszona Włodarczyk.
Buty "Kamy" miałam od trzech lat. Na ostatnim zgrupowaniu, w ośrodku "Cetniewo" we Władysławowie, wyjęłam je pierwszy raz z szafki i zacząłem rzucać, aby "dotrzeć". One mi pomogły, rękawica mi pomogła i po 12 latach znów Polka ma medal w tej konkurencji - cieszyła się nasza reprezentantka.
Młociarka zdobyła srebro rzutem 77,60m, jednak przy "spalonej" próbie młot poszybował jeszcze dalej. Był w granicach 78 metrów. Niestety, wypadł poza promień. Obszernie zakręciłam, nie zdążyłam szybciej postawić prawej nogi przy ostatnim obrocie. W dwóch ostatnich rzutach już się przestawiłam i młot spadał prawidłowo - wyjaśniała Włodarczyk.
Pytana, czy Rosjanka Tatiana Łysenko była nie do pokonania, odpowiedziała: Nie wiem dokładnie, jaka była odległość przy tym "spalonym" rzucie, czy bym ją pokonała. Ale już 19 sierpnia w Memoriale Kamili Skolimowskiej w Warszawie zapowiada się ciekawa rywalizacja o to, która powalczy o przekroczenie granicy 80 metrów.
W trakcie zawodów Polka w pewnym momencie spadła na czwarte miejsce. Jak jednak twierdzi, wcale się nie denerwowała. Wiedziałam, że jestem mocna psychicznie. Zdawałam sobie sprawę, że w tym momencie zawody się nie kończą. Walczyłam i poprawiałam się. Co dziwne, po raz pierwszy łapały mnie skurcze. Warto było rzucać z bólem - mówiła.
Wkurzyłam się tylko przed ostatnim rzutem, gdyż Heidler otrzymała dodatkową szansę i jeszcze raz rzucała. Cieszę się, że jednak ją pokonałam. Takie zamieszanie nie powinno mieć miejsca w igrzyskach. Jakiś problem z aparaturą pomiarową był także w eliminacjach przy mojej pierwszej próbie - opowiadała. Niemka Betty Heidler ciągle podchodziła do sędziów i z nimi dyskutowała. Dlatego długo nie było wiadomo, jaka jest ostateczna kolejność.
Włodarczyk przyznała, że wczorajszy dzień od samego rana był dla niej wyjątkowy. Zaraz po obudzeniu chciałam startować, nie mogłam się doczekać. Nigdy wcześniej nie miałam takiego objawu. Teraz już będę wiedziała, że to dobry znak... Obejrzałam występ kajakarki Marty Walczykiewicz, spotkałam się z rodzicami, bratem. Najgorsze byłoby siedzenie w pokoju w wiosce olimpijskiej - opowiadała.
Młociarka mocno wierzy, że Polacy mają jeszcze szanse na medale. Miejmy nadzieję, że nie będę tą, która domknie worek z krążkami. Są jeszcze dwa dni rywalizacji - podsumowała.