Nie ma szans na ustalenie, co było na części nagrań zarejestrowanych przez kelnerów w tak zwanej aferze podsłuchowej – ustalili reporterzy śledczy RMF FM. Chodzi o nośniki, na których mogło być nawet kilkaset godzin nagrań, a które wydobyto z dna Wisły. Od pół roku głównymi podejrzanymi w sprawie są dwaj kelnerzy Łukasz N. i Konrad L., którzy twierdzą, że na zlecenie biznesmenów Marka Falenty i Krzysztofa Rybki zakładali podsłuchy przy stołach.
Początkowo Łukasz N. i Konrad L. nagrania od razu przekazywali biznesmenom. Obaj dostawali za to po kilka tysięcy miesięcznie. Po pewnym czasie jeden z nich zaczął kopiować treści nagrań na swój komputer. Kiedy odsłuchał kilka taśm, przestraszył się, zniszczył twardy dysk, a potem wrzucił go do Wisły.
Prokuratura ma tylko te nagrania, które przekazali dziennikarze, a listę nagranych ustalono na podstawie zeznań kelnerów.
Wydobyte z wody nośniki trafiły do jednej ze specjalistycznych firm, trudniących się odzyskiwaniem danych komputerowych. Eksperci przez kilka miesięcy starali się odtworzyć nagrane rozmowy, jednak bezskutecznie.
Jak usłyszeliśmy w praskiej prokuraturze, wcześniej, zanim śledczy wystąpili do tej firmy o pomoc, oględziny zniszczonego twardego dysku prowadzili agenci ABW. Poinformowali jednak prokuraturę, że specjaliści z ich laboratorium nie są w stanie odczytać zapisów rozmów.
Od lipca 2013 roku w dwóch warszawskich restauracjach podsłuchano kilkadziesiąt osób z kręgu polityki, biznesu oraz byłych i obecnych funkcjonariuszy publicznych. Część nielegalnie podsłuchanych rozmów została opisana w tygodniku "Wprost". Prokuratura pod koniec czerwca postawiła zarzuty biznesmenom Markowi Falencie i Krzysztofowi Rybce oraz Łukaszowi N. i Konradowi L. - pracownikom restauracji, w których dokonywano podsłuchów.