„Od jakiegoś czasu moje marzenia i moją głowę rozpalają projekty i góry, których nazw nikt nie umie wymówić albo które tych nazw nie mają. Kręcą mnie zdjęcia stromych, trudnych ścian w odległych rejonach Ziemi i nie myślę teraz o ośmiotysięcznikach” – tak o swoich planach i nowych celach mówi Adam Bielecki. „Szukałem na siebie nowej formuły i zrozumiałem, że spośród tak wielu aspektów wspinania, tym pociągającym mnie najbardziej jest eksploracja” – zaznacza himalaista, który dokonał pierwszych zimowych wejść na dwa ośmiotysięczniki - Broad Peak i Gasherbrum I. W rozmowie z dziennikarzem RMF FM Michałem Rodakiem ujawnia też szczegóły swojej najnowszej wyprawy, opowiada o rozwoju programu Polski Himalaizm Sportowy i wyjaśnia, czy udział w długodystansowych wyścigach rowerowych daje mu tyle samo adrenaliny, co wyprawy na najwyższe szczyty świata.
Michał Rodak: Bardziej kręcą cię obecnie rowery czy góry?
Adam Bielecki: Bardzo często ostatnio dostaję to pytanie. Spokojnie, nie porzucę gór na rzecz roweru. Rower to hobby, to sposób na trening i spędzanie wolnego czasu, a gór chyba nigdy nic mi nie zastąpi. To nie jest przecież tak, że ja się tylko wspinam. Latam na paralotniach, jeżdżę na rowerze, zdarzało mi się skakać ze spadochronem, jeżdżę na splitboardzie, nurkuję z butlą, trochę też w życiu żeglowałem... Lubię czasami mieć jakąś odskocznię i popróbować innych sportów, mniej lub bardziej ekstremalnych.
Może wciągnęła cię adrenalina? W ostatnim roku wziąłeś udział w kilku wyścigach rowerowych ultra. To trochę zastępuje ci tę adrenalinę wyprawową i to mocne zmęczenie, które pojawia się podczas wypraw?
Szczerze mówiąc, te wyścigi ultra lubię za to, że to jest taka piękna odskocznia od codzienności i pędzącego świata. Mam też dobre wytłumaczenie, bo jest to przecież świetny trening. Rzeczywiście, taki długotrwały wysiłek w tlenie to jest dokładnie to, co czeka mnie podczas długiej wyprawy, gdzie przez wiele dni muszę dzień po dniu się wspinać. Natomiast to, co tak naprawdę bardzo lubię to to, że jak ostatnio pojechałem wyścig Wschód 1400, to przez tydzień odłączyłem się od internetu, od telefonu, od komputera, od maili i jechałem na rowerze. Wydaje mi się, że - biorąc pod uwagę tempo życia w dzisiejszych czasach - to jest to olbrzymi luksus, rzecz bardzo cenna i na ten wyścig Wschód 1400 patrzę trochę jak na moje tygodniowe wakacje. Przejechałem całą Polskę. Byłem w absolutnie przepięknych miejscach i tak sobie myślę, że jakbym miał osobno jeździć w te wszystkie parki krajobrazowe i narodowe, przez które prowadziła trasa, to by mi życia i urlopów nie starczyło, a tu za jednym zamachem udało się przejechać całą wschodnią granicę Polski. To więc dla mnie taki odpoczynek od świata, czas dla siebie, czas na przemyślenie sobie całego życia, fajna przygoda i wysiłek. Ja to lubię. Lubię zmęczenie, lubię taki długotrwały wysiłek. Rower sprawia mi dużo frajdy. Jeżdżę na nim coraz lepiej i nawet trochę zaczynam się na nim ścigać.
Jak w takim razie przyjęło cię środowisko rowerowe? Pewnie podobnie jak górskie, jest to środowisko trochę zamknięte. Jak nowy zawodnik w stawce podziałał na tych już doświadczonych?
Dwojako, jak zwykle. W świecie rzeczywistym było super, a w internecie to bywało różnie. Rzeczywiście, wzbudzam trochę sensację na tych wyścigach, ale to są najczęściej bardzo miłe, życzliwe i sympatyczne reakcje. Ludzie się cieszą, że ktoś inny łapie taką samą zajawkę jak oni. Jest też jednak i druga strona medalu. Pamiętam, że jak wrzucałem pierwsze swoje zdjęcia z roweru na media społecznościowe, a faktycznie o tej jeździe na rowerze nie miałem zielonego pojęcia, to tak 30 procent komentarzy to było: "Te 'oksy' na kask!", "Ściągnij te zatyczki z wentyla!"... Okazało się, że łamię szereg przepisów rowerowej etykiety, o których absolutnie nie miałem pojęcia. Teraz się już trochę poduczyłem. Patrzę na to z przymrużeniem oka, ale rzeczywiście jest to takie środowisko, które ma swój kod kulturowy, językowy i trzeba przestrzegać szeregu zasad, bo inaczej jest się postrzeganym jako odszczepieniec.
To przejdźmy już do gór. Ostatnio napisałeś w mediach społecznościowych, że przygotowujesz się do kolejnej wyprawy. Możesz już powiedzieć co to będzie?
Tak. To jest kolejny projekt Polskiego Himalaizmu Sportowego. Tym razem trzy zespoły wspinaczkowe jadą w Himalaje Gharwalu w Indiach. Każdy z tych trzech zespołów ma swój niezależny cel wspinaczkowy i każdy zespół chce wytyczyć nową drogę na jednym z okolicznych przepięknych szczytów. W Gharwalu znajdziemy szczyty poniżej 7000 metrów. Są przy tym bardzo ładne, strzeliste, trudne technicznie. Jest tam szereg znanych w środowisku wspinaczy gór, ale też i poza, bo przecież Meru został rozsławiony przez film, a jest też Shivling czy Bhagirathi...
Czyli będziecie działać właśnie w rejonie tych najbardziej znanych szczytów? Opowiedz więcej o tym miejscu.
Jeśli chodzi o poszczególne cele, powinien o nich opowiadać szef każdego z zespołów. My chcemy poprowadzić nową drogę na trudnej, mikstowej, liczącej blisko 2 kilometry ścianie w takim słabo eksplorowanym zakątku tego masywu. Mamy mało informacji. Dla mojego zespołu to będzie wyprawa eksploracyjna. Dysponujemy kiepskiej jakości zdjęciami, więc sporo w tym wszystkim ekscytacji i niepewności co do tego jaki charakter będzie miał nasz ostateczny cel. Dopiero jak dotrzemy nawet nie do bazy, a dopiero jak założymy bazę wysuniętą, to będziemy mogli zobaczyć teren naszego działania i wybrać drogę do szczytu.
Czyli lecicie do Indii razem, tam się rozdzielacie i każdy z trzech zespołów zajmuje się już swoim celem?
Tak, te trzy zespoły działają niezależnie. Jeden z nich ma zupełnie odrębną bazę, a drugi zespół będzie współdzielił bazę z naszym, ale każdy zespół działa na swoim szczycie i swojej drodze.
Możesz już powiedzieć kto poza tobą bierze udział w tej wyprawie?
Tak. Wadim Jabłoński, Kuba Radziejowski i Ondrej Huserka to jest jeden zespół. Drugi to dwaj Mateusze - Więckowski i Grobel, a ja będę się wspinał z Damianem Granowskim i Kacprem Kłodą.
To będzie taka wyprawa eksploracyjna, o której marzyłeś? Rozmawialiśmy o tym 3 lata temu na festiwalu górskim w Lądku Zdroju i już wtedy wspominałeś o tych planach. Teraz to się realizuje.
Tak, rzeczywiście już wtedy sobie to wywróżyłem. Od dawna myślałem, żeby wycofać się czy może zmienić trochę profil działalności. Przestało mi się podobać to, co widzę na ośmiotysięcznikach i uwiadomiłem sobie, że te góry, o których kiedyś tak bardzo marzyłem, już nie są tymi górami, o których czytałem w dzieciństwie. Zrozumiałem, że spośród tak wielu aspektów wspinania, tym pociągającym mnie najbardziej jest właśnie eksploracja. Udaje mi się to w ostatnim czasie robić, bo przecież mam za sobą zrobienie nowej drogi w Peru w ramach wyjazdu Polskiego Himalaizmu Sportowego, a kolejny wyjazd PHS-u był już czysto eksploracyjny. To była mała, pięcioosobowa wyprawa do doliny Shimshal w Pakistanie, podczas której udało nam się wejść na 6 dziewiczych szczytów, z czego 4 to sześciotysięczniki. Na większość z nich weszliśmy technicznymi drogami, wspinając się. Zacząłem więc robić to, o czym wtedy rozmawialiśmy. Uświadomiłem sobie ostatnio, że być może należymy do ostatniego pokolenia, które może pojechać i być w dolinie, w której nigdy nie było żadnego człowieka, a do tego wejść na górę, na którą nikt wcześniej nie wszedł i wydaje mi się, że jest to bardzo ekscytujące. Dużo bardziej spełnia też te kryteria przygody, o której marzyłem kiedyś, jako ten mały chłopiec zaczytany w książkach o himalaistach. Rzeczywiście jesteśmy tam samodzielni i samo dotarcie do bazy często jest już przygodą samą w sobie. Na ośmiotysięcznikach istnieje cała infrastruktura zbudowana wokół zdobywania tych najwyższych szczytów, co odbiera ci możliwość bycia samodzielnym. Nawet gdybyś tego chciał, nie jest to po prostu możliwe.
Pociągnijmy temat wyprawy do Pakistanu, bo po powrocie bardzo mało o niej mówiliście. Te sześciotysięczniki, które tam zdobyliście, to rzeczywiście było dla was inspirujące wyzwanie? To już wtedy była dla ciebie taka prawdziwa eksploracja, o jakiej marzysz, a teraz na najbliższej wyprawie zrobisz w tym kierunku jeszcze kolejny krok?
To była eksploracja w pełnym tego słowa znaczeniu. Rejon, w którym działaliśmy, był rejonem praktycznie zupełnie nieeksplorowanym wcześniej alpinistycznie. Każde nasze wejście było wkraczaniem w teren dziewiczy. Kluczowa była właśnie ta przygoda. My jadąc w rejon doliny Gunj-e-Dur, w której działaliśmy, nie wiedzieliśmy czego się mamy spodziewać. Mieliśmy kilka zdjęć, mapy, ale nie wiedzieliśmy czy skała, którą tam zastaniemy, jest dobrej jakości oraz jakich rozmiarów ściany zobaczymy. Pamiętam ten moment, kiedy podchodziliśmy pierwszy raz do bazy wysuniętej. Gdy widok na te szczyty, na to górne piętro doliny zaczął się odsłaniać, to ta ekscytacja była niesamowita. Cały czas zastanawialiśmy się czy my przyjechaliśmy tu na darmo i cały nasz wysiłek będzie się opierać na chodzeniu po kupkach śniegu czy też z kolei okaże się, że wzięliśmy za mało ciężkiego sprzętu i mamy zbyt mało czasu, bo to będą po prostu wielkie i pionowe ściany. Koniec końców wyszło coś pośredniego. Działaliśmy stosunkowo krótko. Chcieliśmy zrobić jak najwięcej pierwszych wejść. Nie chcieliśmy wchodzić najłatwiejszymi drogami, ale też nie pakowaliśmy się w jakieś bardzo duże trudności. Wydaje się, że te góry spełniły swoje zadanie doskonale, aby móc nauczyć się takiego działania w zupełnie nieznanym, dziewiczym terenie. Była też z nami trójka młodych kolegów, dla których to był pierwszy wyjazd w wysokie góry. Chyba każdy z nich pobił na tym wyjeździe rekord wysokości. Pod kątem wspinaczkowym cele te nie były super poważne, ale też i nie łatwe. Myślę, że teraz ta wyprawa to jest to samo, ale krok dalej. Będziemy się wspinać po większych i trudniejszych ścianach.
A kiedy wylatujecie?
26 września mamy wylot z Polski a wyjazd potrwa jak zwykle około 5 tygodni.
Wspomniałeś już krótko o górach najwyższych, które są zatłoczone, ale chciałbym na dłużej zatrzymać się przy tym temacie. Czy to oznacza, że ośmiotysięczniki na ten moment sobie odpuszczasz?
Zawsze miałem takie podejście, że żyję kolejnym projektem i nigdy nie ładowałem się w deklaracje, że teraz to ja będę robił to, teraz będę robił siamto albo będę robił jakąś kolekcję, koronę lub jeszcze coś innego... Faktycznie, od jakiegoś czasu moje marzenia i moją głowę rozpalają projekty i góry, których nazw nikt nie umie wymówić albo które tych nazw nie mają. Kręcą mnie zdjęcia stromych, trudnych ścian w odległych rejonach Ziemi i nie myślę teraz o ośmiotysięcznikach. Jednym okiem z umiarkowaną uwagą śledzę te informacje o kolejnych rekordach czy liczbie osób, które gdzieś tam weszły. Za każdym razem jak czytam jakieś doniesienia z ośmiotysięczników, to de facto się cieszę, że już tego nie robię i że mnie tam nie było.
Na pewno masz na myśli na przykład tegoroczne K2 latem.
Tak, między innymi. Nie jest jednak też tak, że nigdy nie wrócę na ośmiotysięczniki. Polubiłem tę atmosferę rozrzedzonego powietrza, tę walkę z problemem wysokości. Wiem też, że mam do tego predyspozycje i zawsze miałem takie marzenie, żeby poprowadzić nową drogę na ośmiotysięczniku w lekkim stylu w małym zespole. To marzenie cały czas we mnie pozostaje. Myślę, że chciałbym wrócić na 8000 metrów, natomiast wiem na pewno, że to będzie wtedy jakiś ciekawy projekt i spróbuję to tak rozegrać, żeby nie trafić w szczyt sezonu na drodze normalnej, gdzie co chwilę trzeba ratować jakiegoś turystę.
Gdy rozmawiam z ludźmi ze środowiska, to - jako laik - mam wrażenie, że na pewno u nas w Polsce, ale może także na całym świecie mamy teraz etap poszukiwania nowego podejścia po zamknięciu tematu zimowego K2 i przejęciu przez górski przemysł kolejnych szczytów. Wiele osób się zastanawia w którym kierunku powinno to teraz pójść. Ty też masz takie wrażenie, że mamy w górach wysokich moment przejściowy?
Trudno mi mówić za innych. Ja rzeczywiście od jakiegoś czasu szukałem na siebie nowej formuły. Musiałem sobie odpowiedzieć na pytanie: "Co mnie w tych górach pociąga? Co ja chcę w nich robić?". Wszystko dlatego, że okazało się, że ośmiotysięczniki nie dają mi tego, czego oczekiwałem. Po wejściu latem na K2 wiedziałem, że wychodzenie drogami normalnymi na kolejne ośmiotysięczniki to jest krok wstecz i to nie jest coś, co mnie bawi. Znalezienie z kolei nowej, logicznej linii na ośmiotysięczniku w chwili obecnej nie jest łatwe, bo te linie są albo w miejscach, które są z powodów politycznych trudno dostępne, albo organizacja karawany jest trudna, albo po prostu te ściany są bardzo niebezpieczne, a poza tym i tak tę bazę często musimy dzielić z wyprawami komercyjnymi.
A czy ten okres przejściowy w górskim świecie nie jest szczególnie bolesny dla młodych ludzi, którzy wchodzą teraz we wspinaczkę, w himalaizm? Ty masz wyrobioną markę. Masz pewną medialność i własnych sponsorów, którzy cię wspierają, ale tym młodym może być w tym momencie o wiele trudniej.
Tak. Myślę, że masz trochę racji. Mam takie poczucie misji i chęć, żeby edukować. Edukacja to najlepszy sposób na zmianę, której sobie życzymy. Mam teraz taką potrzebę edukowania ludzi i pokazywania im, że ośmiotysięczniki, które tak reklamowałem swego czasu, to też nie wszystko. Wspinanie nie kończy się na ośmiotysięcznikach. Wydaje mi się, że alpiniści i wspinacze mają jasno określone cele i one się od wielu lat nie zmieniają. Wspinanie w stylu lekkim, w stylu alpejskim, na możliwie trudnych technicznie ścianach i możliwie dużych wysokościach przynajmniej od lat 60-70-tych, czyli gdy narodził się modernistyczny alpinizm, jest takim kierunkiem, w którym ta ścisła czołówka zmierza. Zmieniło się to, że rzeczywiście o ile kiedyś samo wejście na ośmiotysięcznik, nawet zwykłą drogą, było wyzwaniem i wyczynem, to w chwili obecnej nawet trudne góry - bo K2 to jest przecież trudna, piękna i wysoka góra - zostają zamienione w swego rodzaju park linowy. Trzeba wyraźnie odróżnić wspięcie się na K2 własnymi siłami, a wspięcie się tam po poręczówkach rozpiętych przez kogoś. Ciężko więc szukać tych nowych celów na ośmiotysięcznikach. Andrzej Bargiel musiał pojechać jesienią na Everest, bo pewnie wolałby tam zjechać na nartach wiosną, ale wejście wtedy bez tlenu przy tych tłumach i jechanie na nartach pomiędzy tymi wszystkimi ludźmi byłoby niemożliwe. To jest ta zmiana, z którą musimy się mierzyć. Wyraźnie widać, że zainteresowanie medialne pozostało jednak na ośmiotysięcznikach. Łatwiej zainteresować media, sponsorów i publiczność kolejnym, może już 1894. wejściem z tlenem na jakiś ośmiotysięcznik niż wejściem trudną technicznie drogą na dziewiczy szczyt w Karakorum. Takie są fakty, ale nie mnie z tymi faktami dyskutować. Ja też się z tym mierzę, ale to co jest popularne, nie powinno nam definiować tego, czym się w życiu zajmujemy. Na pewno nie jest tak w moim przypadku. Staram się robić we wspinaniu to, co mnie w nim cieszy i to, co lubię. Obecnie to jest właśnie techniczne wspinanie na niższych wysokościach, ale w naprawdę dzikich rejonach.
Kierunek i tempo rozwoju Polskiego Himalaizmu Sportowego budzi twoją nadzieję, że - jeśli chodzi o polskich wspinaczy - w kolejnych latach będzie dobrze?
Niezbyt elegancko chwalić program, w którego radzie programowej się zasiada, ale myślę, że Polski Himalaizm Sportowy robi świetną robotę. Jestem przekonany, że w ciągu kilku lat, pojawią się polskie bardzo klasowe przejścia w górach wysokich i to wcale nie jest bardzo odległa perspektywa czasowa. To jest program rozpisany na kilka lat, w ramach którego już odbył się szereg fajnych, bardzo spektakularnych wspinaczek na niższych szczytach, ale te cele są też coraz poważniejsze z sezonu na sezon. Patrzę w przyszłość z bardzo dużym optymizmem. Jest sporo młodych wspinaczy, którzy są bardzo mocni technicznie, zmotywowani, poświęcają czas na wspinanie i organizują sobie życie pod to wspinanie. Oni mają głowy pełne marzeń, ciężko trenują i są piekielnie mocni. Jestem przekonany, że oni w pewnym momencie dojrzeją. Być może PHS ułatwi im to dojrzewanie, aby mogli realizować naprawdę światowej klasy cele w górach wysokich.
A te cele najbardziej długoterminowe, takie finalne, to mogą być na przykład przejścia, które mogą liczyć na nominacje do Złotego Czekana albo nawet jego zdobycie?
Cieszę, że od dobierania ludzi po to, aby wejść zimą na K2 doszliśmy do tego, że teraz pomagamy ludziom realizować ich własne górskie marzenia. Można powiedzieć w uproszczeniu, że to jest ten kierunek, który pozwala zdobyć Złoty Czekan. Nadążamy za tym współczesnym kierunkiem w profesjonalnym wspinaniu, czyli - powtórzę - stawiamy na trudne technicznie wspinanie w małym zespole, w lekkim stylu i na możliwie wysokiej górze. Za to się dostaje od wielu lat Złoty Czekan. My w PHS-ie w zdecydowanej większości w tym właśnie stylu się wspinamy.
Musimy poruszyć jeszcze jeden temat. Oglądałeś już film, którym wszyscy emocjonują się tej jesieni, czyli "Broad Peak"?
Tak, już go widziałem.
I jaka jest twoja opinia? Rozmawiałem o tym między innymi z Krzysztofem Wielickim i on wypowiadał się pozytywnie. Na pewno trudno się ogląda film między innymi o sobie...
Mam taką silną potrzebę obejrzenia go drugi raz i tak sobie postanowiłem, że będę się wypowiadał, gdy będę po drugim seansie. Rzeczywiście, ten pierwszy jest naładowany emocjami i oglądało się trudno. Na pewno źle nie jest, to mogę powiedzieć. Film z czystym sumieniem mogę polecić każdemu, by sam sobie wyrobił opinię, ale na ten moment nie chciałbym dawać ocen i gwiazdek. Mam potrzebę, by obejrzeć go drugi raz w spokoju i wtedy mogę recenzować.
Wszyscy na niego czekali, ale czy twoim zdaniem nie powstał jednak trochę za wcześnie od tamtych wydarzeń z 2013 roku?
A widziałeś film?
Jeszcze nie.
To jak zobaczysz, to porozmawiamy. Nie chcę za wiele zdradzać. Chciałbym zachęcić do obejrzenia i tu postawmy kropkę.
Rozmowę przeprowadzono podczas 27. Festiwalu Górskiego imienia Andrzeja Zawady w Lądku-Zdroju.