Już samo postawienie powyższego pytania budzi kontrowersje. Przeklinać przecież "nie wypada", a za głośne wywody nasycone słowami uznawanymi za wulgarne może nas nawet spotkać grzywna. Nie zmienia to tego, że przeklinanie w wielu kręgach zawodowych stanowi swego rodzaju normę. Może więc... coś ono nam daje?

REKLAMA

Tekst powstał przy współpracy z Copernicus Festival.

Autor: Marek Jakubiec

Problematyka wulgaryzmów niezbyt często staje się przedmiotem naukowych analiz. A jeśli już, to analizuje się ich walory literackie czy po prostu bada się częstość ich występowania. Inaczej jest w przypadku książki Benjamina Bergena, kognitywisty z Uniwersytetu w San Diego. Nie tylko próbuje on opisać różne typy wulgaryzmów, ale też zwraca uwagę na poznawcze mechanizmy naszego umysłu, które odpowiadają za przeklinanie. Przeprowadza nas przez różne hipotezy, które dotyczą charakterystycznych cech wulgarnych słów. Jego książka "What the f!", niedawno przetłumaczona na język polski i wydana przez Copernicus Center Press, ma charakter popularnonaukowy - ale nie znajdziemy w niej rewolucyjnych i często fałszywych stwierdzeń typu "inteligentni przeklinają częściej". Nic z tych rzeczy.

Bergen opisuje kilka różnych źródeł wulgaryzmów. Są to słowa powiązane z kilkoma rodzajami tabu: (1) religią (z czasem słowa dot. religii poza kontekstem religijnym funkcjonują jako przekleństwa; ang. profanity); (2) seksem; (3) fizjologią; (4) grupami stygmatyzowanymi czy prześladowanymi. Oczywiście, w zależności od tego, jaki język analizujemy, takich źródeł może być więcej, ale te mają najbardziej uniwersalny charakter.

Zazwyczaj przeklinamy po to, by dać upust swoim emocjom. Niekiedy jednak przekleństwa nie są wymawiane intencjonalnie - po prostu nam się przydarzają. Szczególnie ciekawy jest kazus włoskiego in questo caso oraz in questo cazzo. Pomyłka w tym przypadku może mieć (i miała - gdy idzie o szczegóły odsyłam do książki) dotkliwe konsekwencje. Nie wiemy do końca, jakie mechanizmy odpowiedzialne są za kontrolę słów, ale dysponujemy koncepcjami mającymi silne ugruntowanie empiryczne, w które Bergen przystępnie wprowadza czytelników.

Warto też wspomnieć o tym, że liczne słowa, które pierwotnie nie miały negatywnego wydźwięku, z czasem stały się przekleństwami (polski "Wacek" czy angielski "Dick"). Proces "wulgaryzacji" zaczyna się, gdy słowo zostaje powiązane z pewnym tabu (jednym z czterech powyższych). Jeśli jakieś słowo staje się wulgarne, wpływa to na wiele innych słów. Niektóre zyskują nowe znaczenie, a czasem powstają zupełnie nowe słowa (np. ang. kogut - rooster - zastąpiło, pierwotnie zupełnie niewinne, słowo cock). Po prostu potrzebne jest coś, żeby bez wzbudzania kontrowersji mówić o pewnej rzeczy, zwierzęciu czy grupie osób.

Społeczne znaczenie wulgaryzmów to równie istotny wątek. Na przykład, Bergen szczegółowo przeanalizował wyniki jednego z badań, które w opinii autorów wskazują na szkodliwość wulgaryzmów (szczególnie w kontekście wzrostu poziomu agresji). Przekonująco argumentował, że interpretacja autorów nie jest trafna.

Po lekturze książki możemy przyjąć (jeśli zgodzimy się z kalifornijskim kognitywistą), że wulgaryzmy wcale nie są tak szkodliwe, jak może się wydawać. Nie dotyczy to jednak ich szczególnego typu - obelg. Tu - jak zresztą można przypuszczać - ich szkodliwość i niszczący wpływ nie budzi wątpliwości. Liczne badania sugerują, że nawet sam kontakt z obelgą (np. wulgarnym określeniem jakiejś grupy społecznej) wpływa na negatywny stosunek do ludzi, których ona określa.

Jeśli chodzi o inny społeczny wymiar przeklinania, to mechanizmy cenzury okazują się mało skuteczne. Na przykład zapis g z 4 gwiazdkami (g****) w odpowiednim kontekście ludzie odczytują tak samo jak Państwo - dobrze wiecie, jakie litery kryją się za gwiazdkami i o jakie słowo chodziło.

Może więc rzeczywiście przeklinanie - ale "w powietrze", a nie wymierzone w ludzi - wcale nie jest takie szkodliwe, jak powszechnie się przyjmuje?

Lekcja przyrody


Zapraszamy do obejrzenia Lekcja przyrody: Benjamin Bergen, What the F. Prowadzenie: Małgorzata Majewska



Copernicus Festival to impreza, której celem jest popularyzacja nauki i filozofii, wyjaśnianie ich wpływu na życie społeczne oraz pokazywanie różnorodnych relacji między nimi a innymi dziedzinami kultury, w tym literaturą i sztuką. W tym roku, w związku z pandemią koronawirusa, spotkania z prelegentami przeniesione zostały do sieci. Hasłem przewodnim tej edycji Copernicus Festival jest czas.