„Przez prawie miesiąc nie miałam kontaktu z rodzicami. Wiedziałam, że oni nie mają samochodu, więc postanowiłam, że wydostanę ich z Mariupola” – mówi 23-letnia Anastazja w rozmowie z Polsat News. Kobiecie udało się wywieźć rodziców z miasta, które ostrzeliwane jest niemal od początku wojny. Jak opowiada, udało jej się to w ostatniej chwili. Kilka dni później dowiedziała się od sąsiadów, że w mieszkanie, w którym przebywali jej rodzice trafił rosyjski pocisk.

REKLAMA

23-latka pochodzi z Mariupola, kilka lat wcześniej wyjechała na studia do Charkowa. Postanowiła tam zostać i znaleźć pracę. W realizacji planów przeszkodziła jej wojna.

"Przez prawie miesiąc nie miałam kontaktu z rodzicami. Wiedziałam, że oni nie mają samochodu, więc postanowiłam, że wydostanę ich z Mariupola. Wynajęliśmy busa, kierowcę, skontaktowaliśmy się z wolontariuszami i dołączyliśmy do kolumny, która każdego ranka zbiera się w obwodzie zaporoskim" - mówiła Anastazja na antenie Polsat News.

Jak relacjonuje, całą podróż odczuwała ogromną niepewność. Drogi były zaminowane, w okolicy spadały bomby, a kiedy już udało się dotrzeć do miasta, nie było pewności, czy będzie można do niego wjechać. "Ludzie po prostu jechali i czekali na to, co się stanie. Być może kierowało mną poczucie, że w takich trudnych chwilach rodzina jest najważniejsza, że warto o nią walczyć. Przez drogę powtarzałam, że nie oddam nikomu mojej rodziny, byłam jedyną osobą, która mogła ich wyrwać z Mariupola" - mówiła Anastazja w rozmowie z Polsat News.

Kiedy udało się dotrzeć do miasta, 23-latka zobaczyła ogrom zniszczeń. "Pamiętam, że spojrzałam na jeden z bloków i zobaczyłam w nim dziurę na wylot. To było przerażające" mówiła. Jak opowiada, straszny był widok mogił na podwórkach i pomiędzy blokami. "Ludzie nie mogli nawet pochować swoich bliskich na cmentarzu" - dodała.

PRZECZYTAJ TAKŻE: Bracia spędzili tydzień pod ciągłym rosyjskim ostrzałem. "Mama kazała nie zostawiać domu"

"Najgorzej było po pierwszych czterech dniach. Wtedy myślałam, że nie dam rady tego przeżyć"

O koszmarze codziennego życia w Mariupolu opowiadała Polsatowi mama Anastazji, pani Oksana. "Najgorzej było po pierwszych czterech dniach. Wtedy myślałam, że nie dam rady tego przeżyć" - relacjonuje kobieta.

Jak mówiła, sąsiedzi starali się wzajemnie sobie pomagać. Jednak w mieście pojawiały się także informacje o kolaborantach, którzy zdradzali wrogom pozycje do ostrzelania.

Kiedy tylko córka przywiozła mnie w miejsce, gdzie było bezpiecznie poszłam do kościoła, zapaliłam dużą świeczkę i tam się wypłakałam. Wcześniej tego nie robiłam. Wiedziałam, że muszę wspierać męża, wspierać swoich sąsiadów.
przyznała kobieta.