Mija dokładnie 10 lat od historycznego, pierwszego zimowego wejścia Polaków na Broad Peak w Karakorum. Ze szczytu nie wrócili i na zawsze pozostali w górach Tomasz Kowalski i Maciej Berbeka. "Tomek chciał zapisać się w historii świata i himalaizmu. Ta wyprawa to było spełnienie jego marzeń i coś, na co czekał od lat" - podkreśla Agnieszka Korpal, ówczesna partnerka Tomasza Kowalskiego. W rozmowie z dziennikarzem RMF FM Michałem Rodakiem opowiada nie tylko o pięknej wspólnej przeszłości, ale przede wszystkim o tym, jak poradziła sobie z traumą po tragedii. "Zajęło mi 5 lat, by na nowo cieszyć się życiem i patrzeć w przyszłość. Ten pierwszy rok, dwa to była walka z czarną dziurą, która mnie wtedy otoczyła, a później robiło się coraz jaśniej, jaśniej i jaśniej. On zawsze będzie ze mną. Jest takim moim aniołem stróżem. Natomiast życie toczy się dalej i jestem już teraz w innym miejscu" - przyznaje.
Michał Rodak, RMF FM: 10 lat minęło bardzo szybko. To czas, w którym wszystko, co się wydarzyło, można już sobie ułożyć w głowie czy ciągle czujesz, jakby te wydarzenia rozegrały się wczoraj?
Agnieszka Korpal: 10 lat to jest taki okres, w którym można sobie wiele rzeczy poukładać w głowie i zacząć żyć nowym życiem. Oczywiście to jest tak, że ta pamięć cały czas jest i Tomek zawsze będzie w moim sercu. Zawsze mówię, że kawałek jego duszy jest teraz w mojej duszy. Nie da się o tym zupełnie zapomnieć czy od tego odciąć. On zawsze jest ze mną, zawsze będzie ze mną. Jest takim moim aniołem stróżem. Natomiast życie toczy się dalej i jestem już w innym miejscu. Mam rodzinę, mam syna. Choć cały czas pamiętając o Tomku i będąc przy nim, wspominając go na różne sposoby, to jednak jestem już w innym miejscu w życiu.
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio
A jaki to był dla ciebie okres? Na pewno przechodziłaś przez różne etapy. Jak to wyglądało?
Faktycznie, można to podzielić na etapy, które oczywiście tak płynnie przechodziły i zazębiały się ze sobą. Było raz lepiej, raz gorzej. Trwało to dosyć długo zanim wróciłam do takiego normalnego życia i spoglądania na świat przez bardziej różowe okulary. Można powiedzieć, że 5 lat mi zajęło, żeby na nowo cieszyć się życiem i patrzeć w przyszłość. Ten pierwszy rok, dwa to była taka walka z czarną dziurą, która mnie wtedy otoczyła, a później robiło się coraz jaśniej, jaśniej i jaśniej.
Wróćmy na razie do tego, co było przed wyprawą na Broad Peak. Ile takich pięknych górskich - i nie tylko - przygód zaliczyliście razem?
Trochę tego było. Przez to, że byliśmy aktywnymi osobami i tak naprawdę ta aktywność, sport, rajdy przygodowe i góry nas połączyły, to można powiedzieć, że przez ten czas, w którym byliśmy razem, w zasadzie nasze życie toczyło się trochę wokół tego. Od wyjazdu do wyjazdu, od zawodów do zawodów... Byliśmy razem. Towarzyszyłam Tomkowi już na samym początku w Śnieżnej Panterze, wtedy kiedy chciał pobić rekord zdobycia pięciu siedmiotysięczników byłego ZSSR. Pojechałam z nim wtedy na wyprawę pod Pik Lenina i tam razem się wspinaliśmy. Było sporo różnych przygód - startów w zawodach, w rajdach przygodowych, w biegach górskich i treningów w Alpach, Tatrach czy w innych polskich górach. To był taki intensywny, fajny, aktywny czas.
Poznaliście się, gdy Tomek już część tych swoich różnych przygód miał za sobą. Którąś z tych historii ze swoich sportowych początków później szczególnie cię zamęczał?
Ojej, on tych historii miał po prostu całą masę. Gdy się poznaliśmy, swój życiorys miał tak bogaty i tak różnorodny, że naprawdę tych wspomnień miał wiele - i wspinaczkowych, i przez to, że odbył półtoraroczną podróż dookoła świata. Z tej podróży miał mnóstwo przeróżnych przeżyć. Na pewno jedna taka historia, która mu bardzo utkwiła w pamięci i którą często wspominał, była z trawersu Denali na Alasce. Wtedy wspinał się na tę jedną z gór zaliczanych do Korony Ziemi i wykonał tam taki trawers długą i trudną drogą. Razem ze swoim wspinaczkowym kolegą Szymonem Kałużą mieli trudne warunki i Tomek wpadł do szczeliny. Na szczęście Szymon wychwycił jego lot i udało mu się z niej wydostać. Wiem, jak może wyglądać wpadnięcie do szczeliny, jak może być stresujące i wierzę, że musiało wywrzeć na nim ogromne, ogromne wrażenie, bo często to wspominał i z takim dreszczykiem stresu, emocji wracało to do niego czasami. To była jedna z historii może bardziej przerażających, natomiast tych wesołych również było bardzo dużo.
A aktywność i sport to naprawdę było jego całe życie? To było coś, co go pochłaniało i zajmowało mu rzeczywiście 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu?
To jest ciekawe w Tomku i myślę, że warto to podkreślić, a na pewno wszyscy jego przyjaciele i znajomi to potwierdzą. Tomek był osobą, która - owszem - była bardzo skoncentrowana na górach. Na górach szczególnie, bo ten trening sportowy, czyli bieganie czy rajdy przygodowe, były bardziej po to, żeby utrzymać formę i to przygotowanie fizyczne pod wyprawy wysokogórskie, To wszystko mu zajmowało czas - i sport, i góry. Natomiast przy tym wszystkim i jeszcze otwieraniu Poco Loco, czyli swojej firmy, miał zawsze czas dla przyjaciół i dla znajomych. To było dla mnie fenomenem i zawsze mnie to zaskakiwało, bo ja byłam osobą, która miała sport, swoje cele i jakieś własne tematy, a on zawsze - mimo wszystko - znajdował czas na znajomości, na telefony, na spotkanie się wieczorem na piwo, na jakieś imprezy w weekend. Bardzo to lubił. To była dla niego niesamowicie ważna część życia i wiem, że wiele osób też się dziwiło, że tak zajęta osoba, z tyloma celami, potrafi jeszcze zadzwonić, pamiętać kiedy ktoś ma jakieś ważne wydarzenie w życiu, kiedy kogoś trzeba zmotywować i popchnąć do przodu. To naprawdę było coś, co bardzo mi imponowało.
Domyślam się, że dodatkowo zarażał innych tymi swoimi pasjami. Wciągał w nie pewnie swoich znajomych, zabierał ich gdzieś ze sobą. Tak to wyglądało?
Tak, zdecydowanie tak to wyglądało. Zresztą my też poznaliśmy się na takich wspólnych treningach, które Tomek organizował i aranżował, bo przecież zawsze chciał wszystkich tych, którzy robią coś podobnego, ze sobą łączyć i właśnie namawiać na wyjazdy, namawiać na treningi, namawiać na starty w zawodach. Miał też takie różne biznesowe, motywacyjne zapędy. Gdy wiedział, że jakiś znajomy czy przyjaciel chce otworzyć jakąś firmę czy zrobić coś swojego, to zawsze był tą osobą, która stała przy nim i motywowała, dopingowała, trzymała kciuki. Na wielu polach był takim motywatorem.
Wróciłem po latach do przeglądania jego bloga magisterkowalski.blogspot.com, którego prowadził. On opisywał tam wszystkie swoje aktywności. Są tam wspinaczki w Alpach, Tatrach, biegi, wyścigi rowerowe, jakieś ekstremalne wyzwania. Jest też przejście grani Tatr Zachodnich z Kacprem Tekielim i marzenie o przejściu całej tatrzańskiej grani. Opisywał również historię Śnieżnej Pantery, o której wspominałaś. Tam jest 5 lat zebranych przygód. Zbierał tam wszystko? To był taki jego sportowy pamiętnik?
Tak. Myślę, że bardzo dobrze to ująłeś. To był taki sportowy pamiętnik. Spisywał historie, żeby on mógł o nich pamiętać, ale też żeby inspirowały innych. Sam też śledził blogi i obserwował różnych wspinaczy ze świata, więc wiedział, że to jest w jakiś sposób inspirujące i motywujące. Tak, zależało mu na tym, żeby jakoś to spisywać. Zawsze znajdował czas, żeby usiąść wieczorem i chociaż tych parę słów sklecić, co wydaje mi się było takim ciekawym podejściem, bo sama dobrze wiem, że czasami po zawodach czy jakichś trudnych momentach wyprawowych nie chce się tego robić. Nie ma się wtedy czasu, chce się odpocząć. On jednak konsekwentnie siadał do komputera, zbierał kilka zdjęć, robił jakiś wpis i dzięki temu jest zapis tego, co on robił i wiem, że do tej pory to motywuje ludzi i wiele osób wraca na tego bloga.
Mam wrażenie, że można to też nazwać waszym wspólnym pamiętnikiem. Są tam wasze wspólne zdjęcia, twoje imię przewija się w wielu wpisach. Widać, że większość tych rzeczy robiliście razem.
Tak, oczywiście od momentu, kiedy się poznaliśmy, bo jest tam też sporo wpisów z podróży dookoła świata czy właśnie z tych pierwszych wspinaczek, gdzie siłą rzeczy mnie nie ma. Natomiast tak - od kiedy się poznaliśmy w zasadzie większość rzeczy robiliśmy razem. Towarzyszyłam Tomkowi w wielu tych momentach, wyjazdach. Może mniej wspinaczkowo, ale tak treningowo i górsko na pewno. Dla mnie to też jest kawał wspomnień. Na podstawie tego bloga powstała książka, która podobnie się nazywa i która dla mnie też była ważna i była fajnym zapiskiem naszej wspólnej historii. Są tam oczywiście głównie te rzeczy związane ze sportem i z górami, a naszego prywatnego życia tam w zasadzie nie ma, ale tak - na pewno jest to fajna, chronologiczna pamiątka.
Ostatni wpis jest z 16 stycznia 2013 roku. To jedyna notka z zimowej wyprawy na Broad Peak. Jest tam między innymi takie zdanie: "Czuję się tu tak, jakbym był jakimś młodym gitarzystą z początkującego zespołu i zagrał razem z Mickiem Jaggerem i Rolling Stonesami na pełnym stadionie Wembley. To chyba dobre porównanie". Ta wyprawa to było spełnienie jego życiowych marzeń? Przez lata o tym mówił, opowiadał? Chciał zrobić coś takiego w swoim życiu?
Zdecydowanie. Taka wyprawa z prawdziwego zdarzenia na ośmiotysięcznik, z wielkimi postaciami z historii polskiego himalaizmu, to było dla niego naprawdę wielkie marzenie. Wiele razy mówił i powtarzał, słyszałem to wielokrotnie, że chciałby zrobić coś takiego, żeby zapisać się w historii świata, w historii himalaizmu. Ta wyprawa zimowa na Broad Peak, czyli próba pierwszego, historycznego zimowego zdobycia góry, to było po prostu totalne spełnienie jego marzeń i coś takiego, na co on czekał od lat. Czuł, że to wszystko, co robił wcześniej, było po to, żeby na ten Broad Peak pojechać. Widziałam jaki jest podekscytowany, jak bardzo chce jechać na tą wyprawę i faktycznie wierzę, że właśnie tak się czuł jak napisał, bo Maciej Berbeka czy Krzysiek Wielicki to były osoby, które podziwiał. Znał całą historię ich górskiej drogi, wszystko o nich wiedział, wszystko o nich pamiętał, więc gdy spotkał Macieja Berbękę i Krzyśka na lotnisku, to był bardzo podekscytowany i się z tego cieszył. To później się przewijało także w mailach, które pisał z bazy. Nie pisał już wpisów na bloga, bo nie mieli tam super internetu, natomiast wiem z maili, które wysyłał, że to faktycznie było spełnienie jego marzeń.
A jak to się stało, że on się znalazł w składzie tej wyprawy? Czytałem wspomnienie, że bardzo mocno o to zabiegał i często rozmawiał o tym z Arturem Hajzerem i Krzysztofem Wielickim. To rzeczywiście było tak, że miał taki upór, dążył do tego przez dłuższy czas i w końcu mu się udało?
Może to nie było tak, że dzwonił do nich codziennie i mówił: "Tak, ja chcę jechać", bo to może za dużo powiedziane, natomiast on zawsze mówił i Artur o tym wiedział, i Krzysztof, że on jest w pełnej gotowości, że może jechać w każdej chwili i jest na to w pełni gotowy. Faktycznie było tak, że z Arturem rozmawiał parę razy. Artur też, zbierając skład na Broad Peak, wysłał Tomkowi taką listę przejść treningowych, które ma zrobić w Alpach. Artur chciał wiedzieć, czy naprawdę Tomek jest w tym sezonie i w tym momencie życia na to przygotowany. Oczywiście Tomek wszystkie rzeczy z tej listy wypełnił i jeździł w Alpy, żeby to zrobić.
Ale pojechał tam też z jakimiś wątpliwościami? Jak mogłabyś to nazwać? Pojechał z wątpliwościami, nadziejami, ze swoimi wielkimi marzeniami? Jak to wyglądało?
Myślę, że jechał z wielką motywacją - taką górską i sportową. Wiedział, że jest w takim momencie, że może zrobić coś naprawdę wielkiego. Tomek też oczywiście znał historię himalaizmu i alpinizmu bardzo dobrze, więc wiedział, że tych takich spektakularnych wyczynów zostało już niewiele i miał taką wielką motywację, żeby się wspinać. Jednocześnie też wiedział i rozmawialiśmy o tym wielokrotnie, że on jedzie trochę po to, żeby zbierać doświadczenie i że raczej nie będzie tam grał pierwszych skrzypiec, że to raczej te bardziej doświadczone osoby będą wiodły prym na tej wyprawie. Natomiast w trakcie okazało się - i to wiem z maili - że dotrzymywał wszystkim kroku. Był z tego bardzo zadowolony i bardzo dumny, że w zasadzie jest z nimi krok w krok, że w niczym nie odstaje, że ma świetną formę, że buduje razem z nimi obozy, że razem się wspinają i są takim teamem na jednym poziomie. Myślę, że tam na miejscu ta jego motywacja i nastawienie na wspinanie zaprocentowało i pchało go do przodu.
Wiemy, jaki był przebieg ataku szczytowego, dlatego chciałbym cię zapytać jak było na jego wcześniejszych wyprawach. Gdy czytałem jego wpisy na blogu, to miałem wrażenie, że on zawsze potrafił się wycofywać w odpowiednim momencie i wracać bez szczytu. Tak przecież zdarzało się w jego życiu.
Tak, zdecydowanie. Tomek był osobą, która twardo stąpała po ziemi. Potrafił w bardzo trafny sposób analizować różne okoliczności, co też pokazała na przykład wyprawa na Śnieżną Panterę, o której wspominaliśmy. Tomkowi tam zabrakło naprawdę bardzo, bardzo niewiele, żeby ten rekord pobić, co byłoby na pewno spektakularnym osiągnięciem, bo Denisa Urubko w tamtym momencie pobić - jeszcze w takim czasie - to było szalenie wymagające osiągnięcie, a jednak Tomek mimo wszystko potrafił się z tego Piku Pobiedy wycofać i zadecydować, że te warunki po prostu nie sprzyjają, że to jest zbyt niebezpieczne, że on nie chce tego robić w ten sposób. Zresztą w Tatrach też bywały takie momenty, że on po prostu czuł, że trzeba się wycofać i następnym razem podjąć jakąś próbę, jakąś drogę. W Alpach też tak bywało, że mieli z chłopakami poczucie, że muszą odpuścić. Bardzo trzeźwo oceniał sytuację...
Wiele razy analizowałaś to wszystko, co wydarzyło się na Broad Peaku. To oczywiste. Wracasz jeszcze czasem myślami do tego dnia, gdy doszło do tragedii czy pozostawiłaś to już za sobą?
Staram się nie wracać już do tego, bo wiem, że to nic nie zmieni. Wiem, że to niczego nie wróci. Mam takie poczucie, że to może tylko jest takim niespokojnym elementem dla mojego ducha i dla ducha Tomka... Skoro już tak się zadziało i Tomek tam został, i tam jest, i on już w pewnym sensie jest tam spokojny, i ja jestem tutaj na ziemi spokojna, to nie ma sensu tego rozgrzebywać, to już nic nie zmieni, a bardziej wolę się skupić na tym, co jest tu i teraz i na tym jak go pamiętam, kim on dla mnie był, co mi zostawił i jaka ja jestem dzięki niemu, bo też jestem już dzięki niemu inną osobą. Po wypadku to już w ogóle jestem inną osobą, ale staram się skupiać na pozytywach i pamiętać go w taki pozytywny sposób. Staram się pamiętać właśnie tę jego energię, to ile mi dał, jak mnie nauczył korzystania z życia i pchania siebie za marzeniami. To wolę pamiętać, a nie rozpamiętywać ten dzień wypadku, bo - tak, jak mówię - to już niczego nie wróci.
Właśnie dlatego wtedy, kiedy to wszystko się rozgrywało, kiedy rozpętała się burza medialna, ty nie brałaś w niej udziału? Później też bardzo rzadko odnosiłaś się do tych kontrowersji. Robiłaś to po to, by tego nie rozgrzebywać?
Tak. Po pierwsze, żeby tego nie rozgrzebywać, bo mnóstwo było tych dyskusji w internecie i w mediach, które w większości przypadków już niczego nie wnosiły. To była taka dyskusja i takie przerzucanie się winą i argumentami. Jeszcze przez pierwsze 2 czy 3 dni coś czytałam lub niektórzy ludzie mi coś opowiadali, natomiast później zupełnie przestałam to wszystko czytać. W zasadzie to przez 2 lata nie wchodziłam na żadne portale informacyjne, bo po prostu miałam taką straszną awersję do tego. Nie chciałam uczestniczyć w tych polemikach, które w większości przypadków nie miały w ogóle pokrycia z prawdą. Pojawiały się też te różne dywagacje: "Dlaczego? A po co? A czemu oni w ogóle tam poszli?". To w ogóle nie było moje. Ja w ogóle nie chciałam w tym uczestniczyć. Nie chciałam, żeby ktoś burzył mój spokój. Wolałam myśleć swoje, wiedzieć swoje i nie chciałam, żeby ten mój spokój był zaburzony przez osoby, które zupełnie nie miały z tym styczności i w wielu przypadkach po prostu mijały się z prawdą.
Niedawno oglądałem film o historii Toma Ballarda, który zginął na Nanga Parbat. Była tam przedstawiona historia jego siostry, która w pewnym momencie filmu i swojego życia wybiera się pod Nangę i tam żegna się ze swoim bratem, z którym była bardzo szczególnie związana. Ty też byłaś pod Broad Peakiem rok po tragedii. Jak ta podróż wyglądała?
To nawet nie było rok po, bo byliśmy tam w czerwcu z rodzicami Tomka, czyli kilka miesięcy po wyprawie. To była trudna podróż. Ja też jestem miłośniczką gór i to było takie górskie, wyprawowe przeżycie być w Karakorum, widzieć te wszystkie szczyty - Gaszerbrumy, Maszerbruma, K2... Ale z drugiej strony - to zupełnie nie o to chodziło i mam wrażenie, że te góry były dla mnie jak za mgłą, bo pojechaliśmy tam w zupełnie innym celu - właśnie, żeby być bliżej Tomka, pożegnać go. To była trudna wyprawa, ale w jakiś sposób uspokajająca. Może nie oczyszczająca, ale właśnie trochę uspokajająca. Miałam poczucie, że jesteśmy trochę bliżej Tomka. Wiadomo, że on był 3000 metrów nad nami. Jego ciało tam zostało na zawsze, ale to było dla nas ważne - dla mnie i dla rodziców Tomka - żeby zobaczyć to miejsce, w którym on był, którym się zachwycał, w którym spędził ten czas. Zostawiliśmy też tablicę pamiątkową na Kopcu Gilkeya przy K2, która jest do dziś. Gdy wiem, że ktoś jedzie w Karakorum w tamto miejsce, to zawsze wysyłam jakąś pamiątkę, żeby ją tam zostawił. To też jest dla mnie ważne. Ta wyprawa była po prostu trudna, dlatego że to było kilka miesięcy po i musieliśmy sobie jakoś poradzić z tym spotkaniem, z tymi górami, które można powiedzieć, że de facto zabrały nam Tomka, ale my nigdy w ten sposób z rodzicami Tomka nie myśleliśmy. Oni też się wspinają, też są miłośnikami gór, więc oni nigdy nie mieli żalu do gór, bo to też było ich życie i wiedzieli jak Tomek je kochał, więc to zupełnie nie o to chodziło. Ale samo spotkanie w tamtym miejscu i bycie tam kilka miesięcy po wypadku było takim przeżyciem zupełnie niecodziennym. Oczywiście mieliśmy tragarzy, którzy szli z nami z karawaną przez tydzień przez lodowiec Baltoro, by się znaleźć pod bazą i byli gotowi do tego, by nieść nam rzeczy, plecaki i całą bazę tam przygotować, ale ja wzięłam sobie za cel, że muszę się chyba jednak bardziej zmęczyć i muszę to przeżyć po swojemu. Pamiętam, że niosłam cały ten mój 25-kilogramowy plecak, żeby fizycznie też to przetrwać i przerobić. Koniec końców byłam strasznie umordowana, ale to był chyba dobry pomysł.
Myślę, że dla osób, które przeszły podobne historie i tragedie, to twoje doświadczenie jest bardzo ważne. W tym pokonywaniu tego etapami kolejnym terapeutycznym krokiem było dla ciebie napisanie książki, o której już wspomniałaś, czyli "Magisterkowalski.blog. Historia przerwanej miłości"? To był dla ciebie istotny moment i po jej ukończeniu też poczułaś, że jesteś już na innym etapie w swoim życiu?
Może nie, że na innym etapie, ponieważ ja nigdy tak nie oddzielałam kreską tych różnych etapów. Mam wrażenie, że to było wszystko jak taka płynąca rzeka i że to jest ciągle ta sama woda, tylko po prostu w innych miejscach. Tak też siebie postrzegałam i postrzegam, że tego się nie dało tak odciąć, tylko to jest właśnie takie płynące. Ale tak, był to na pewno jeden z ważnych dla mnie etapów. Wtedy nie myślałam tak o sobie, bo wtedy w ogóle mało co myślałam o sobie, a w zasadzie wszystkie moje myśli skupione na Tomku i na tej pamięci, i na zadawaniu pytań, ale miałam wtedy takie poczucie, że właśnie zrobiłam dla Tomka kolejną rzecz. On tak bardzo chciał napisać kiedyś książkę i tyle razy o tym mówił, że wiedziałam, że to było dla niego istotne, żeby taka książka powstała. O ile jej nie napisał sam, o tyle pisał ją sukcesywnie przez tyle lat, prowadząc bloga. Gdy pojawił się ten pomysł, żeby to wszystko wydać w formie książki, to ja na to zareagowałam bardzo fajnie i pozytywnie, bo pierwsza moja myśl to była taka: "Ok, to spełnijmy jego marzenie. Nie ma go tutaj, ale przecież możemy to dla niego zrobić". I to było dla mnie bardzo ważne, ale później, dopiero po czasie sama się zorientowałam, że to dla mnie też był taki moment, że wszystko to mi się bardziej poukładało. Miałam poczucie, że spisaliśmy tę naszą wspólną historię, że to jest takie namacalne, nie tylko w internecie i że to mam, a więc mogę to w każdej chwili otworzyć i zostawić sobie na przyszłe lata.
Można powiedzieć, że tak naprawdę dzięki temu tę książkę napisaliście razem, bo wiele tych tekstów było jego, a ty dodałaś swoją cząstkę i powstało wspólne dzieło.
Zdecydowanie tak. To dobrze, że o tym wspominasz, bo też miałam takie poczucie, że razem to piszemy. Nawet jak dostałam tę książkę do rąk, to sobie tak pomyślałam: "Tomek, zobacz. Nasze wspólne dzieło".
A nie miałaś takiego poczucia, że przy okazji pisania znów po pewnym okresie musiała jakieś rzeczy powspominać, odkopać, coś rozdrapywać? To nie było problemem? To bardzo ciekawe, bo ta książka jest taką radosną opowieścią o waszych marzeniach, ale domyślam się, że samo wracanie do tego wszystkie nie było proste.
Nie było proste. To był taki kalejdoskop, taka sinusoida, bo z niektórych wspomnień można powiedzieć, że nawet się cieszyłam, że mogę znowu do nich wrócić, znowu przejrzeć jakieś zdjęcia, przypomnieć sobie wiele rzeczy. Z drugiej strony w kolejnych dniach czy za tydzień potrafiłam płakać przez trzy dni, że muszę to spisywać, wszystko to sobie przypominać i przypominać sobie, że już go nie ma. Przeróżne emocje towarzyszyły mi przy pisaniu tego, ale tak jak kiedyś napisałam - nie żałuję żadnej łzy, która poleciała, gdy pisałam tę książkę. To chyba najlepsze podsumowanie.
Po tych wszystkich latach wróciłaś już do swoich wszystkich sportowych aktywności? Zaczynałaś od triathlonu. Były tez rajdy, rowery, biegi i wszystko, co wykonywaliście razem z Tomkiem. Na pewno był okres, w którym tego nie robiłaś. Teraz już znów jesteś w pełni w to zaangażowana?
Tak, faktycznie był taki okres, w którym tego nie robiłam. Nawet był taki dosyć długi okres, w którym w ogóle nie jeździłam na rowerze, co było dla mnie samej, dla moich przyjaciół i rodziny takim wielkim znakiem zapytania... Ale po prostu wtedy byłam w takiej sytuacji, że nie byłam w stanie jeździć na rowerze czy uprawiać sportu, który zawsze kojarzył mi się z radością, wolnością, jakimś takim pozytywnym stanem, a ja byłam w momencie zupełnie przeciwnym. Nie byłam w stanie sobie wyobrazić, że cieszę się jazdą na rowerze, więc stał zakurzony pod ścianą prawie przez 2 lata, ale tak - później wróciłam do tego. Po jakimś czasie zaczęłam też więcej biegać. Rower odstawiłam, a zaczęłam więcej biegać, bo to mnie tak oczyszczało i pozwalało mi jakoś sobie poradzić z tym fizycznie i psychicznie. Miałam wrażenie, że razem z tym potem i z tym wysiłkiem bardziej sobie z tym radzę i to mi pomaga. I faktycznie tak było, że ten sport mi bardzo pomógł. Wróciłam do aktywności, wróciłam do startów. Krok po kroku mnie to wyciągało z tej czarnej dziury... Starty w zawodach, spotykanie ludzi, organizowanie memoriału Tomka, który też jest biegiem - to były takie momenty, które krok po kroku mnie z tego wyciągały i powodowały, że znowu stawałam się trochę sobą i wracałam do tej dawnej Agnieszki. Tak, to również było dla mnie na pewno bardzo ważne.
A góry też są teraz w twoim życiu? Twoja aktywność w nich jest większa niż kiedyś?
Oczywiście, że jest. Staram się wyjeżdżać w Alpy na tyle, na ile to możliwe, natomiast nie planuję na ten moment jakichś większych wypraw w góry wysokie, tak jak planowaliśmy to z Tomkiem. Raczej skupiam się na takich łatwiejszych celach - czy to w Polsce, czy właśnie w Alpach. Tak, góry są obecne w moim życiu, jak najbardziej. Po wypadku często jeździłam sama w góry, bo miałam takie wrażenie, że jak jestem u góry, to jestem trochę bliżej niego, więc zawsze mi było do tych gór bardzo po drodze i byłam tam bardzo często po wypadku. One też były taką moją terapią. Na pewno nie było tak, że się na nie obraziłam czy też nie chciałam tam być, bo miałam jakieś złe wspomnienia. Nie, wręcz przeciwnie. Wręcz miałam poczucie, że jak jestem tam, to jestem bliżej niego.
Wspomniałaś już też o Zimowym Ultramaratonie Karkonoskim, który organizujesz co roku. Myślisz, że jego organizacja jako memoriału Tomka to jest najlepsze możliwe upamiętnienie jego historii? Takie, o którym on by sam marzył?
Myślę, że tak. Jest na tyle ciekawe, że Tomek na pewno sam wziąłby udział w tym ultramaratonie. Na pewno to byłoby wyzwanie, w którym on sam by uczestniczył. Myślę, że to jest bardzo dobry sposób. Pewnie lepszym sposobem byłoby jakieś górskie, wspinaczkowe wyzwanie Bóg wie gdzie, ale na to organizacyjnie i czasowo nie bylibyśmy w stanie sobie pozwolić. Myślę, że na tyle, na ile się dało, zrobiliśmy mu możliwie najlepszy memoriał, z którego na pewno byłby zadowolony. Zresztą czasami nawet tak się śmieję, że Tomek uwielbiał imprezy, uwielbiał łączyć ludzi, uwielbiał sport, więc to jest takie idealne spełnienie tego wszystkiego, co kochał. ZUK, czyli zimowy ultramaraton, to nie tylko bieganie, ale też spotkania z ludźmi. Wielu jego przyjaciół i biegowych, i rajdowych, i wspinaczkowych startowało w naszym biegu. Myślę, że on byłby z tego bardzo dumny.
Sama dla siebie też wybrałaś na tę imprezę ten jeden moment, chwilę przed rocznicą, kiedy możesz go powspominać razem z przyjaciółmi i rodziną? Dla ciebie to też jest taki ważny moment w roku?
Tak, to jest ważny moment w roku. Tak świętujemy... Świętujemy - to może dziwne słowo, ale tak jest, że wspominamy go wtedy, pamiętamy o nim wszyscy, robimy to dla niego. To jest dla nas wszystkich ważne, żeby pamiętać w jego sposób i na jego sposób się razem spotkać, bo przecież gdyby był, to na pewno byśmy się tam widzieli. Wiadomo, że przeżywam to też na swój sposób indywidualny i taki bardziej intymny, prywatny, ale jest to też spotkanie w gronie przyjaciół i rodziny Tomka, bo zawsze są jego rodzice i zawsze jest też jego brat. Na pewno byśmy się widywali, gdyby nie bieg, ale nie wiem, czy tak regularnie i sukcesywnie i w podobnej dacie, bliskiej daty wypadku.