Na początku wyjaśnię, że ów tytułowy Schmitt to Carl Schmitt, słynny niemiecki politolog, filozof i teoretyk prawa. A kto ma być jak ten teoretyk państwa autorytarnego, początkowo hołubiony przez władców III Rzeszy, a potem nieco odsunięty przez nich na boczny tor? "Być jak Schmitt" stara się ponoć od dawna Jarosław Kaczyński i jego wierny "Zakon" Prawa i Sprawiedliwości. Ileż to ja się już naczytałem tekstów o schmittiańskich inspiracjach Prezesa! Artykuły wiążące ideę IV RP z teoriami niemieckiego, ba! nazistowskiego myśliciela pojawiały się już niemal przed dekadą. Jednym z pierwszych "demistyfikatorów" postawy i działań przywódcy PiS był Adam Leszczyński, historyk i dziennikarz, który 7 kwietnia 2006 roku na łamach - a jakże by inaczej? - "Gazety Wyborczej" opublikował tekst Polityka historyczna. Wielki strach. Autor dowodził w nim, że korzeni "polityki historycznej" nie sposób zrozumieć bez lektury Carla Schmitta, myśliciela ważnego dla jej głównych ideologów. Po to, żeby zdyskredytować podstawy ideowe wrogiej sobie władzy, Leszczyński przywołał rzecz jasna nazistowskie korzenie pisowskiego "patrona": Schmitt w połowie lat 30. był czołowym prawnikiem reżimu hitlerowskiego (opublikował wówczas także antysemicki tekst) i chociaż szybko został przez nazistów odsunięty, nie mógł kontynuować kariery akademickiej po wojnie. Warto zauważyć, że ta "lustracja" Schmitta została przeprowadzona w gazecie, która na swoich sztandarach zapisała walkę z lustracją. Jednak nie pierwszy i nie ostatni raz abominacja przed grzebaniem w przeszłości ustępuje miejsca ideologicznej misji dyskredytowania wroga.
Inny z wielu podobnych przykładów z tego okresu to artykuł na stronie kontrateksty.pl. W dniu 9 marca 2007 roku pojawił się tam wpis Marka Trojanowskiego Państwo PiS-u i jego wrogowie. Tytuł to oczywiście parodystyczna trawestacja słynnej książki guru liberałów Karla Poppera "Społeczeństwo otwarte i jego wrogowie". Autor tego pamfletu z mieszaniną strachu i ironii ocenił w nim ówczesną próbę oczyszczenia państwa z tajniaków i mafiozów podjętą przez prawicowe władze: Od początku partia braci Kaczyńskich budowała swoje zaplecze wyborcze odwołując się do potrzeby lustracji, do konieczności walki z agenturą. Zdemaskowanie demonicznych, tajnych sił o rodowodzie moskiewskim, miało stać się cudownym lekiem na wszelkie bolączki społeczno-gospodarcze prawej i sprawiedliwej Polski. Pojęcia: "ubeka", "agenta" "zomowca", "szarej sieci", "tajnych służb", "spisku", są podstawowymi kategoriami języka tej partii. PiS jest ugrupowaniem wojującym. (...) Takie samookreślenie się partii politycznej ma bogatą tradycję historyczną, oraz doczekało się uzasadnienia teoretycznego. Pod koniec lat dwudziestych minionego wieku, niemiecki teoretyk prawa i konstytucjonalista - Carl Schmitt - zdefiniował polityczność, jako relację między "wrogiem" a "przyjacielem". - zauważył z przekąsem autor tekstu popisując się erudycyjnymi aluzjami.
Elaboraty o podobnym wydźwięku powróciły ostatnio na różnych łamach należących do politycznej sekty Antypisa. Tekstem przywołującym stare schmittiańskie strachy popisał się akademik o znaczącym w tym kontekście nazwisku - Jerzy Zajadło. Ten zajadły krytyk Jarosława Kaczyńskiego w profesorskiej todze wysmażył artykuł świeży jak odgrzewany kotlet i zatytułował go "odkrywczo": "Nowa" PiS-owska nauka prawa. Zadał w nim ironiczne pytania "wczuwając się" w intencje i "wchodząc w umysły" piętnowanych przez siebie ideowych wrogów: (...) kto właściwie powiedział, że to konstytucja, a nie interes narodu ma być tym ostatnim ogniwem? + Skąd bierzecie tezę, że wyrok garstki sędziów TK jest ostateczny i ma wiązać także parlament będący reprezentantem suwerena oraz popierany przez niego rząd? + A czyż nie jest już prawdziwą bezczelnością żądanie, by ten wyrok, a właściwie tylko opinia kilku prawników, wiązał odpowiedzialnego także przed Bogiem i historią demokratycznie wybranego prezydenta? Ten imputowany politykom PiS i prezydentowi Dudzie sposób rozumowania został przez Zajadłę porównany rzecz jasna z teoriami osławionego "nazistowskiego" teoretyka: ta "nowa" nauka prawa wcale nie jest taka nowa. Wystarczy przeczytać niewielką książeczkę Carla Schmitta "O trzech rodzajach myślenia w nauce prawa" z 1934 roku. Autorytet, którego tekst opublikowała antypisowska "Gazeta Wyborcza" przywołuje w kontekście polityki nowej władzy schmittiański termin "decyzjonizm". Nim wyjaśnię, co przez niego rozumieją wrogowie Jarosława Kaczyńskiego, a jak pojmuję go ja- zdecydowany sojusznik byłego premiera, podam definicję pojęcia "decyzjonizm". Wybaczcie przydługi wstęp, ale ten teoretyczny fragment jest konieczny dla dalszego wywodu na temat aktualnej polityki Prawa i Sprawiedliwości oraz moich oczekiwań wobec obecnego obozu rządzącego.
Myśliciel, którego uczyniłem bohaterem mojego wpisu, jest trudny w odbiorze i trzeba podkreślić od razu, że większość tekstów publicystycznych, które porównują jego koncepcje z programowymi podstawami Prawa i Sprawiedliwości, to tylko żonglerka wybranymi schmittiańskimi hasłami. Zdaję sobie także sprawę z tego, że i ja dokonuję tutaj wielkich uproszczeń. Uprzedzam głosy profesjonalnych badaczy spuścizny Carla Schmitta, że ten artykuł nie ma charakteru naukowej dysertacji, a jest rodzajem politycznego manifestu. Przy czym nie przywiązuję wagi do konkretnej partii, jaką jest Prawo i Sprawiedliwość. Nie kieruję się też jakąś irracjonalną sympatią do osoby Jarosława Kaczyńskiego. Moją zasadę ujmę trawestując znane powiedzenie- "nothing personal"- "nic osobistego". "Nothing personal, pure polish patriotism". Chodzi mi wyłącznie o taką regułę, którą można zapisać w tych pięciu słowach, tak prostą, że jej elementy można policzyć na palcach jednej - prawej- ręki. To imperatyw, którym powinni kierować się autentyczni polscy patrioci. Zacytujmy więc słowa Carla Schmitta, które mają stanowić inspirację dla "pisowskiego decyzjonizmu". W "Teologii politycznej" niemiecki filozof napisał: Aby porządek prawny miał sens, wpierw musi zostać ustanowiona sytuacja normalna. Władza suwerena to właśnie władza decydowania o tym, czy panująca sytuacja jest rzeczywiście normalna. Suweren tworzy sytuację jako całość i zapewnia jej trwały charakter. To on zachowuje monopol na podejmowanie ostatecznych decyzji. Zdaję sobie sprawę, że przełożenie tych słów na praktykę polityczną może być trudne. Skorzystajmy zatem z gotowego przykładu. Bardzo czytelnie schmittiański "decyzjonizm" pokazał w swoim artykule prof. Jacek Bartyzel.
Istota tego pojęcia objawiła się w politycznej praktyce rządów generałów - Franco w Hiszpanii i Pinocheta w Chile: Decyzjonistyczna koncepcja polityki, świadomie ignorowana - na ile to możliwe - przez politologiczny establishment demokracji liberalnej, albo ze złą wolą interpretowana jako rzekome usprawiedliwienie totalitaryzmu hitlerowskiego, w sposób poważny rozwijana była jedynie przez teoretyków autorytaryzmu we frankistowskiej Hiszpanii; w czasach nam bliższych zaś, i to również w Polsce (B. Łagowski, M. Graban), jej argumenty były przywoływane w interpretacjach chilijskiego przewrotu gen. A. Pinocheta. Nawiązujący do Schmitta przedstawiciele frankistowskiej jurysprudencji (Luis Sánchez Agesta, Jesús Fueyo Álvarez, José Caamaño Martínez, Francisco J. Conde García, Ángel López-Amo) kładli nacisk na zagrożenie podstaw ładu przez czerwoną Republikę, w której litera "prawa konstytucyjnego" nie tylko nie chroniła ładu społecznego, ale wprost stanowiła parawan i narzędzie dla terrorystycznej destrukcji całego dorobku duchowego i materialnego narodu; tym samym owo prawo, tolerując polityczne morderstwa, burzenie świątyń, zamachy na wolność i własność obywateli, wystąpiła przeciwko prawdziwej konstytucji państwa hiszpańskiego; jej obrońcą zaś okazał się klasycznie "decyzjonistyczny" dyktator (gen. Franco), który złamał literę prawa, aby ocalić jego ducha i odbudować ład społeczny i polityczny. Nie tylko w mojej opinii przed Polską po Smoleńsku stanęło podobne wyzwanie. Ten stan rzeczy w III Rzeczypospolitej widzą dziś niestety nieliczni.
Łotrostwo administrujących do tej pory III RP oraz części populacji zamieszkującej nasz kraj znakomicie opisał Jarosław Marek Rymkiewicz. Poeta w rozmowie z Joanną Lichocką tak zinterpretował wynik ostatnich wyborów dokonanych przez Polaków: Owszem, to co wydarzyło się na jesieni, to był wybór polityczny. Każde wybory parlamentarne są wyborami politycznymi. Ale za tym naszym jesiennym wyborem politycznym stało coś znacznie ważniejszego i poważniejszego. W istocie było bowiem tak, że nie głosowaliśmy za prawicą czy przeciw lewicy. Ja nie jestem ani prawicowcem, ani lewicowcem. Nawet długo bym się wahał, gdyby ktoś mnie zapytał, czy mam poglądy konserwatywne. Trochę jestem konserwatystą, trochę republikaninem, trochę jakobinem. Konserwatywna jakobińska rewolucja - to mi się podoba. Ale przecież nie głosowaliśmy, żeby dać wyraz naszym poglądom politycznym, bo mieliśmy znacznie ważniejszy problem niż problem takich czy innych poglądów. Głosowaliśmy, żeby uratować Polskę. Prawo i Sprawiedliwość wygrało wybory, bo Polacy zrozumieli, że są wynaradawiani. Zrozumieli, że Polska jest lżona, poniżana, wyśmiewana i że to wszystko, co się dzieje na naszych ziemiach, zmierza do likwidacji Polski. Rymkiewicz diagnozuje, że ten etap jest już za nami - Polakami, chociaż wciąż mocujemy się tutaj z gminem nikczemnym i podłym, usiłujemy po raz któryś, trochę nieudolnie, trochę marudnie, wydostać się z komunizmu czy postkomunizmu - i to pochłania całą naszą uwagę, angażuje wszystkie nasze siły duchowe. Zdaniem wieszcza czas już jednak te siły uwolnić i skierować je ku innym, donioślejszym celom. Jaki program autor "Wieszania" widzi przez Polakami, kiedy już usuniemy z życia polskiego gmin nikczemny i podły? Zdaniem Rymkiewicza - "porządek" jałtański został już zburzony, teraz przed nami stanęła konieczność zdruzgotania efektów trzech rozbiorów. Należy odbudować wielonarodową Rzeczpospolitą! Oczywiście na nowych zasadach - już nie osiemnastowiecznych, a tych przynależnych naszej epoce. Geniusz Poety znów obnaża nasze prozaiczne dreptanie w miejscu. Wróćmy jednak od dalekosiężnego projektu Rzeczypospolitej-Międzymorza do teraźniejszych wyzwań i konieczności nowego decyzjonizmu.
Ułuda demokracji w III RP, której konsekwentnie poddaje się Prawo i Sprawiedliwość jest grzechem pierworodnym ugrupowania Jarosława Kaczyńskiego - od dawna dowodzi przenikliwy, często cytowany przeze mnie publicysta Aleksander Ścios: O "pułapce demokracji", w którą PiS dobrowolnie zmierza, pisałem już przed dwoma laty. III RP nigdy nie była i nie mogła być ostoją demokracji i wolności. Wprawdzie w naszych realiach ustrój ten posiada fasadowe cechy parlamentaryzmu, dopuszcza działalność (niektórych) partii politycznych i (nominalnie) niezależnych instytucji, wprawdzie zachowuje szyldy praw obywatelskich, celebruje mitologię karty wyborczej oraz "rządy prawa", oparte na rzekomo niezawisłym sądownictwie - to zza tej fasady działają prawdziwi decydenci, żerują grupy interesu i polityczno-agenturalne mafie. Ostatnie osiem lat potwierdziły prawdę o esbecko-mafijnej konstrukcji tego państwa. Nie może dziwić, że byli esbecy i kapusie, członkowie kompartii oraz przedstawiciele koncesjonowanej opozycji PRL, są dziś najgorętszymi obrońcami systemu III RP. Od kiedy "wolny świat" uwierzył w śmierć komunizmu i uznał demokrację za rodzaj lewackiego antidotum, erzac tego ustroju stanowi bezpieczną przystań dla rzeszy zamordystów, łajdaków i miernot. Z niezwykłą łatwością wmówiono Polakom, jakoby archaiczna konstrukcja okrągłego stołu, była jedyną, na której można budować państwowość. Do dziś próba podważenie tego fundamentu jest traktowana niczym zamach na Polskę. Wywołuje histeryczne reakcje "elit" i prowadzi do miotania najcięższych oskarżeń. To właśnie każda próba odejścia od okrągłostołowej fikcji "demokracji" wywołuje oskarżenia o schmittiańskie zapędy formułowane pod adresem PiS przez cynicznych zamordystów - tych prawdziwych władców III RP.
Jeśli w tak pogardliwych i nienawistnych słowach piszę o pacynkach reżimu - tych wszystkich Komorowskich i Tuskach poprzedniej władzy oraz Schetynach, Neumannach, Petru, Kosiniakach-Kamyszach i Kukizach obecnej opozycji - to nie kieruje mną żadna osobista antypatia. Powtarzam - "nothing personal, pure polish patriotism", albo jak napisał Carl Schmitt: Wróg nie jest prywatnym przeciwnikiem, którego nienawidzimy czy do którego czujemy osobistą antypatię. (...) Wróg ma charakter wyłącznie publiczny, wszystko bowiem, co odnosi się do jakiejś zorganizowanej grupy ludzi, a w szczególności do narodu, ma sens publiczny. Gdy w niewybrednych słowach pisałem wcześniej o przedstawicielach antypolskich partii, za których uważam między innymi wyżej wymienionych osobników, zarzucano mi antychrześcijańską postawę pomimo deklarowanego katolicyzmu. W związku z tym znów powołam się na słowa Carla Schmitta, na jego intrygującą egzegezę ewangelicznego przykazania miłości: Często przytaczane zdanie "Miłujcie nieprzyjacioły wasze" (Mt 5,44 i Łk 6, 27) brzmi: "diligite inimicos vestros" (...) , nie zaś diligite hostes vestros. O wrogu politycznym nie ma w tym fragmencie w ogóle mowy. W tysiącletniej historii wojen między chrześcijaństwem i islamem nigdy żaden chrześcijanin nie wpadł na pomysł, aby z miłości do Saracenów lub Turków wydać im na łup Europę, zamiast stanąć w jej obronie. Politycznego wroga nie trzeba wcale osobiście nienawidzić. To dopiero w sferze prywatnej postulat miłości wobec "wroga" ma sens. Przytoczony fragment Biblii nie zawiera propozycji zniesienia różnicy między dobrem i złem, ani między pojęciem piękna i brzydoty, a już w najmniejszym stopniu nie zachęca do porzucenia różnicy między przyjacielem i wrogiem. W każdym razie nie zaleca, aby kochać wrogów swojego narodu i wspierać ich w walce przeciwko własnym rodakom. Nie zamierzam kochać "hostes" - wrogów Polski, nigdy nie będę miłował gminu nikczemnego i podłego.
Wojna domowa, która toczy się w Polsce, nie ma charakteru wyłącznie symbolicznego. To, co wydarzyło się w Smoleńsku pamiętnego 10 kwietnia 2010 roku, stanowi absolutną cezurę w naszych najnowszych dziejach. Jeżeli "ułudą demokracji" nas Polaków mogły wcześniej mamić kompradorskie władze, to po tej dacie tylko ślepi nie dostrzegają różnicy pomiędzy naszym łże-państwem a poważnymi podmiotami w Unii Europejskiej. Tak spektakularne przejęcie pełni władzy po Tragedii Smoleńskiej przez okrągłostołowy reżim można oczywiście uznać za przypadkowy, taki - w odróżnieniu od palca Bożego- paluch diabelski. Można rzecz jasna jak rosyjski ideolog-pseudomistyk Aleksander Dugin wierzyć, że samolot z polską elitą rozbił się z przyczyn metafizycznych. Szalony (jurodiwyj) akademik uznał to za przejaw “immanentnej sprawiedliwości". Jego zdaniem prezydent Polski nie leciał do Rosji jako przyjaciel. Chciał bowiem rozbudzić prozachodnią, katolicką, rusofobiczną tożsamość Polaków przed kamerami światowych mediów kolejny raz zadać historyczny cios Rosji. Kto przyjdzie do nas z mieczem, ze złem lub czarnym piarem, ten sam zginie. - podsumował sentencjonalnie. Załóżmy, że to wytłumaczenie Tragedii z 2010 r., że to był nasz polski Los.
Rozumiem więc przez to, że tak spektakularne przejęcie pełni władzy przez ludzi okrągłostołowego reżimu po tej -załóżmy- Losowej Sytuacji Nadzwyczajnej nie miało podstawy wytłumaczalnej w kategoriach pozytywizmu prawnego i liberalnej demokracji. Sytuację w Polsce po Tragedii w Smoleńsku nie da się wytłumaczyć w tradycyjnych kategoriach, bo w państwie w jednej chwili zapanował chaos. Właśnie taki stan opisuje Carl Schmitt: Żadna norma nie stosuje się do chaosu. Aby porządek prawny miał sens, wpierw musi zostać ustanowiona sytuacja normalna. Władza suwerena to właśnie władza decydowania o tym, czy panująca sytuacja jest rzeczywiście normalna. Sytuacja w najwyższym stopniu nie była normalna. Zginęli między innymi: prezydent, oraz ministrowie jego kancelarii,wicemarszałkowie parlamentu oraz inni parlamentarzyści, prezesi Instytutu Pamięci Narodowej i Narodowego Banku Polskiego, członkowie rządu, dowódcy sił zbrojnych ... Mam wymieniać dalej? Tych ludzi nagle wymieniono przed upływem danego im czasu. W tym Zdarzeniu oraz jego konsekwencjach uwidocznił się w całej pełni schmittiański fenomen "teologii politycznej". Tylko tak to należy rozumieć!
Oto jak niemiecki myśliciel objaśnił sens swojego terminu: Wszystkie istotne pojęcia z zakresu współczesnej nauki o państwie to zsekularyzowane pojęcia teologiczne. Dowodzi tego nie tylko historyczna ewolucja tych pojęć, które zostały przeniesione z teologii do nauki o państwie - w ten sposób na przykład wszechmocny Bóg stał się wszechmocnym prawodawcą - lecz świadczy o tym również ich systemowa struktura, której znajomość konieczna jest do ich socjologicznego ujęcia. Stan wyjątkowy ma dla nauki prawie analogiczne znaczenie jak cud w naukach teologicznych. Ten stan wyjątkowy w państwie, który zaistniał w III RP po Tragedii w Smoleńsku był cudem dla ludzi reżimu. Nawet jeśli nie był to masowy polityczny mord dokonany na "schmittiańskich" pisowskich wrogach. To nie zwyczajne reguły demokratyczne a "cudowne" zrządzenie losu oddało pełnię władzy w państwie w ręce jednej grupy ludzi. Nie nazywajcie więc polityków PiS politycznymi spadkobiercami "nazistowskiego" teoretyka prawa. Jeżeli w Polsce nastąpił kiedykolwiek "cud" w jego rozumieniu, to tylko po Smoleńsku i to wasz układ był jego absolutnym, absolutystycznym beneficjentem. PiS może tylko marzyć o takiej "schmittiańskiej sytuacji", kiedy "suweren" - wtedy marszałek Sejmu Bronisław Komorowski - pławił się w swoim "decyzjonizmie", obsadzając wakaty po martwych "wrogach"!
Groza tamtej sytuacji wciąż wisi nad Polską i nadal nad naszym krajem krąży widmo komunizmu. Spetryfikowany układ ciągle wyziera z wielu kluczowych miejsc w państwie. Nowe patriotyczne władze co krok napotykają na pozostawiane "niespodzianki" i pozastawiane pułapki. Trybunał Konstytucyjny jest tylko jedną z nich, ważną ale nie jedyną. Ogromnym błędem - zgadzam się z Aleksandrem Ściosem - jest podtrzymywanie przez PiS fałszywej logiki "demokratycznej". Od 1989 roku nie było w Polsce żadnej demokracji. Ustrój panujący w naszym kraju przypominał raczej putinowską "demokraturę". Fasadowe, czysto widowiskowe wybory skrywały faktyczne mechanizmy sprawowania władzy. Medialna maskarada przedłużała "karnawał łże-Solidarności" - współrządzenie z dawnymi komunistami ich agentury uplasowanej w grupach komunistycznych "dysydentów". Blichtr turbo-kapitalizmu ze świecidełkami "sklepów wielkopowierzchniowych" oślepiał ludzi-szczury biegające w korporacyjnych kołowrotkach za grosz na pożywienie. Polska kurczyła się na naszych oczach, gdy w uszach wciąż nam brzmiały fałszywie propagandowe fanfary hurraoptymizmu. Piszę o tym w czasie przeszłym, ale tak naprawdę wyzwolenie się z tego stanu to melodia przyszłości. Bez Carla Schmitta, tego prawdziwego, a nie "gazetowyborczego" straszaka już się w Polsce nie obejdzie.
Aktualnie rządzący Polską patrioci muszą sami wywołać CUD. Jako chrześcijanie nie mogą oczywiście dokonać podobnego schmittiańskiego "zamachu stanu" jak ten, który w instytucjach państwa nastąpił po 10 kwietnia 2010 roku. Jednak konsekwencje "pisowskiego" decyzjonizmu muszą być podobne. Trzeba Polskę zamieść żelazną miotłą, trzeba zmieść do kąta, do kosza w kącie, dotychczasowych rządców działających w interesie "schmittiańskich" wrogów naszego państwa. Albowiem ci wrogowie istnieją, tak jak są sojusznicy Polski i Polaków. Jak pisał mój tytułowy niemiecki myśliciel: Kiedy brakuje rozróżnienia na przyjaciół i wrogów, wówczas zamiera życie polityczne. Naród istniejący politycznie w żadnym wypadku nie jest w stanie proklamacjami ani innymi zaklęciami zmienić własnego losu i uwolnić się od różnicy między przyjacielem i wrogiem. Nawet jeżeli niektórzy członkowie takiego narodu oświadczą, że nie mają żadnych wrogów, to zależnie od sytuacji, mogą faktycznie znaleźć się po stronie wroga i mimowolnie pomagać mu. Te słowa znakomicie opisują bezrefleksyjną grupę, której nie skreślałbym jeszcze, ale próbował przekonać, że w Polsce dochodzi naprawdę do "dobrej zmiany". Tym skołowaconym, którzy jeszcze mają szansę nawrócić się na polskość, chciałbym zadedykować ostatni już cytat z Carla Schmitta. Dwa zdania do głębszych przemyśleń - nie raz i nie dwa: Śmieszną wydaje się myśl, że bezbronny naród otoczony jest przez samych przyjaciół. Żałosne jest również przypuszczenie, że wroga uda się wzruszyć brakiem oporu. Nie każdy Niemiec pluje w twarz Polakom i dzieci nam germani. Carla Schmitta pomimo jego nazistowskich sympatii nie uważam za antybohatera "Roty". To dzisiaj nasz sojusznik.