Niemieckie służby bezpieczeństwa zignorowały co najmniej pięć sygnałów ostrzegawczych, świadczących o możliwości przeprowadzenia przez Anisa Amriego ataku terrorystycznego. Sprawca zamachu na jarmark bożonarodzeniowy w Berlinie, który 19 grudnia minionego roku zamordował polskiego kierowcę, a potem wjechał samochodem ciężarowym w tłum ludzi, był doskonale znany policji. Miesiąc przed zamachem uznano jednak, że nie stanowi zagrożenia. O popełnionych przy tej okazji błędach i możliwych wnioskach na przyszłość piszą na łamach czasopisma "Violence and Gender" naukowcy z Niemiec i USA.
Nils Böckler i Jens Hoffmann z Institute Psychology and Threat Management w Darmstadt oraz J. Reid Meloy z University of California w La Jolla przeanalizowali proces radykalizacji Amriego, rolę internetu i wpływ islamistycznej, szczególnie związanej z tzw. państwem Islamskim, ideologii. Zwracają uwagę na to, że lepsze zrozumienie przez służby specjalne widocznych w jego przypadku znaków ostrzegawczych i historii jego radykalizacji może pomóc w lepszej ocenie podobnych zagrożeń w przyszłości. Ich zdaniem, jego przypadek może pomóc w stworzeniu modelu postępowania, który pozwoli zapobiec podobnym tragediom.
Autorzy pracy przypominają, opisywaną już wcześniej w prasie historię Amriego, który popadł w konflikt z prawem jeszcze w czasach, gdy był nastolatkiem i mieszkał w Tunezji. Prócz kradzieży, pobić i przestępstw narkotykowych zarzucano mu wtedy miedzy innymi napaść na kierowcę i kradzież jego ciężarówki. Amri uniknął wiezienia przedostając się w 2011 roku z pomocą gangu przemytników ludzi na włoską wyspę Lampedusa. Podał się wtedy za młodszego, niż był w istocie i trafił do internatu na Sycylii. Po serii wykroczeń i przestępstw dostał 4-letni wyrok wiezienia, który odsiadywał w kilku zakładach karnych. W maju 2015 roku miał być deportowany do Tunezji, ale nie udało się potwierdzić jego tożsamości i... został wypuszczony na wolność. Wkrótce potem przedostał się do Niemiec.
Postać Amriego szybko wzbudziła zainteresowanie niemieckich służb specjalnych rozpracowujących środowiska salafitów. Już wtedy wiedziano, że wspominał o chęci "zrobienia czegoś" w Niemczech. Służby miały go na oku od lutego 2016 roku, niestety w listopadzie uznały, że nie ma zagrożenia, że od słów przejdzie do czynów. Wszystko to mimo, że były prowadzone przeciwko niemu aż trzy śledztwa związane z przestępstwami narkotykowymi, pobiciami i rabunkami. Tunezyjczyk został nawet aresztowany przy szwajcarskiej granicy z fałszywymi włoskimi dokumentami. i tym razem, do deportacji do Tunezji nie doszło.
Autorzy pracy twierdzą, że już wtedy można było zauważyć u niego antyspołeczne cechy i skłonność do przemocy. Salaficka ideologia pozwalała mu racjonalizować tę przemoc i kierować ją na konkretne cele. Pierwszym znakiem ostrzegawczym był fakt jego identyfikacji jako bojownika jakiejś sprawy, czy systemu wartości. Już w październiku 2015 roku przedstawiał się współmieszkańcom obozu dla uchodźców w Emmerich jako bojownik Państwa Islamskiego.
W kolejnych miesiącach jego aktywność świadczyła o coraz większej koncentracji na wyznawanej ideologii i obsesyjnym myśleniu o podjęciu możliwej akcji. To kolejny ze znaków ostrzegawczych. Jego aktywność w sieci i komentarze wygłaszane w towarzystwie znanych mu osób świadczyły o rosnącej niechęci do Europejczyków i pragnieniu zabijania niewiernych. Następnym sygnałem ostrzegawczym był fakt, że Anis Amri nie ukrywał swej sympatii do sprawców wcześniejszych ataków terrorystycznych i wspominał otwarcie, że sam byłby gotowy taki atak przeprowadzić. Dalsze działania, które powinny wzbudzić podejrzenia służb specjalnych wskazywały na rosnącą desperacje Amriego, jego przekonanie o tym, że nie może dłużej w Niemczech pozostać i o tym, że przeprowadzenie zamachu to właściwie jedyny możliwe wyjście. Ostatni sygnał ostrzegawczy, który mógłby jeszcze umożliwić zatrzymanie zamachowca, to bezpośrednie przygotowania i prowadzone przez niego w listopadzie i grudniu 2016 rozpoznanie zarówno miejsca ataku, jak i mozliwości uprowadzenia ciężarówki.
W podsumowaniu autorzy pracy zwracają uwagę na to, że niemieckie służby miały w istocie olbrzymi materiał, na podstawie którego powinny właściwie ocenić zagrożenie ze strony Amriego. Jego przypadek był też przez nie wielokrotnie dyskutowany. Ostateczna decyzja o zaprzestaniu inwigilacji w listopadzie 2016 roku okazała się tragiczna w skutkach. Amri zabił polskiego kierowcę Łukasza Urbana, porwał jego ciężarówkę i wjechał nią w tłum w centrum Berlina. Zginęło w sumie 12 osób, ponad 50 zostało rannych. Terrorysta, który zbiegł z miejsca przestępstwa, został zastrzelony przez włoskich policjantów pod Mediolanem, cztery dni później. Dokładna analiza błędów, które do doprowadziły do tego, że zamach był możliwy powinna pomóc teraz zapobiec podobnym przypadkom w przyszłości.
(ph)