Najnowsze badania naukowe wskazują, że koniec ostatniej epoki lodowcowej był następstwem znacznego wzrostu poziomu dwutlenku węgla w atmosferze. Świadczą o tym wyniki eksperymentów prowadzonych między innymi na Grenlandii przez międzynarodowy zespół naukowców. Pisze o nich w najnowszym numerze czasopismo "Nature".
Do tej pory naukowcy nie byli zgodni co do przyczyn ocieplenia, które 10 do 20 tysięcy lat temu zakończyło epokę zwaną plejstocenem. Badania rdzeni lodowych, wywierconych na Antarktydzie sugerowały, że do podniesienia ilości CO2 w atmosferze doszło dopiero po tym, jak klimat zaczął się ocieplać. Naukowcy sceptycznie nastawieni do teorii globalnego ocieplenia wywołanego przez człowieka upatrywali w tym dowodu, że ocieplenie nie musi wiązać się z podniesieniem poziomu CO2. Ich zdaniem wywołały je zmiany orbity Ziemi.
Opublikowane przez "Nature" wyniki badań około 80 rdzeni lodowych pobranych na Grenlandii oraz osadów z dna mórz i jezior na różnych kontynentach wskazują jednak na ścisły związek wzrostu poziomu CO2 i ocieplenia klimatu. Tym razem podniesienie się poziomu dwutlenku węgla poprzedzało wzrost średniej temperatury.
Według nowej teorii, zmiany ułożenia orbity Ziemi doprowadziły do ogrzania północnej półkuli i stopienia części lodu na terenie obecnej Europy i Ameryki Północnej. Zimna woda, wpływająca do Oceanu Atlantyckiego doprowadziła z kolei do zmiany głównych prądów morskich, co powstrzymało na pewien czas podnoszenie się temperatury na północnej półkuli i przyspieszyło ogrzewanie się Antarktydy. To tłumaczy wcześniejsze obserwacje ocieplenia poprzedzającego tam podniesienie poziomu CO2.
Ogrzanie południowej półkuli doprowadziło z kolei do wydzielania z wody oceanicznej większych ilości CO2, które z czasem doprowadziło do ocieplenia klimatu już w skali globalnej. Wtedy cały proces zajął 10 tysięcy lat, teraz podobny wzrost poziomu CO2 trwa 200 lat i zaczynamy już odczuwać jego skutki.