Maj był rekordowym miesiącem pod względem ilości dwutlenku węgla w atmosferze. Naukowcy alarmują, że Ziemia nie widziała takich poziomów od 4 milionów lat. „To jest poważny sygnał, że należy się bardzo mocno liczyć z tym, że to ocieplenie klimatu - które już obserwujemy - będzie narastać i przyspieszać (…) Liczba dni upalnych w Polsce ustawicznie rośnie. W latach 80. jeszcze mogliśmy mówić, że na rok przypadały 4 dni upalne, czyli takie, w których temperatura przekroczyła 30 stopni. Dzisiaj już nikt nie jest zdziwiony, gdy pojawi się 8 dni upalnych, a zdarza się ich więcej. I podobnie jest ze zjawiskami burzowymi. Należy pamiętać, że ta atmosfera jest bardziej dynamiczna” – mówił w rozmowie w internetowym radiu RMF24 profesor Bogdan Chojnicki z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu, ekspert Koalicji Klimatycznej. Rozmawiał z nim Paweł Jawor.
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio
Paweł Jawor: Rekordowy wynik pomiaru ilości dwutlenku węgla w atmosferze na szczycie Mauna Kea - to są Hawaje. W maju tego roku był to poziom 420 ppm. Co takiego się wydarzyło, że ten rekord teraz padł?
Profesor Bogdan Chojnicki: Trzeba byłoby raczej powiedzieć, co się w ogóle dzieje, że te rekordy ciągle padają. Trzeba może zacząć od tego, że jeszcze jakieś 300 lat temu mieliśmy dwutlenek węgla na poziomie 280 ppm. I ten wzrost jest dramatycznie wielki. Można sobie wyobrazić, że te 300 lat i wzrost o tę wartość do 420 ppm wydaje się bardzo mały. Natomiast patrząc z biologicznego punktu widzenia, jest to wzrost wręcz błyskawiczny. To jest poważny sygnał, że należy się bardzo mocno liczyć z tym, że to ocieplenie klimatu - które już obserwujemy - będzie narastać i przyspieszać.
Ja zauważyłem, oglądając te statystyki, że maj jest zazwyczaj takim rekordowym miesiącem. Dlaczego tak się dzieje?
Dlatego, że zazwyczaj stężeniem dwutlenku węgla sterują dwie rzeczy. Po pierwsze to, ile deponujemy tego dwutlenku węgla między innymi poprzez spalanie paliw kopalnych. Natomiast trzeba pamiętać, że na półkuli północnej dopiero zaczyna ruszać wegetacja i to stężenie może delikatnie spaść w wyniku procesu fotosyntezy. Natomiast już na jesień liście opadną i stężenie znowu wróci na ścieżkę wzrostową. To są takie okresowe fluktuacje stężenia, a wiemy też, że na półkuli północnej jest zdecydowanie więcej lądów i ta roślinność lądowa na północy po prostu się budzi, w pewnym sensie redukując stężenie. Maj to jest przedsionek wegetacji na północy.
Jeszcze jedno pytanie mi się nasuwa, zanim przejdziemy do tych skutków tak dużego wzrostu dwutlenku węgla. Czy te pomiary na Hawajach rzeczywiście są optymalne? Czemu akurat tam się ich dokonuje?
To znaczy tu są dwa powody. Po pierwsze Charles David Keeling, który zainicjował te pomiary w latach 50., miał doskonałą świadomość, że każde pomiary wykonywane w pobliżu jakiegokolwiek komina będą krytykowane jako te, które akurat przypadkiem ten komin zadymi. Hawaje są na środku Pacyfiku, daleko od wszelkiej aktywności przemysłowej, więc trudno podejrzewać, że jest to miejsce zaburzone wyziewami z kominów. Co ciekawe, gdy porównamy stężenie dwutlenku węgla na biegunie południowym - tam też się prowadzi obserwacje - wartości są te same. To wskazuje jednoznacznie na to, co mówimy od lat, że atmosfera jest jedna. Ten dwutlenek węgla, on się dobrze miesza w tej atmosferze i ten emitowany w Kuala Lumpur trafia tak samo do Polski, jak ten emitowany w Polsce trafia do Waszyngtonu. Innymi słowy, mamy jedną atmosferę i te obserwacje powinny być czynione z dala od aktywności przemysłowej człowieka. One wtedy dają nam najlepszy obraz tego, co się dzieje w atmosferze.
Pamiętam moje zdziwienie na początku roku, kiedy usłyszałem za oknami burze w styczniu. To może być też skutek tych zmian klimatu? Jak może wyglądać najbliższa przyszłość?
Wyobraźmy sobie, że atmosfera to jest mieszanina gazów - troszkę podobna do wody w naszym garnku. Wzrost temperatury to większa ilość energii w tej atmosferze. Chyba w naturalny sposób odczuwamy, że im wyższa temperatura w naszym garnku, tym woda coraz bardziej nam bulgocze. Wzrost temperatury w atmosferze - wydawałoby się niewielki, bo już ponad 1 stopień Celsjusza - to jednak dodatkowa potężna ilość energii. Jednym z takich objawów - emanacją tej dodatkowej porcji energii - są oczywiście burze. I ta burza zimowa dała o sobie bardzo mocno znać. Tam się też pojawiło tornado, co w zasadzie nigdy nie było obserwowane w Polsce. To jest sygnał, że po prostu atmosfera - wydawałoby się bardzo przyjazna, bo cieplejsza - ona do końca przyjazna nie jest. Im więcej energii w środowisku, to tym częściej musimy się liczyć z takimi gwałtownymi zjawiskami pogodowymi w Polsce.
Czyli rozumiem, że te wakacje raczej do spokojnych nie będą należały?
I tu przychodzi pytanie o pewnego rodzaju rozróżnienie między pogodą a klimatem. Gdy mówimy o pogodzie i przewidywanie tego, co będzie jutro, pojutrze czy za miesiąc, to mamy coraz większy problem. Nad każdym stanem pogodowym panuje coś, co nazywamy klimatem, czyli pewien charakter danego miejsca. Wzrasta nam temperatura w przypadku Polski, a niekoniecznie wzrastają opady. Musimy liczyć się z tym, że te stany pogodowe będą nam się w tej puli obserwacji zmieniać. One będą się zmieniać w kierunku tych bardziej drastycznych zjawisk. Warto wspomnieć chociażby o tym, że liczba dni upalnych w Polsce ustawicznie rośnie. W latach 80. jeszcze mogliśmy mówić, że na rok przypadało nam około 4 dni upalnych, czyli takich, w których temperatura przekroczyła 30 stopni. Dzisiaj już nikt nie jest zdziwiony, gdy pojawi się osiem dni upalnych, a zdarza się wartość jeszcze większa. I podobnie jest ze zjawiskami burzowymi. Należy pamiętać, że ta atmosfera jest bardziej dynamiczna. Do tego bardziej wilgotna, jeżeli zawieje nam znad Morza Śródziemnego. W zeszłym roku w Poznaniu mieliśmy spektakl, który skończył się opadem największym w czasie obserwacji - prawie 100 litrami deszczu na metr kwadratowy. To się będzie pogłębiać i to jest bardzo duże wyzwanie dla naszej infrastruktury, dla ludzi. Jak przetrwać w tych nowych warunkach klimatycznych? Będziemy musieli się adaptować i coraz bardziej o to dbać.
A w obliczu pandemii, teraz wojny, zmiana klimatu nam jeszcze straszna? Jak pan to obserwuje?
W pewnym sensie można powiedzieć - tu zwrócę uwagę na jedną rzecz - my często analizując jakie informacje do nas docierają, mamy takie wrażenie, że wszystko można określić jako pewnego rodzaju proces społeczny. Innymi słowy, gdy rozmawiamy o jakimś problemie, to ten problem jest, gdy przestajemy o tym rozmawiać, to ten problem znika. Rzeczywiście wiele takich procesów społecznych można w ten sposób potraktować, że milczenie w pewnym sensie oznacza nieistnienie procesu. Jest jeden poważny problem ze zmianą klimatu. To jest zjawisko, które ma podstawy fizyczne. O ile wojna może się skończyć, wystarczy, że ludzie w pewnym sensie się opamiętają albo przynajmniej ten agresor zostanie ograniczony czy też pokonany. O ile pandemia w naturalny sposób gdzieś się kończy, bo biologia nie zna ciągłych epidemii, zna tylko wybuchy epidemii, a później zaniki, to w przypadku zmiany klimatu, ten ustawiczny wzrost dwutlenku węgla, to ciągła zmiana fizycznych parametrów atmosfery. Innymi słowy, wydawałoby się, że problem zmiany klimatu nam znika, bo pozostaje przesłonięty tymi krótkoterminowymi zdarzeniami, które są skądinąd niezwykle nieszczęśliwe - bulwersujące bestialstwo rosyjskiej armii jest chyba już w zasadzie niekwestionowane - natomiast zmiana klimatu cały czas się toczy i to jest zjawisko fizyczne. Tego nie da się w żaden sposób zagłuszyć, chociażby medialnie.
A czy jest możliwe zatrzymanie tego, cofnięcie tych procesów? Na przykład przez to, że zaczniemy przechodzić na zieloną energię, i załóżmy, że za dziesięć lat da to taki efekt, że wrócimy do tego, co było na początku lat 90., albo tuż przed epoką przemysłową?
To znaczy potrzebne nam jest silne hamowanie, jeżeli chodzi o emisję dwutlenku węgla i wygląda na to - paradoksalnie - że wojna nam w tym pomoże. Nagle okazuje się, że ta emisja dwutlenku węgla, szczególnie tego, który pochodził z nieodnawialnych źródeł energii, z Rosji, ona wyraźnie nam się "przestała opłacać". Wiemy, że zarówno ropa, jak i gaz czy węgiel, one są wymieszane z ukraińską krwią, więc ten problem nabiera wymiaru bardzo ludzkiego. Natomiast trzeba powiedzieć, że musimy bardzo mocno wyhamować z emisją dwutlenku węgla w Polsce i w ogóle globalnie. Jest szansa na to, że w perspektywie - powiedzmy - 20-30 lat, gdybyśmy mocno zaciągnęli ten hamulec, sytuacja wróci do normy. Natomiast nie robiąc nic, my de facto podążamy w kierunku takiego progu planetarnego, za którym powrotu już nie będzie, będą tylko i wyłącznie straty. Te straty już narastają, bo trzeba pamiętać, że my już jesteśmy w czasie zmiany klimatu. Można w pewnym sensie tę zmianę ignorować, nawet stwierdzać, że ona nie ma żadnego znaczenia. Ale warto np. porozmawiać chociażby z rolnikami, którzy bezpośrednio odczuwają zarówno suszę, jak i te gwałtowne zjawiska pogodowe. Tam już straty widać wyraźnie. Podobnie leśnicy w 2018-2019, a nawet w 2020 roku zanotowali poważne straty wynikające z faktu, że zrobiło się gorąco i sucho.
Daleko jesteśmy od tego progu, o którym pan wspomniał? I co jest za tym progiem?
Niestety nie za bardzo. Nie za bardzo, bo pamiętajmy, że na dziś mamy 1,1 stopnia Celsjusza powyżej temperatury sprzed epoki industrialnej. Progiem takim - nawet nie ostrzegawczym, tylko już poważnym - jest 1,5 stopnia Celsjusza. Pompujemy dwutlenek węgla w bardzo nieopamiętany sposób - i to jest coś, co nie napawa optymizmem. Natomiast tak de facto naukowcy twierdzą, że takim krytycznym momentem będzie przekroczenie progu 2 st. Celsjusza. Co za tym progiem? Tzw. Ziemia cieplarniana. Proszę pamiętać, że ostatnie dziesiątki, żeby nie powiedzieć setki tysięcy lat, Ziemia żyła w takim stanie przechodzenia między epokami lodowcowymi. To, co dzisiaj robimy z atmosferą, pompując dodatkowe gazy szklarniowe - ten dwutlenek węgla jest na pierwszym miejscu - to w zasadzie wytrącamy cały układ klimatyczny z tego stanu równowagi dość chwiejnej - to bardzo wyraźnie widać. Gdybyśmy dzisiaj bazowali z naszymi analizami czy modelowaniem atmosfery czy klimatu tylko i wyłącznie na przesłankach naturalnych, to powinniśmy zobaczyć bardzo powolny spadek temperatury, mniej więcej w tempie jedna setna stopnia Celsjusza na 50 lat. W ciągu stu lat podnieśliśmy temperaturę o 1 stopień Celsjusza, więc zupełnie gatunek Homo Sapiens wywraca klimat obecnie. Jest po prostu zauważalnym gatunkiem, który zmienia rzeczywistość - także fizyczną atmosferę.