Amerykanie protestują, miłośnicy kina z innych krajów świata nie kryją zaciekawienia. Chodzi o brytyjski paradokumentalny film "Śmierć prezydenta", który za 10 dni ma być wyświetlany na Festiwalu Filmowym w Toronto.
Film zaczyna się od zabójstwa George'a W. Busha. Samotny napastnik, wmieszany w tłum demonstrantów strzela prezydentowi w brzuch. Bush umiera na rękach bezradnych ochroniarzy. Scena jest niezwykle realistyczna, bo dzięki technice cyfrowej podmieniono na oblicze Busha twarz aktora grającego prezydenta.
Do dyrekcji festiwalu i producentów filmu napływają setki maili od oburzonych Amerykanów. Argumentują, że to może być inspiracja dla prawdziwego zamachowca. Również Biały Dom wyraża swe niezadowolenie, choć robi to w białych rękawiczkach. Ten film nie zasługuje na mój komentarz - oświadczył rzecznik amerykańskiego prezydenta takim tonem, że wszystko jest jasne.