Rafał Zawierucha pojawił się w najnowszym zwiastunie filmu Quentina Tarantino "Pewnego razu... w Hollywood". Reżyser nie wyciął polskiego aktora ze swojej produkcji, choć plotki o usunięciu go z ostatecznej wersji filmu pojawiły się już kilka miesięcy temu. Premiera "Pewnego razu..." miała miejsce na festiwalu w Cannes. Widzowie w Polsce zobaczą obraz 9 sierpnia w 50. rocznicę zabójstwa żony Romana Polańskiego Sharon Tate przez członków sekty Charlesa Mansona.

REKLAMA

Zawierucha gra Romana Polańskiego w tym filmie, a jego postać i postać Sharon Tate są ważne dla całej opowieści.To nie jest film o bandzie Mansona - zapewniał w wywiadach przed premierą Quentin Tarantino. To opowieść o przebrzmiałej gwieździe westernów Ricku Daltonie i jego dublerze, który nazywa się Cliff Booth, ale również o Sharon Tate i Romanie Polańskim, którzy są sąsiadami Ricka.

"Tarantino zabiera nas do dawnego Hollywood z przełomu lat 60. i 70. Pokazuje też film w filmie, widzimy jak wyglądała kiedyś praca na planach. W 'Pewnego razu w Hollywood' nawiązuje, tak jak lubi, do filmów klasy B. Opowiada nam historię z lekką nostalgią, z ironią, niektóre dialogi i powiedzenia są pyszne. Zakładam się, że będziemy je cytować tak jak to o pewnej części ciała i jesieni średniowiecza, które znamy z 'Pulp Fiction'. Dokładnie ćwierć wieku temu, 21 maja 1994 roku, jury, któremu szefował Clint Eastwood, przyznało Tarantino Złotą Palmę właśnie za 'Pulp Fiction'. Ostatnio Tarantino był tu w Konkursie Głównym 10 lat temu z 'Bękartami wojny'. Wrócił do Cannes w świetnym stylu" - pisała na blogu nasza dziennikarka Katarzyna Sobiechowska-Szuchta, która miała okazję zobaczyć najnowszy film reżysera podczas francuskiego festiwalu.

Premiera filmu zakończyła się długą owacją na stojąco. Także pierwsze oceny krytyków są entuzjastyczne. Jason Gorber ("That Shelf") opisuje "Pewnego razu w Hollywood" jako "historycznie wątpliwy, genialny tematycznie" film, który "mógłby wygrać Złotą Palmę lub zostać wygwizdany przez publiczność - a być może obie te rzeczy na raz". "Wstrząsające, prowokujące, pełne czarnego humoru arcydzieło" - podkreślił. Steve Pond ("The Wrap") ocenił, że Tarantino stworzył film "wielki, zuchwały, śmieszny, zbyt długi i na koniec ożywiający". "Obraz jest wspaniałym placem zabaw dla reżysera, który fetyszyzuje starą popkulturę i wprowadza jej radosną przewrotność do rzemiosła filmowego" - dodał. Z kolei Peter Bradshaw ("The Guardian") odnajduje w dziele Tarantino "morderczo-fikcyjne spojrzenie na sektę Mansona - szokujące, porywające, olśniewająco nakręcone".