"Słyszę jego głos, widzę jego spojrzenia. Widzę jak siedzi, cierpliwie czeka bez względu na pogodę, bo tam na ławeczce różną pogodę mieliśmy. Albo nas smażyło słońce niemiłosiernie i starało się zgrillować albo było bardzo zimno i trzeba było się rozgrzewać" - tak Franciszka Pieczkę wspomina kolega z serialu "Ranczo", Piotr Pręgowski. W wywiadzie dla Radia RMF24 opowiedział, z czego zapamiętał zmarłego we wrześniu aktora.
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio
Piotr Pręgowski spotkał się z Franciszkiem Pieczką na planie serialu "Ranczo". W rozmowie z Marcinem Jędrychem wspominał go następująco: Był bardzo skromnym, grzecznym, kulturalnym, życzliwym i naturalnie otwartym człowiekiem, który po prostu był i ta aura, która go otaczała, sprawiała, że to była taka przyjemność obcowania. Aktorzy, mimo iż na planie wspólnie dzielili ławkę pod sklepem, na której poruszali różne tematy, w prawdziwym życiu nie stworzyli przyjaźni.
Ta nasza znajomość nie była taka głęboka. Jeśli chodzi o sferę prywatności, to ona nigdy nie była przekroczona dalej z racji wieku i zainteresowań. Jak mówią niektórzy, to są życia równoległe. Spotykamy się na planie, robimy to, co do nas należy, uśmiechamy się do siebie lub nie, podajemy sobie ręce i każdy idzie w swoją stronę - mówił Piotr Pręgowski.
Aktor wyznał, że ciągle ma wrażenie, że Franciszek Pieczka nie odszedł: Słyszę jego głos, widzę jego spojrzenia. Widzę jak siedzi, cierpliwie czeka bez względu na pogodę, bo tam na ławeczce różną pogodę mieliśmy. Albo nas smażyło słońce niemiłosiernie i starało się zgrillować albo było bardzo zimno i trzeba było się rozgrzewać. Gość programu RMF24 przekonywał, że jest szczęśliwy, że mógł poznać zmarłego we wrześniu aktora. Wpominał, że Franciszek na planie był zawsze cierpliwy i nie pamięta, aby kiedykolwiek na coś narzekał.
Serialowy Pietrek podzielił się także anegdotą z planu: Odwiedzały nas różne wycieczki, ludzie przyjeżdżali z całego świata: jakiś misjonarz z Kostaryki, osoby z Nowej Zelandii, Australii, najdalszych antypodów. Przyjeżdżali i czekali cierpliwie oddaleni od planu, żeby nam nie przeszkadzać, a w przerwach przychodzili, żeby się chociaż przywitać. I kiedyś jakaś pani się pojawiła i tak nie było okazji, żeby zagadać, ale sama zdecydowała, że się odważy i powiedziała "Przepraszam proszę pana, ja zawsze marzyłam o tym, żebym chociaż mogła pana dotknąć. Czy się pan nie pogniewa jeśli to zrobię?" I Franciszek odparł "proszę bardzo". I ta pani tak wyciągnęła dłoń i położyła mu rękę w okolicach serca i za chwilę się rozpłakała. To było bardzo wzruszające.
Na koniec Piotr Pręgowski dodał, że dla artysty takiego jakim był Franciszek Pieczka, wielkim szczęściem było to, że jeszcze za życia był tak uwielbiany i darzony wielkim szacunkiem.
Opracowanie: Kinga Adamczyk