Nie żyje Jimmy Cobb, perkusista jazzowy, jeden z najwybitniejszych wykonawców tej muzyki, ostatni żyjący członek zespołu towarzyszącego Milesowi Davisowi w nagraniu legendarnego albumu "Kind of Blue". Muzyk zmarł w Nowym Jorku w niedzielę. Miał 91 lat.

REKLAMA

O śmierci artysty poinformowała jego żona Eleana Tee Cobb. Dodała, że przyczyną zgonu był rak płuc.

W wywiadzie udzielonym Associated Press w ubiegłym roku Cobb przyznał, że już od najwcześniejszych lat był zafascynowany jazzem. Jak mówił, słuchał tej muzyki całymi nocami, zanim sam zaczął ją wykonywać.

O dalszych jego losach zadecydowało spotkanie z saksofonistą Cannonballlem Adderleyem, który polecił go Milesowi Davisowi. Nagrał z nim wiele utworów, takich jak "Sketches of Spain", "Sorcerer" czy "Complete".

Dopiero jednak udział w nagraniu albumu "Kind of Blue" , przez wielu uważanego za kwintesencję muzyki jazzowej, na zawsze nadało kierunek jego dalszej karierze.

Album ukazał się 17 sierpnia 1959 r. w momencie, w którym jazz przekształcał się z bebopu w nowocześniejszą, mniej strukturalną formę nazwaną później "cool".

Cobb wspominał, że wszystkie utwory, które znalazły się w albumie nagrano "z marszu", za pierwszym razem. Wyjątkiem był "Freddie Freeloader", który musieli powtórzyć, bowiem Davisowi nie podobał się fragment brzmienia instrumentów strunowych.

Album spotkał się z dużym uznaniem krytyków i fanów, ale nikt nie spodziewał się, że okaże się przełomowy w historii jazzu. Wiedzieliśmy tylko, że był cholernie dobry - mówił żartobliwie Cobb. Jest do dziś najlepiej sprzedającym się albumem jazzowym.

Cobb grał również z takimi artystami jak Dinah Washington, Pearl Bailey, Dizzy Gillespie, Sarah Vaughan, Billie Holiday i Stan Getz. Nagrał również kilka albumów solowych.

Artysta występował na estradzie niemal do końca życia. W 2017 r. wystąpił na festiwalu jazzowym w Albuquerque, w Nowym Meksyku. Wówczas na jego występ przybyły tłumy fanów.