"Postrzegam robienie i oglądanie filmów jako pewną formę medytacji nad jakimś tematem, a niekoniecznie odpowiadania wprost na jakieś pytania" - mówi w rozmowie z dziennikarką RMF FM Katarzyną Sobiechowską-Szuchtą reżyser Jan P. Matuszyński. Jego najnowszy film "Żeby nie było śladów", będzie miał światową premierę na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji. Historia maturzysty Grzegorza Przemyka, który zmarł w wyniku pobicia na posterunku milicji w Warszawie w 1983 roku, trafiła do konkursu głównego tego prestiżowego festiwalu. "Wenecja to jest mocny start. Myślę, że w Polsce będzie bardzo duża dyskusja na temat wielu wątków" - ocenia Matuszyński.
Radość przede wszystkim, powiedziałbym nawet, że duma - mówi w rozmowie z RMF FM Jan P. Matuszyński, pytany o myśli towarzyszące informacji o zakwalifikowaniu jego filmu do konkursu głównego weneckiego festiwalu. Chyba każdy twórca marzy, żeby mieć tam premierę. To jedno z najlepszych miejsc na świecie, jest ich w sumie wcale nie tak dużo, gdzie warto wystartować z filmem - podkreśla reżyser.
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio
Matuszyński wspomina, że książkę Cezarego Łazarewicza "Żeby nie było śladów" o sprawie Grzegorza Przemyka dali mu do przeczytania producenci, z którymi współpracował przy "Ostatniej rodzinie" - Aneta Hickinbotham i Leszek Bodzak. Jak przeczytałem, to uznałem, że to sprawa ważna, warta filmu. Zaczęliśmy szukać drogi, jak z tego zrobić film. Znaleźliśmy Kaję Krawczyk, którą znałem z innego projektu. Doszliśmy do tego, że ona może być fajną scenarzystką - relacjonuje reżyser. Byliśmy cały czas z Cezarym Łazarewiczem w kontakcie, zresztą jesteśmy do dziś - dodaje.
Matuszyński w rozmowie z RMF FM przyznaje, że w czasie przygotowań do "Żeby nie było śladów" natrafił na kilka historii z całego świata podobnych do sprawy Grzegorza Przemyka. Najgłośniejsza jest oczywiście sprawa George'a Floyda - zauważa. Ten film ma szansę na to, żeby dotrzeć do publiczności daleko poza Polskę - zapewnia reżyser. Podkreśla, że podobnie jak w historii Beksińskich pokazanej w "Ostatniej rodzinie", szukał w sprawie Przemyka elementów nie stricte polskich, ale uniwersalnych. To jest film bardzo mocno oparty na postaciach, na relacjach czyli na tym, co niezależnie od szerokości geograficznej działa. Premiera w Wenecji dowodzi, że to się najprawdopodobniej znowu udało - tłumaczy Matuszyński.
Grzegorza Przemyka gra w filmie Matuszyńskiego Mateusz Górski - aktor teatralny, nieznany szerszej publiczności. W jego matkę Barbarę Sadowską wciela się z kolei Sandra Korzeniak - również pracująca głównie w teatrze.
Przy tym filmie, podobnie zresztą jak przy "Królu", gdzie było bardzo dużo postaci, bardzo bliskim moim współpracownikiem był Piotr Bartuszek, czyli reżyser castingu. "Żeby nie było śladów" to jest bardzo złożona, wielowątkowa opowieść. Centralnym jej bohaterem jest postać grana przez Tomka Ziętka, czyli świadek całego zajścia, nie Grzegorz Przemyk, który jest istotną, ale drugoplanową postacią - opowiada Matuszyński w RMF FM. Jak podkreśla, Mateusz Górski jest na swój sposób podobny do Przemyka - "nie w taki dosłowny, jeśli chodzi o czysto fizyczność, tylko jakąś energię".
W obsadzie "Żeby nie było śladów" są także m.in. Tomasz Kot, Aleksandra Konieczna, Agnieszka Grochowska, Jacek Braciak i Robert Więckiewicz.
Zacząłem się śmiać w pewnym momencie, że mamy prawie wszystkich 50-letnich aktorów w tym filmie. Bardzo jest dużo ról męskich w tym wieku - wspomina Matuszyński. O tej obsadzie można by naprawdę długo mówić - wiele jest świetnych, bardzo fajnych kreacji pierwszo-, drugo-, trzecioplanowych. Wszystko po to, żeby ten obraz był bardzo szeroki. To powoduje, że film też nie jest najkrótszy - zastrzega.
W rozmowie z Katarzyną Sobiechowską-Szuchtą reżyser "Żeby nie było śladów" opowiada też o wsparciu konsultantów przy pracy nad filmem.
Konsultowaliśmy się m.in. z Michałem Wysockim, czyli sanitariuszem, bo ten wątek też pojawi się w filmie. Jeśli chodzi o osoby bliskie, mogę powiedzieć, że czerpaliśmy z bardzo podobnych źródeł jak Cezary przy pisaniu książki. Minęło parę lat, więc parę rzeczy się pootwierało - relacjonuje. Troszeczkę aktorzy szukali na własną rękę z naszym przyzwoleniem i pomocą, więc pewnie też nie o wszystkim wiem. Staraliśmy się bardzo mocno przekopać to, co można było znaleźć i skorzystać z tych osób, które były do tego chętne - dodaje Matuszyński.
Reżyser przyznaje, że zdaje sobie sprawę z oczekiwań w stosunku do jego najnowszego filmu. Podobne oczekiwania, chyba nawet większe, były w przypadku Beksińskich i "Ostatniej rodziny" - zauważa. Zawsze znajdzie się grupa osób, która jest z jakiego powodu niezadowolona - tak jak była grupa osób, która chciała zobaczyć film o Zdzisławie Beksińskim jako malarzu, już nie wspominając kwestii Tomka Beksińskiego - mówi Matuszyński w RMF FM. Każdy film oparty na prawdziwych wydarzeniach jest jakąś formą indywidualnej interpretacji tych faktów. Nawet jak się robi film dokumentalny, to podejmuje się decyzje, co wchodzi do filmu, a co nie - tłumaczy.
Bardzo serdecznie zapraszam do dyskusji. To, co miałem do powiedzenia w tej sprawie, jest w tym w tym filmie. Ciekaw jestem, jaka będzie reakcja - mówi Matuszyński. Cieszę się, że zaczynamy tak wysoko, bo Wenecja to jest mocny start. Myślę, że w Polsce będzie bardzo duża dyskusja na temat wielu wątków, które są zawarte w tym filmie. Nie oszukujmy się, filmy się też trochę po to robi - dodaje.
Ludzie, oglądając ten film, będą mogli wyciągnąć swoje wnioski i swoje przemyślenia. Starałem się jak najbardziej oddalić od jakiekolwiek tezy czy określania, co jest dobre, a co złe. Co w tej historii nie było to takie łatwe, bo postaci są dosyć mocno zarysowane - mówi RMF FM Matuszyński. Film wydaje mi się dosyć atrakcyjny - ma taki fajny sznyt gatunkowy, sensacyjny, szpiegowski nawet momentami. Mam nadzieję, że to pozwoli widzom się w nim trochę rozpłynąć i że coś z nimi zostanie - podsumowuje.