"Sami twórcy bardzo rzadko mówią, że ich zadaniem jest nauczanie kogokolwiek. To jest w końcu film fabularny. Oni mają opowiedzieć ciekawą historię i zarobić na tym pieniądze. Filmy historyczne to źródło bardzo niebezpieczne w użyciu, ale inspirujące. Oglądając film, chętniej sięgamy po temat" – mówił na antenie Radia RMF24 Jakub Ostromęcki, historyk, autor książki „Skręcona historia. Film a prawda historyczna”. Krzysztof Urbaniak rozmawiał z nim o nieścisłościach historycznych w filmach, które co roku w święta pojawiają się na ekranie.
Filmy o tematyce wydarzeń historycznych pomimo upływu lat nadal regularnie trafiają na ekrany kin. Jakub Ostromęcki tłumaczył, że powodów może być kilka. Według historyka to świetna okazja do zrealizowania wielkich scen plenerowych. Duże produkcje historyczne mogą być również bardzo dochodowe, choć to zawsze opatrzone jest pewnym ryzykiem.
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio
Krzysztof Urbaniak pytał swojego gościa, czy takie filmy są dobrym źródłem poznania historii. Zdaniem eksperta same w sobie nie, ale mogą skutecznie zachęcać odbiorców do poszerzania swojej wiedzy.
Opieranie się na filmach jest strasznie ryzykowne. Zresztą sami twórcy bardzo rzadko mówią, że ich zadaniem jest nauczanie kogokolwiek. No bo to jest w końcu film fabularny. Oni mają opowiedzieć ciekawą historię i zarobić na tym pieniądze. Natomiast do poznania historii - to jest źródło bardzo niebezpieczne w użyciu, ale inspirujące. To znaczy, oglądając film, chętniej sięgamy po temat - mówił Ostromęcki.
Gość Radia RMF24 podkreślił natomiast, że filmy mogą wspomagać zapamiętywanie i zapoznawanie się z historią. Badań nie zrobiono na ten temat dużo, ale w jednym stanie USA - w Connecticut, przeprowadzono badanie wśród uczniów, (...) i wyszło, że uczniowie przyznają sami, że nie jest to najlepsze źródło do poznania historii. Natomiast uczniowie zapamiętują lekcje lepiej, jeśli w użyciu na lekcji, oprócz tego, co mówił nauczyciel, co było czytane, oglądane, był też film. Jest to pomocne, popycha do zaznajomienia się z przeszłością albo do zmagań z nią - stwierdził ekspert.
Prowadzący rozmowę zapytał, czy "obrażanie" się na nieścisłości historyczne w filmach jest uzasadnione. Ekspert stwierdził, że nie warto się obrażać na twórców, warto jednak komentować takie produkcje.
Ostromęcki podkreślał, że jest przeciwnikiem znieważania kogokolwiek za przedstawianie własnej wizji, dopóki ta nie przeinacza radykalnie faktów lub nie podżega w filmie do zbrodni.
Nie ma co się obrażać i wykluczać twórców z jakichś środowisk, dlatego że nakręcili coś tak, jak nam się nie podoba. Natomiast warto to komentować. Twórca swoje powiedział, my powiemy - wyglądało inaczej, (...) i się rozchodzimy, tworząc protokół niezgodności. Natomiast to jest za mały powód, żeby się obrażać - powiedział historyk.
Jakub Ostromęcki komentował w rozmowie dostosowywanie filmów historycznych do współczesnych odbiorców. Zdaniem eksperta dobrym przykładem takiego zabiegu jest film "Joanna d'Arc" Luca Bessona.
Z dziewczyny, która była głęboko religijna, a jednocześnie bardzo wyważona psychicznie, taka w sumie normalna dziewczyna ze wsi, zrobił wariatkę mającą ADHD. tak, żeby pasowała do takich bardzo roztrzepanych dziewczyn z paryskich blokowisk, mających kontakt z używkami. To jest dobry przykład przerabiania bohatera sprzed wieków tak, żeby pasował do czasów współczesnych - powiedział Jakub Ostromęcki
Historyk zwrócił również uwagę na to, że bohaterowie antyczni w filmach historycznych nie modlą się, ani nie składają ofiar. Powodem ponownie jest dostosowanie do odbiorców, którymi domyślnie są bezwyznaniowi mieszkańcy państw zachodnich.
Jak twierdzi rozmówca, filmy częściej ukazują nasze wyobrażenia, niż to jak wyglądała rzeczywistość. Jakub Ostromęcki wskazywał na postać Robin Hooda, który w filmie Ridleya Scotta został dostosowany do wyobrażeń amerykańskich widzów.
Głównym odbiorcą był przedstawiciel klasy średniej, głównie facet. Zrobiono z niego takiego przedstawiciela klasy średniej, który się wyraża w identyczny sposób jak Deklaracja Niepodległości, czyli własność prywatna, samodzielność, niechęć do władzy federalnej. Lokalne problemy rozwiązujemy w lokalny sposób. To jest kompletny anachronizm - stwierdził ekspert.
To ma się podobać widzowi amerykańskiemu i widz amerykański ma stwierdzić: patrzcie już w XII, XIII wieku Robin Hood myślał tak jak Patrick Henryk i Jerzy Waszyngton - mówił Jakub Ostromęcki.
W okresie świąt wielkanocnych na ekrany telewizorów w polskich domach z całą pewnością zawitają klasyki filmowe, takie jak chociażby "Ogniem i mieczem", czy "Krzyżacy". Krzysztof Urbaniak pytał eksperta, czy wspomniane produkcje filmowe wiernie oddają realia ukazanych czasów.
Spore było moje zdziwienie, kiedy (w filmie "Ogniem i mieczem") zobaczyłem husarię wpadającą w błoto w bitwie pod Żółtymi Wodami. To jest kuriozum. Padająca w błocie husaria ma być przenośnią upadającej Rzeczpospolitej od 1648 roku. Faktycznie od tego momentu zaczął się upadek, ale jest to kompletna bzdura. W ogóle nieznana jest żadna bitwa z czasów carskich, która by się zakończyła likwidacją całej chorągwi. (...) Były straty, ale dużo mniej spektakularne niż to, co jest pod Żółtymi Wodami pokazane - mówił rozmówca.
Historyk zwracał również uwagę na sposób, w jaki film ukazuje Tatarów.
Oni mają skośne oczy. (...) To też jest nieprawda, bo już w XVII wieku mało który Tatar by w ten sposób wyglądał. To była genetyczna mieszanka ludów tureckich, irańskich, Greków i Słowian, zamieszkująca okolice Morza Czarnego - zauważał Ostromęcki.
Dobry wujo Chmielnicki w filmie pokazany jest jako mąż stanu, który przerasta większość bohaterów Rzeczypospolitej szlacheckiej. Kozakom rzeczywiście swobody polityczne się należały, jak najbardziej, ale Chmielnicki nie był żadnym dobrym wujem. Nawet jak na owe czasy pił za dużo i skłonności do okrucieństwa też miał ponad miarę. Społeczność żydowska wiele by miała do powiedzenia na temat okrucieństw kozackich tego powstania, czegoś, czego Hoffman w filmie nie pokazał, za wyjątkiem wiszącego na szubienicy szlachcica i Żyda - wyjaśniał gość rozmowy.
Pytany o "Krzyżaków" Jakub Ostromęcki powiedział, że to film zrobione na polityczne zamówienie. To jest epoka Gomułki opętanego nienawiścią do Niemiec. Tam się kompletnie nic nie zgadza - powiedział w rozmowie historyk Jakub Ostromęcki.
Gość rozmowy podkreślał, że przedstawieni w filmie jako adwersarze Krzyżacy nie byli naszym odwiecznym wrogiem. Od momentu, kiedy oni się pojawili - zależy jak przyjmiemy w 1226 czy 1228 roku - myśmy z nimi współdziałali w uderzeniach na Prusy. Elity piastowskie, ludność ziemi dobrzyńskiej była zadowolona z ich pobytu, bo się skończyły pruskie najazdy na zagrody i wioski Mazowsza oraz ziemi dobrzyńskiej - zaznaczał ekspert.
Zdaniem rozmówcy z realiami historycznymi nie zgadza się również sposób ukazania bitew oraz wygląd postaci.
To jest zrobione po to, żeby (odbiorca - przyp. red.) oglądając polskich rycerzy w latach 60. przed ekranem w kinie albo w telewizji widząc tych facetów, miał widzieć siebie. To są równi goście, tacy, z którymi można zjeść golonkę i wódeczki się napić, i mają odsłonięte zasłony w hełmach. To jest taki środek służący temu, żeby się identyfikować z postacią - tłumaczył historyk.
Prowadzący rozmowę pytał Jakuba Ostromęckiego, w jaki sposób odnosi się do współczesnych produkcji osadzonych w realiach historycznych. Krzysztof Urbaniak przytoczył dyskusję o polskim serialu komediowym "1670", którego akcja toczy się w czasach Polski szlacheckiej.
Nie można zarzucać im, że tam jest coś nieprawdziwego, dlatego że celem tego serialu było przede wszystkim śmianie się, a nie odtwarzanie przeszłości. Kłopot mamy następujący - jeżeli już szydzimy, to dobrze byłoby szydzić ze wszystkich stron sporu politycznego. Bardzo ważne - "1670" to nie jest szydera i satyra z Polski szlacheckiej, a konkretnie z czasów jej upadku. To jest satyra na jedną ze stron obecnego sporu politycznego. To nie jest serial o przeszłości, tylko o teraźniejszości - zauważył Ostromęcki.
W dalszym ciągu rozmowy ekspert podkreślał, że prawidłowa satyra powinna wyszydzać wszystkie strony danego konfliktu. W kilku momentach, autorzy wyszli niejako z roli satyryka, a weszli w rolę agitatorów - stwierdził historyk.
Proszę zwrócić uwagę, w tej rodzinie szlacheckiej wszyscy są generalnie albo dewotkami, albo są głupi i chciwi. Natomiast córka tego szlachcica - Jana Pawła, to jest jedyna osoba z tej rodziny, która jest przedstawiona pozytywnie i swoje poglądy też ma. To jest wyraźne pokazanie: kogo my lubimy, a kogo nie lubimy, więc "1670" nie należy traktować jako serialu o historii, tylko o teraźniejszości - powiedział ekspert.
Historyk zauważył też, że nie powstał do tej pory film ukazujący Polskę szlachecką od dobrej strony. W końcu ten system, który myśmy stworzyli, on przetrwał dwieście lat i funkcjonował, gwarantując spokój, w miarę zasobność i siłę przez długi okres - dodał rozmówca.
W polskich kinach od początku marca można oglądać film "Biała odwaga", traktujący o kolaboracji części górali z Niemcami w czasie II Wojny Światowej. Ta produkcja wzbudzała kontrowersje na Podhalu już na etapie scenariusza.
Jest to film, gdzie nazmyślano stosunkowo mało - mówił Jakub Ostromęcki.
Wielu komentatorów mówiło, że on manipuluje historią albo wyolbrzymia skalę tej kolaboracji. Otóż w filmie padają dwie wypowiedzi ze strony postaci niemieckich, nazistowskich: że ta akcja Goralenvolk, czyli wykazanie, że górale są potomkami jakichś germańskich szczepów, okazała się fiaskiem, że to było kompletne nieporozumienie. Niemcy mówią to wprost. Druga rzecz, w tym filmie: to Niemcy mordują i to Niemcy są ludobójcami, więc nie ma podstaw, żeby ten film besztać - podkreślał historyk.
Ekspert zwrócił jednak uwagę, iż w filmie nie padają nazwiska dwóch największych kolaborantów, czyli Wacława Krzeptowskiego i Henryka Szatkowskiego. Zamiast tego produkcja ukazuje postacie fikcyjne inspirowane wspomnianymi góralami.
To jest wartościowy film, nie mówiąc już o tym, że pod względem ujęć górskich to jest majstersztyk. To są najlepsze ujęcia wspinaczki i narciarstwa skiturowego nakręcone w polskim kinie fabularnym kiedykolwiek - dodał na koniec Jakub Ostromęcki.
Opracowanie: Jakub Kulig