Urządzenia odbierane od producenta, rozkładane do najmniejszej śrubki i składane na nowo, zanim zostaną zamontowane w elektrowni jądrowej, w ramach tak zwanego "przeglądu przedmontażowego", bo były tak pełne wad, że bez tego rodzaju kontroli, groziły katastrofą; siatki na zakupy noszone przez cały czas przez mieszkańców, będących w pełnej gotowości do "nabycia" jakiegokolwiek towaru, gdy niespodziewanie pojawi się w sklepie - to tylko przykłady licznych absurdów stanowiących tło i kontekst pamiętnej katastrofy w Czarnobylu. Autor niezwykłej książki Adam Higginbotham "O północy w Czarnobylu" nie skupia się wyłącznie na przebiegu awarii. Kreśli bardzo szerokie tło - polityczne, historyczne, przyrodnicze i zwyczajnie ludzkie. Przypominany wywiad Bogdana Zalewskiego z 2019 roku.
Monumentalna praca Adama Higginbothama, książka licząca pół tysiąca stron, jest jak fascynująca powieść, pełna psychologicznych portretów, technicznych wykładów, politologicznych esejów, pejzaży plastycznie odmalowanych słowami i historycznych dygresji. Brytyjski dziennikarz mieszkający w Nowym Jorku, piszący do licznych magazynów, odwiedził studio RMF FM na Kopcu Kościuszki w Krakowie. Z Adamem Higginbothamem rozmawiał Bogdan Zalewski.
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio
Bogdan Zalewski, RMF FM: Naszym gościem jest Adam Higginbotham - autor wspaniałej książki "O północy w Czarnobylu". Witamy w RMF FM.
Adam Higginbotham: Dziękuję za zaproszenie.
Dlaczego wybrał pan tak trudny, apokaliptyczyny temat?
Od początku podszedłem do tego tematu jako do opowieści o poszczególnych ludziach, uczestnikach tego wydarzenia. Chodziło mi o ludzką, a nie apokaliptyczną opowieść. To od początku z pewnością było jasne już w wersji angielskiej. Chodziło mi o realne doświadczenia osób, które przeżyły to, co się tam stało.
Pańskie opisy katastrofy nuklearnej w Czarnobylu są niezwykle żywe. Pozwoli pan, że zacytuję fragment dla naszych słuchaczy. Dach dwudziestopiętrowego budynku został rozerwany, jego górne poziomy poczerniały i zapadły się w kupy gruzu ... itd. Skąd czerpał pan wiedzę, aby opisać te sceny w stylu niemal filmowym?
To bardzo dobre pytanie. Zebrałem ten materiał na podstawie niepisanych źródeł, z których najistotniejsze były rozmowy z ludźmi, którzy tam byli, którzy widzieli to na własne oczy.
Ze świadkami.
Tak, ze świadkami. Tak więc, zebrałem wiele takich opisów, rozmawiając bezpośrednio z ludźmi i zadając im bardzo szczegółowe pytania o to, co zapamiętali. Oprócz tego jest wiele pamiętników, opublikowanych przez osoby, które wtedy tam były; wśród nich przez członków personelu technicznego, którzy mieli bardzo dobry ogląd tego rodzaju szczegółów.
Więc to była antropologiczna, socjologiczna praca.
W pewnym sensie tak. Tłem mojej opowieści są zdarzenia i ich szczegóły. Ponadto opisałem, jak ludzkie życie krzyżuje się z technologią. To był jeden z aspektów, który od początku mnie wciągnął.
Innym aspektem jest przyroda na tamtym terenie. Pozwoli pan, że znów zacytuję kolejny fragment. Miasto Czarnobyl zostało założone w XII wieku. Przez kolejne osiemset lat zamieszkiwali je chłopi, którzy łowili ryby w rzekach, paśli krowy na polanach itd. Czy chciał Pan pokazać kontrast pomiędzy rajskim krajobrazem, okresami idyllicznego życia i opisami piekła? Miałem skojarzenia z Paradiso i Inferno w "Boskiej komedii" Dantego.
To prawda. W wielu relacjach, które oczywiście pojawiały się w późnych latach osiemdziesiątych i wczesnych latach dziewięćdziesiątych w zachodnioeuropejskich mediach po tym, co się stało, koncentrowano się jedynie katastroficznej i apokaliptycznej stronie wypadku. Tak na prawdę nie pokazano ...
Tła...
Tła i kontekstu. Tak więc, ja za cel postawiłem sobie ukazanie całego obrazu, jak wyglądało życie w Związku Sowieckim, zanim doszło do wypadku, szczególnie w miastach takich jak Czarnobyl i Prypeć. Ludzie, który dorastali na Zachodzie podczas Zimnej Wojny, tacy jak ja, byli uczeni, że ludzie żyją tam w nędznej, szarej, betonowej krainie. Oczywiście, kiedy zacząłem spotykać ludzi, którzy mieszkali w Prypeci przed wypadkiem, stało się dla mnie jasne, że - tak jak pan opisał - było to raczej idylliczne miejsce, otoczone przez piaskowe plaże ...
Specyficzne miasto w Związku Sowieckim...
Tak.
Pisze pan o samej elektrowni jądrowej, ale opisuje także otoczenie zakładu. Mam na myśli strefę bezpieczeństwa fabryki, w której pobudowano... dacze. Jak to było możliwe?
Ponieważ, jak pan z pewnością wie, jednym z aspektów sowieckiego życia, było -w sposób widoczny- totalne podporządkowanie partyjnej biurokracji, normom panującym w każdej dziedzinie, regulacjom wszystkiego, co się da. To było to źródło. To był ideał w Sowietach. Jednak rzeczywistość polegała na szukaniu sposobów omijania przepisów, unikania tych nakazów, inaczej normalne życie byłoby niemożliwe. Ludzie, którzy budowali dacze w strefie bezpieczeństwa, to był właśnie taki przykład. Ludzie po prostu to robili, a władze przymykały na to oko.
Czy mógłby pan opisać naszym słuchaczom, co znaczył "przegląd przedmontażowy"? Tylko wtedy można było urządzenie bezpiecznie zainstalować. Taka duplikacja pracy oznaczała miesiące opóźnień i miliony wyrzuconych rubli przy każdym projekcie budowlanym. To kolejny fragment pana książki.
"Przegląd przedmontażowy" to był pomysł, który wyjaśnił mi Witalij Sklarow. Był on ministrem Energetyki i Elektryfikacji Ukraińskiej SRR w okresie, w którym doszło do wypadku. Fascynująca postać. Dał mi niezwykły wgląd w życie starszego aparatczyka w tamtych czasach. On mi wytłumaczył, że uświadomił sobie niecodzienny charakter "przeglądu przedmontażowego", kiedy spotkał się z ówczesnym brytyjskim szefem resortu energetyki. Objaśnił swojemu brytyjskiemu odpowiednikowi, że to był etap procesu budowy elektrowni atomowej. Odbierano dostawę sprzętu, na przykład generatorów, które miały być zainstalowane w elektrowni. I pierwszym etapem było rozebranie ich na części, do ostatniej śrubki, a potem złożenie ich na nowo, aby naprawić wszelkie usterki, tak by działały prawidłowo.
Bardzo precyzyjne badanie...
Dokładnie tak! On wspomniał, że podczas spotkania z brytyjskim ministrem energetyki, rozmawiał z nim przez tłumacza. I ujrzał, że u Brytyjczyków po drugiej stronie stołu ten pomysł wywoływał totalną konsternację.
To był dla nich inny świat... "kosmos".
Tak. Ponieważ do tej pory oni nie wyobrażali sobie, że to było tam wszędzie konieczne. "Przegląd przedmontażowy" był po prostu okropnym przejawem funkcjonowania sowieckiego systemu.
"Przegląd przedmontażowy" był neologizmem, nowym słowem.
Tak, oczywiście dla brytyjskiego ministra energetyki.
Jest inny szokujący dla mnie ustęp w pańskiej książce. Kreatywna księgowość była tak wielka, że w pewnym momencie KGB skierowało kamery satelitów szpiegowskich na radziecki Uzbekistan celem zebrania wiarygodnych informacji dotyczących zbiorów bawełny. To kolejna scena z "kosmosu", dokładnie z kosmosu.
Tak, bo stopień nieuczciwości w sowieckiej ekonomii był aż taki. Wszystko teoretycznie było planowane centralnie przez Gosplan - Państwowy Komitet Planowania w Moskwie. Informacje tu były przekazywane z każdej republiki. Jednak na każdym poziomie było tak dużo fałszywych danych, że centrala nie wiedziała, jaki jest stan faktyczny.
Rola KGB była najważniejsza w tym kraju.
Naturalnie.
Fragmenty dotyczące systemu komunistycznego i sowieckiej władzy są dla mnie fascynujące. Czy długo czytał pan dokumenty na temat tej strasznej epoki?
Chodzi o to, że było wiele dokumentów na temat Czarnobyla, które należało przejrzeć. Wspaniałą robotę wykonali naukowcy i historycy, badający naturę sowieckiego systemu. Oni dostarczyli mi elementy tła, kluczowe w pisaniu o wypadku.
Pisze pan nawet o takich szczegółach. Możliwość zrobienia zakupów stała się wielką niewiadomą. Ludzie chodzili z 'awoszką' - siatkową torbą na sprawunki - pod pachą na wszelki wypadek, gdyby właśnie rzucili jakiś przydatny towar - czy to cukier, papier toaletowy czy ratatouille w puszkach. Skąd pan się tego dowiedział? Kto panu o tym powiedział? To nie jest wiedza z książek, ale po prostu z życia.
Tę fantastyczną historię opowiedział reporter, który ostatecznie został korespondentem BBC w Moskwie. Rozpoczął swoją karierę, studiując język rosyjski na uniwersytecie w Wielkiej Brytanii. Razem ze swoją dziewczyną podjęli pracę w Moskwie na początku lat 80. Byli zatrudnieni przez rosyjski rząd. Tak więc żyli tam jak rosyjscy obywatele, a nie ludzie uprzywilejowani, w rodzaju czołowych zagranicznych korespondentów. On pracował jako tłumacz w państwowej firmie wydawniczej, tak więc bezpośrednio doświadczał tego, co to znaczy żyć w Sowietach. Dzień po dniu. To on opowiedział tę historię z torbą na zakupy noszoną na wszelki wypadek.
Pytam pana o to, bo pamiętam te czasy i pamiętam te siatki na zakupy w Polsce.
(Śmiech).
One u nas nazywały się "anuszka". "Anuszka" to brzmi jak rosyjskie imię, ale to słowo wzięło się z wyrażenia w polszczyźnie- "a nuż" się uda, a nuż coś uda się kupić, kiedy "rzucą" jakiś towar do sklepu.
Właśnie o to chodziło. W tym rzecz.
Pomówmy przez chwilę o socjalizmie. Czym jest socjalizm dla pana, obecnie?
Dorastałem w Anglii, ale teraz mieszkam w Nowym Jorku, gdzie słowo "socjalizm" jest traktowane niemal jak obelga. Według mnie ludzie, szczególnie w Ameryce, bardzo łatwo popełniają błąd, błędnie interpretują termin socjalizm. Sądzą, że sowiecki socjalizm - komunizm - jest socjalizmem. Scentralizowana władza, państwo pod rządami jednej partii, totalitaryzm, to nie jest to, o co w socjalizmie chodzi. Rząd ma rządzić w imieniu większości, a nie mniejszości.
Użył pan pięknego dla mnie terminu określając komunizm jako krainę Shangri-La. To nazwa utopii. Czy mógłby pan wyjaśnić naszym słuchaczom to słowo Shangri-La? Źródło tego terminu. (Shangri-La - izolująca się od świata, utopijna kraina w tybetańskiej dolinie u stóp fantastycznej góry Karakal przewyższającej Mount Everest. Shangri-La jest sprawiedliwie rządzona przez lamów. Mieszkańcy są długowieczni i szczęśliwi. Przypis - Bogdan Zalewski.)
Nie zdawałem sobie sprawy, kiedy zacząłem czytać o sowieckiej historii, zbierając informacje do mojej książki, że ideał komunizmu był tak swoisty. Prawdziwy komunizm był to stan, który miał być dopiero ostatecznie zrealizowany. Sowieckie społeczeństwo poszukiwało ostatecznego celu. I tylko wówczas, gdy ten prawdziwy komunizm nadejdzie, ten rodzaj sowieckiej utopii się zrealizuje. Wtedy wszyscy będą równi, społeczeństwo będzie działało tak, jak powinno, zgodnie z komunistycznymi zasadami. Co roku, aż do rozpadu Związku Radzieckiego, była to utopia, której wciąż pozornie poszukiwano. I ten cel w latach 60. został wyznaczony na lata 90. Potem, kiedy Breżniew doszedł do władzy, ta utopia została popchnięta jeszcze dalej w przyszłość.
To było jak horyzont.
Tak, horyzont, który stale się cofa. Aż w końcu prawdziwy komunizm miał się zrealizować być może XXI stuleciu.
To jak religia.
Dokładnie tak.
Dlaczego temat Czarnobyla jest tak teraz popularny na Zachodzie, a także w Polsce?
Myślę, że tym, co najpierw skłoniło mnie do pisania o Czarnobylu, była świadomość, że jest to zdarzenie, o którym wszyscy słyszeli, ale mało z tego rozumieli. Nawet ci, którzy byli przekonani, że wiedzą, co się stało, tak naprawdę nie mieli o tym pojęcia. Było z tym wiele nieporozumień. Ponadto, kiedy dowiadujemy się więcej na ten temat, zaczyna się tworzyć epicka historia. To prawie jak rodzaj opowieści wojennej. Narracja tej książki zaczyna się od opowieści o młodym ambitnym człowieku tuż po trzydziestce, stojącym po kolana w śniegu na pustym polu w północno-zachodniej Ukrainie, który zapowiada, że zbuduje tu największy nuklearny kompleks na świecie. A historia się kończy konstatacją, że służył on upadającemu imperium, że wszystko wokół niego się rozpada. To bardzo wciągająca historia. Ponadto, moim zdaniem, dla generacji młodszej niż nasze pokolenie, które dorastało w czasie Zimnej Wojny, życie w tamtym czasie, życie w Związku Sowieckim, jest szalenie trudne do pojęcia. To jak napoleońskie pole walki, albo powieść kryminalna, której akcja toczy się w latach 30. XX wieku. Jeśli ten obcy świat potrafimy skutecznie wyczarować, w wystarczająco żywy sposób, staje się on wciągający i fascynujący.
Czy to nie jest ostrzeżenie dla naszych czasów? Mam na myśli energię atomową dzisiaj.
Mam świadomość, że obecnie pochłania nas temat katastrofy klimatycznej. Dlatego kwestia energii atomowej jest teraz bardziej istotna dla ludzkości niż kiedykolwiek. Ponieważ musimy korzystać z wielu sposobów wytwarzania energii elektrycznej. Musimy wytwarzać jej więcej, bo będzie potrzebna w nadchodzących pięćdziesięciu, sześćdziesięciu, siedemdziesięciu latach w rozwijającym się świecie. Obecnie nie mamy na to sposobów. Chodzi o coś, co nie przyczynia się do zmian klimatycznych. I energia nuklearna jest potencjalnie jednym z tych źródeł. Moim zdaniem wciąż jest bardzo ważna.