Nauczenie się, co do czego służy zajmowało całe lata. Szczyt elegancji z końca XIX wieku wymagał jednak, aby do każdej potrawy: w tym jagód, mango, raków, sardynek, jajek i pieczystego istniał osobny rodzaj widelca, łyżki lub specjalnych szczypczyków. Palcami jeść na salonach nie wypadało.
To czym pod koniec XIX wieku jedzono, oglądać można na wystawie w Zamku Książąt Pomorskich w Szczecinie. Kiedyś bogate zastawy były domeną arystokracji. Jednak wraz z nastaniem rewolucji przemysłowej i wzbogaceniem się przemysłowców to burżuazja zaczęła w tym przodować. Wystawne przyjęcia czy wręcz biesiady sprzyjały rozwojowi produkcji przeróżnych akcesoriów do serwowania i spożywania potraw.
W pewnym momencie był taki przerost tych form, że aby skompletować zastawę dla 12 osób to musiało być 1888 sztućców - mówi Jolanta Rybkiewicz, kierownik działu wystaw artystycznych Zamku Książąt Pomorskich.
Istniały więc sztućce do wszystkiego. Była zastawa podstawowa, osobna do zakąsek, osobna do pikli, osobna do deserów, osobna do ryb, jeszcze inna do raków i owoców morza. W zasadzie do każdej potrawy powstawały specjalne przyrządy do jej jedzenia.
Na wystawie można oglądać specjalne kolce do jedzenia kukurydzy, które wbijało się z obu stron kolby, jest też srebrny skrobak, za pomocą którego można było wyłuskać ziarna.
Łyżki do podawania szparagów mają kształt ułatwiający ich przenoszenie, łyżka do pomidorów przypomina nieco cedzak, dzięki czemu sok z warzywa zostawał na półmisku.
Sporą pomysłowością wykazali się twórcy sztućców, jeśli chodzi o jedzenie owoców. Do krojenia cytryny służył nóż w kształcie sierpa, był przyrząd do wyciskania soku z plasterka tego owocu.
Do nakładania na talerz winogron służyły specjalne nożyczki, które pozwalały nie tylko odciąż owoc od łodygi, ale też przenieść kulkę na talerz.
Pomarańcze obierało się specjalnym nożem, a jadło się widelcem.
Do grapefruita była już łyżka do wydrążania miąższu, do mango był wydłużony widelec, widelczykiem jadło się też melona. Ale już truskawki czy jagody miały swoje łyżki.
Zdziwienie zwiedzających budzą popychaki dla dzieci, od razu mówię, że nie służyły do popychania wkładanego do buzi jedzenia, ale do zgarniania go na jedną stronę talerza - mówi Jolanta Rybkiewicz.
Zwiedzający mają też problem z rozpoznaniem trzymaków do kości. Gdy podawane było pieczyste, na przykład kuropatwa, taki trzymak nakładało się na nogę, przykręcało za pomocą śrubki i dopiero wtedy pieczonego ptaka krojono. Rękoma nie można było dotykać niczego, nawet chleb trzeba było nałożyć na talerz za pomocą widelca.
Autor: Aneta Łuczkowska
Opracowanie: Joanna Potocka